Piotr92blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(13)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:61642.00 km (w terenie 254.50 km; 0.41%)
Czas w ruchu:2248:27
Średnia prędkość:27.20 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:708144 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1315794 kcal
Liczba aktywności:498
Średnio na aktywność:123.78 km i 4h 32m
Więcej statystyk

Trening 84

Niedziela, 19 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 106.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:11 km/h: 25.34
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 187187 ( 95%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 2785kcal Podjazdy: 2000m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Pierwszy tegoroczny trening z Bielską grupą. Złożyło się kilka rzeczy i udało się pojawić o 6 na miejscu zbiórki. Wstałem już przed 5 ale wyjechałem dopiero po 5:30. Pogoda nie bardzo zachęcała do jazdy ale później miało być lepiej. Brakowało tylko dobrej nogi, pierwsze kilometry przez opustoszałe miasto były bardzo męczące. Przy ulicy Górskiej pojawiłem się dokładnie o 6:00. Po chwili czekania ruszyliśmy w kierunku pierwszego podjazdu na trasie. Po drodze miały dołączyć kolejne osoby wiec tempo było spokojne, po kilku minutach jazdy na najgorszym możliwym odcinku jeden z zawodników złapał kapcia. W tym czasie dojechały trzy osoby, po szybkiej wymianie już bez przeszkód ruszyliśmy dalej. Pojawiła się spora mgła z której w końcu zaczął siąpić drobny deszcz, nie czyściłem wczoraj roweru i nie martwiłem się tym, że znowu będę musiał to robić. Koledzy poprowadzili mnie zupełnie nieznaną mi drogą, w tej mgle niewiele było widać, pamiętam tylko tyle gdzie trzeba skręcić i gdzie kończy się ta droga a tego co było pomiędzy nie byłem w stanie zapamiętać. Im bliżej Szczyrku tym wyższe tempo, towarzysze nieźle pracowali na czele niewielkiego peletonu i gdy przyszła kolej na moją zmianę nie chciałem być gorszy i również trzymałem mocne tempo. Jechałem na czele aż do Soliska a w zasadzie do samej przełęczy Salmopolskiej. Przy wyciągu z przyzwyczajenia ruszyłem mocniej, peletonik szybko podzielił się, na moim kole po 400 metrach podjazdu były 2-3 osoby a po 1500 metrach już zostałem sam, wtedy też podkręciłem tempo, nie jechałem na rekord, ale gdy zbliżałem się do szczytu i pojawiła się szansa wykorzystałem ją, osiągnięty w Maju czas poprawiłem o 10 sekund, niewiele to zmieniło w rankingu ale potwierdziło solidną nogę która jednak się rozkręciła po słabym początku. Na przełęczy tradycyjnie spotkałem sprzedawcę oscypków który dopingował mnie na ostatnich metrach. Końcówka podjazdu była bardzo mocna, potwierdziło to tętno które po raz pierwszy od dawna przekroczyło 185. Czekając na wszystkich zauważyłem problem ze sztycą a dokładnie śrubą mocującą która popuściła i sztyca opadła o dobry centymetr, skorygowałem ustawienie, dokręciłem ile byłem w stanie i jechałem dalej. Zjazd był mokry, zimny i prawie cały we mgle, na Salmopolu błękit nieba i piękne słońce a w drodze do Wisły „inny świat”. Na zjeździe jechałem asekuracyjnie, nie żałowałem, że wczoraj zmieniłem koła na aluminiowe bo klocki hamulcowe znowu dostały w dupę a na karbonie zużywają się znacznie szybciej niż na zwykłych obręczach. Na trasie znalazł się także odcinek do Wisły Czarne z dwoma sekcjami szutru, po ostatnich deszczach zrobiło się niezłe bagno, przejechaliśmy ten fragment bardzo ostrożnie i wolno. Było bezpiecznie i nikt nie złapał gumy. Przed kolejnym podjazdem znowu musiałem się zatrzymać, drugi raz dokręciłem sztycę ale problem się powtarzał i nasilał w dalszej części trasy. Ta przerwa zrobiła różnice i musiałem gonić grupę, to jednak mi nie zaszkodziło, dogoniłem peletonik na skrzyżowaniu gdzie skręcaliśmy w prawo na Stecówkę. Niespodzianką był nowy fragment asfaltu na podjeździe, jechałem spokojnym tempem i czołówka była daleko z przodu. Ostatecznie dojechałem d dwójki jadącej tuż za czołową trójką i w takim składzie dojechaliśmy do Szarculi. Tam kompletowanie składu i zjazd który zacząłem jako pierwszy i dopiero na ostatniej prostej przed wjazdem w teren zabudowany zostałem wyprzedzony. Dopiero przy rondzie zebraliśmy się w jedną grupę i można było jechać dalej. Jechałem z tyłu, byłem trochę zdezorientowany i za późno zorientowałem się, że jedziemy w kierunku rynku i na główną drogę. Stan prac tam niewiele się posunął do przodu, na pierwszym wahadle udało się przejechać, za drugim odbiliśmy w kierunku rynku. Jadąc boczną drogą byłoby spokojniej ale niekoniecznie szybciej. Dalsze wahadła na trasie nas już nie dotyczyły, w planie była Tokarnia. Podjazd który zawsze daje w kość, dosyć szybko zacząłem i była szansa na rekordowy czas. Poprzedni nie był wyśrubowany, jako jedyny jechałem całość ko kostce i nie korzystałem z chodnika. Nikt nie mówił, że nie wolno ale nie poszedłem na łatwiznę. Gdy zrobiło się stromo wrzuciłem możliwie lekkie przełożenie i jechałem mocno ale z rezerwą. Symbolicznie poprawiłem swój czas ale możliwości są dużo większe. Na górze nie czekałem, zacząłem powoli zjeżdżać, do czasu gdy wypadł mi bidon nic się nie działo. Druga połowa zjazdu już lepsza, nie zagrzałem obręczy ale znów musiałem podnieść siodełko. Dokręciłem ile się dało, przelałem picie z brudnego do czystszego bidonu i czekałem na towarzystwo. Ostatni podjazd na trasie to kultowa Równica. Zacząłem jako jeden z ostatnich ale po chwili wyszedłem już na czoło. Jechałem spokojnie, założenia na ten dzień już zrealizowałem i ten podjazd chciałem wjechać takim tempem aby jak najwięcej osób utrzymało mi koło do końca podjazdu. Jechałem cały czas równo, gdy zrobiło się stromiej to nieco podkręciłem tempo a około 3 kilometry przed końcem podjazdu dołożyłem kolejne 10 Wat i tak jechałem do samego końca. Na 1500 metrów przed kreską na czele były 4 osoby a ostatni kilometr przejechaliśmy w trójkę. Na samym finiszu koledzy mi nieco odjechali ale nie chciałem podkręcać tempa i nie miałem zamiaru ich gonić. Widziałem, że walczą na finiszu ale nie wiem który z nich wjechał jako pierwszy. Przy schronisku postój i znowu poprawa ustawienia sztycy, zauważyłem też słaby stan baterii w Di2, liczyłem, że ten trening uda się przejechać przekraczając 1500 kilometrów od ostatniego ładowania ale jakiś niepokój się pojawił. Niestety mocowanie sztycy trzymało coraz słabiej i już po zjeździe sztyca opadła dobre 2 centymetry. Zjazd był dobry w moim wykonaniu, znowu zjeżdżałem jako pierwszy i dopiero przy skręcie na Zawodzie dojechały kolejne osoby. Wszystkich nie było i dlatego w niezbyt szybkim tempie pokonaliśmy ulice Sanatoryjną, później krótki podjazd i zjazd ulicą Źródlaną. Po zjeździe zatrzymałem się by poprawić sztycę, nie miało to już większego sensu ale kilkaset metrów przejechałem bez zmiany pozycji siodła. Gdy tylko ruszyłem usłyszałem sygnał który oznaczał wyłączenie się przedniej przerzutki. Pozostała mi jazda na małej co w połączeniu z tym, że musiałem jechać w większości na stojąco nie było niczym przyjemnym. Podjazd w Lipowcu i zjazd do Górek Wielkich jakoś przejechałem nie tracąc kontaktu z grupą, później było różnie. Mocny zryw w Grodźcu odseparował mnie od grupy, nie wiedziałem którędy pojada i widząc jednego z uczestników treningu wyjeżdżającego z drogi na Biery przekonałem się, że grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Szybko dojechałem do tej która jechała przez Biery do Jaworza. Brakowało mi niewiele do 2 kilometrów w pionie i grzechem byłoby nie dokręcić. W tym celu wybrałem trudniejszy wariant powrotu, ostatnio jadąc tamtędy wyszło 120 metrów przewyższenia na 6 kilometrach, brakowało mi 110 co oznaczało, że nie będzie trzeba dokręcać po bocznych drogach. Tak się niestety nie stało i na szczycie ostatniego wzniesienia brakowało 6 metrów do pełnej liczby, musiałem zaliczyć dwie boczne drogi aby tego dokonać. Przed ostatnim zjazdem przednia przerzutka obudziła się na moment i wrzuciłem dużą tarcze z przodu, nie na długo jednak i ostatnie kilkaset metrów to już jazda bez kręcenia głownie na stojąco, sztyca opadła już praktycznie do końca. Planowałem być w domu o 11, byłem wcześniej, gdyby nie problemy techniczne z rowerem może bym jeszcze zaliczył kilka podjazdów w Jaworzu. Wszystkie założenia na ten dzień wypełniłem, spory dystans w grupie, 100 kilometrów, 2000 metrów przewyższenia, ponad 200 TSS, dwa kolejne rekordy na podjazdach i niezłe generowane moce. Drobne defekty nie zmieniły niczego. Bardzo przyjemna niedziela, oby więcej takich.


Podjazdy:


Trening 80

Niedziela, 12 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 129.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:41 km/h: 27.54
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 15.0°C HRmax: 184184 ( 94%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 3152kcal Podjazdy: 2190m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Myślałem, że ostatnio poranki były chłodne, zmieniłem zdanie widząc dzisiejsze 8 stopni na termometrze co pośrednio wymusiło na mnie zmianę trasy. Wstałem o odpowiedniej porze aby przejechać zaplanowany odcinek ale bałem się bardzo zbytniego wychłodzenia na zjazdach co nie jest mi potrzebne. Ciężko było się zmobilizować, najchętniej poleżałbym w łóżku dłużej, przez ostatnie kilkanaście dni wstawałem wcześnie rano i jakaś odmiana jest potrzebna ale będę musiał z tym poczekać minimum do kolejnej soboty. Wszystkie sprawy dopiąłem na ostatni guzik, zjadłem solidne śniadanie, napełniłem bidony, przygotowałem jedzenie, rower już wczoraj był gotowy wiec nie musiałem się o to martwić. Jedyny dylemat to strój, ostatecznie wybrałem cieplejsze ciuchy bo lepiej mieć co zdejmować niż marznąć. Pierwszy raz założyłem nowy strój Martombike, na pierwszy rzut oka nie poczułem, żadnej różnicy w odniesieniu do innych strojów w jakich jeżdżę. Po wyjściu na zewnątrz faktycznie było zimno ale liczyłem, że na rowerze chociaż trochę się zagrzeje. Wyjechałem kilka minut przed 7 ze sporym zapasem ale nie planowałem zbyt pokręconej trasy tylko możliwie najkrótszą przez Leszną do Czech. Na początek Jaworze i już pierwsze oznaki dobrego dnia, zwykle gdy czuje się nieźle mam wysokie tętno, taki paradoks, zazwyczaj wysokie tętno oznacza brak formy ale u mnie jest inaczej. Wysoki rytm serca współgrał z dobrze kręcącą od samego startu nogą. Jazda opustoszałymi drogami ma w sobie jakiś urok, zwykle co niedziele tego doświadczam wiec tym razem nie zrobiło to na mnie wrażenia. Kilometry szybko uciekały, jechałem cały czas ze sprzyjającym wiatrem. Miałem dobry czas przejazdu mimo spokojnej jazdy. Na trasie do granicy kilka niespodzianek, jedna z nich to spory odcinek nowej nawierzchni w Goleszowie, druga już nie tak przyjemna która wymusiła postój zaraz za granicą. Zauważyłem drobny problem z pompką a dokładnie jej uchwytem który bardzo niepewnie trzymał pompkę, miałem ze sobą więcej opasek zaciskowych i jedną musiałem użyć aby pompka pewnie trzymała się w uchwycie. Po tym postoju nastąpił zjazd na którym zmarzłem, perspektywa postoju nie bardzo mi się uśmiechała wiec pojechałem kawałek w stronę Cieszyna, po nawrocie jechałem bardzo wolno ale i tak na rondzie 5 minut musiałem odczekać zanim dojechała grupa. Pojawiło się kilkanaście osób ale spodziewałem się, że jeszcze kolejni zawodnicy dołączą przed startem. Po dojechaniu do grupy podobnie jak tydzień temu trzymałem się z tyłu, dopiero po kilku kilometrach przesunąłem się do przodu aby dać przynajmniej jedną zmianę. Współpraca w grupie układała się dobrze, momentami tempo było trochę zbyt wysokie ale poziom zawodników jest tak zróżnicowany, że takie sytuacje się zdarzają. Po zejściu ze zmiany, im bliżej Jabłonkowa i Bukowca tym gorzej to wyglądało ale sytuacja na drodze nie była też tak klarowna jak wcześniej, dużo pieszych czy skrzyżowań nie sprzyjało grupowej jeździe. W końcu jednak dojechaliśmy na miejsce startu. Sporo czasu minęło zanim nastąpił start, dojeżdżając byłem dobrze rozgrzany a później już miałem wątpliwości czy moje nogi będą pracowały właściwie. Po długim postoju w końcu ruszyliśmy w kierunku Ochodzitej. Pierwszy sprawdzian formy w bezpośredniej rywalizacji z innymi zawodnikami stał się faktem. Mi nie pozostało nic innego jak obserwacja zachowania dwóch najsilniejszych zawodników w stawce. Moja forma uprawniała mnie do walki o czołowe lokaty wiec od samego startu byłem czujny. O spokojnej jeździe mogłem zapomnieć już 300 metrów po starcie, jak tylko zaczął się trudniejszy podjazd Patryk zaatakował, byłem najbliżej niego wiec szybko się zebrałem i skoczyłem za nim. W międzyczasie to samo zrobił Amadeusz i już nastąpił podział na grupki. Patryk mocno pracował aż do wypłaszczenia, ja dopiero łapałem rytm a Amadeusz męczył się na tym podjeździe. Mimo to Patryk nie potrafił nam odskoczyć na więcej niż kilka metrów. Na wypłaszczeniu Patryk odpuścił nieco i przewodnictwo objął Amadeusz. Na zjeździe nieco odstałem od towarzyszy, szybko jednak nadrobiłem straty i dyktowałem tempo na podjeździe po wjeździe do Polski. Moja zmiana była odrobinę za długa, jednak wielkiego wpływu na dalszy przebieg rywalizacji to nie miało. Na kolejnym kilometrze z rondem pracowali towarzysze a moja zmiana przypadła na kolejnym trudniejszym odcinku. Generowałem dobre waty, mimo wyraźnie utrudniającego jazdę wiatru jechaliśmy dosyć szybko. Po zejściu ze zmiany miałem znów problem z blokiem, już wiem jaka była tego przyczyna. Ta sytuacja miała niewielki wpływ na układ sił, koledzy nieco odskoczyli ale byłem w stanie doskoczyć. Na wypłaszczeniu w Istebnej, przed wjazdem do Koniakowa znów byłem na zmianie, tempo nie było tak mocne jak na wcześniejszych ściankach, koledzy oszczędzili trochę sił i już na kolejnym trudniejszym fragmencie miałem problem z utrzymaniem tempa. Wytrzymałem jednak na kole do wypłaszczenia gdzie pojawiło się więcej samochodów, za Kościołem dałem ostatnią mocną zmianę, gdy Patryk dla swoją, jeszcze mocniejszą to już mnie brakło. Walczyłem jeszcze o zniwelowanie start ale różnica się powiększała. Na kolejnym wypłaszczeniu poszedł decydujący atak Amadeusza. Wykorzystał łatwiejszy fragment trasy i odjechał. Patryk już nie był w stanie odpowiedzieć a ja miałem za dużą stratę. Dawałem z siebie cały czas wszystko, kręciłem dobre waty, starałem się trzymać Patryka w zasięgu wzroku, udało się zmniejszyć stratę w momencie gdy Patryk musiał zwolnić przez wolno jadący samochód. Kilku sekundową różnice udało się utrzymać do mety. Amadeusz jechał dużo szybciej i odskoczył, na drugie miejsce miałbym szanse jakby podjazd był dłuższy, jechałem cały czas mocno, nie byłem w stanie nic dołożyć a taką moc utrzymałbym jeszcze jakiś czas. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu, byłem zadowolony z wywalczonego trzeciego miejsca, rywale byli dzisiaj silniejsi ale do ich poziomu brakuje mi już niewiele. Oczywiście mogłem coś dzisiaj dołożyć, zrobić kilka rzeczy lepiej ale i tak wyszło bardzo dobrze. Jeszcze rok temu o takim poziomie mogłem pomarzyć a teraz byłem przez 90 % trasy w grze o zwycięstwo i to z mocnymi zawodnikami. Sprawdzian wyszedł dobrze i jestem spokojny o pierwsze zawody w ogólnopolskiej a nawet międzynarodowej stawce. Po wjechaniu na metę od razu pojechałem się pokręcić aby nogi trochę odpoczęły. Później kolejny długi postój zanim zebraliśmy się wszyscy. Po takiej jeździe zasłużyłem na odrobinę relaksu. Chciałem jeszcze zaliczyć kilka podjazdów wiec nie zdecydowałem się na małe co nieco. Odrobina kofeiny i to co najlepsze na Ochodzitej czyli tradycyjna Szarlotka w zupełności zaspokoiły moje potrzeby. Postój był na tyle długi, że później znów było mi zimno. Zjazd tylko pogorszył sytuacje a podjazd na Kubalonkę zacząłem dosyć słabo. Dobry rytm złapałem dopiero w połowie ale przeciwny wiatr skutecznie utrudniał szybką jazdę. Mimo to w dobrym czasie wjechałem na przełęcz. W bidonach już była susza, po wolnym zjeździe rozpędziłem się tak bardzo, ze przejechałem sklep. Musiałem zwrócić, w sklepie sporo ludzi i przede mną trafił się klient robiący duże zakupy. Sporo czasu stałem w kolejce do kasy aby zapłacić za butelkę wody. Kolejny podjazd był krótki ale z nachyleniem dochodzącym do 20 %, tam trafiła się kolejna niespodzianka i nowiutka nawierzchnia na około 200 metrowym odcinku, dalej już stary ale dosyć równy asfalt. Spokojnie wdrapałem się na szczyt skąd miałem widok na całą Wisłę. Nie było jednak zbyt wiele czasu aby podziwiać widoki i ruszyłem dalej. Na zjeździe krótki postój a później błąd nawigacyjny i kluczenie wąskimi dróżkami, dojechałem jednak do głównej drogi. Znów miałem lekki kryzys ale szybko minął, niestety wiatr dawał się we znaki. Podjazd na Salmopol zacząłem nieźle, później trzymałem stałą moc ale w pełni usatysfakcjonowany przejazdem nie byłem. Ponad 16 minut walki z podjazdem to nie jest dobry czas, w tym roku wjeżdżałem już szybciej i może dlatego ten wjazd wydaje mi się słaby. Na zjeździe znów sobie kompletnie nie radziłem, dopiero ostatni kilometr wyglądał lepiej, przejazd przez Szczyrk to znowu huśtawka, raz szybciej, raz wolniej. Dojechałem do kilku kolarzy, jeden z nich trzymał się blisko mnie, nie czułem się zbyt bezpiecznie w dużym ruchu i skręciłem w równoległą drogę do Buczkowic. Później ruch się już rozładował i jechało się lepiej i luźniej. Przed wjazdem do Bielska miałem mały incydent z kierowcą, był bardzo nerwowy i nie podobało mu się, że jadę drogą. Nie miałem innego wyjścia, ścieżka zaczynała się kilkaset metrów dalej, oczywiście na nią wjechałem, jechałem szybciej niż wielu rowerzystów poruszających się drogą. Jak zwykle przystopowały mnie skrzyżowania z przejazdami dla rowerów. Nie miało to już tak dużego znaczenia bo wcześniej nie straciłem dużo czasu w Szczyrku czy jadąc pod wiatr i znów miałem lekki zapas. W Bielsku znowu trochę kluczyłem bocznymi trafiając na kolejne utrudnienia. Do domu wróciłem pagórkami, pierwszy podjazd do ronda dosyć spokojny a na kolejnym dołożyłem trochę do pieca. Spory ruch i dziurawa nawierzchnia zrobiły swoje ale poczułem pieczenie w nogach zwłaszcza na ostatnich metrach podjazdu. Później już zjazd, miałem po drodze jeszcze podjechać oddać głos ale spora ilość samochodów wyjeżdżających z drogi prowadzącej do lokalu wyborczego skutecznie mnie zniechęciła. Dojeżdżając do domu spadło na mnie kilka kropel. Po kąpieli, obiedzie i krótkim odpoczynku pojechałem oddać głos. Sporo czasu stałem w kolejce. Po powrocie tylko zdążyłem zamknąć za sobą drzwi i lunęło. Miałem dużo szczęścia. Kolejny fajny dzień się trafił. Poza plusami takimi jak dobra noga i walka do końca o rezultat pojawiły się też minusy takie jak kolejny brak adaptacji do temperatury, brak odpowiedniej rozgrzewki czy bardzo słabe zjazdy. Cały czas mam nad czym pracować i to mnie nakręca. Ostatnie tygodnie były ciężkie więc najbliższe kilka dni poświęcam a reset przed kolejną dawką treningu.


Podjazdy:

Trening 74

Sobota, 4 lipca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 147.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:00 km/h: 29.40
Pr. maks.: 74.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 154154 ( 78%) HRavg 136( 69%)
Kalorie: 3297kcal Podjazdy: 1440m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Po dwóch dniach przerwy spowodowanych głównie niepewną pogodą i frontami atmosferycznymi jakie krążyły po okolicy przynosząc opady i wyładowania atmosferyczne ruszyłem na jedną z ciekawszych tras jakie miałem okazje zaliczyć w tym roku. Idealnie pasowała na ten dzień. Zwykle w pierwszą sobotę lipca odbywała się tradycyjna Pętla Beskidzka, od kilku lat startująca z Wisły i prowadząca wieloma trasami. Objazd Beskidu Śląskiego planowałem już w zeszłym roku ale brakowało czasu, wybrałem prawie najłatwiejszy wariant który mogłem przejechać spokojnym tempem. Wyraźnie brakuje mi w tym roku wytrzymałości i nadrobienie braków w tym elemencie może wpłynąć na solidną formę w dalszej części sezonu. Już dzień wcześniej byłem przygotowany do jazdy, sprawdziłem rower, przygotowałem odpowiednią ilość jedzenia oraz napoje izotoniczne czy wszystkie potrzebne rzeczy, takie jak finanse czy dętki. Organizm działał jak w zegarku i obudziłem się minutę przed nastawionym budzikiem. Gotowy do jazdy byłem szybciej niż zamierzałem i na trasę ruszyłem 7 minut wcześniej. Gdyby była to niedziela to nie musiałbym się martwić o to, czy będzie ruch na drodze. Już w Bielsku miałem sporo utrudnień i postojów na skrzyżowaniach. Odcinek spokojnej jazdy wydłużyłem do 20 minut. Sprawdziłem prognozy pogody i miało wiać z północy wiec pierwsza połowa trasy miała być szybka. Pojawił się jeden problem, wiatru praktycznie nie było i dosyć ciężko jechało mi się przez Wilkowice. Później było więcej w dół niż w górę, ostatecznie noga się rozkręciła i przez Żywiec przejechałem bardzo szybko. Później zauważyłem pierwszy problem z rowerem, przykręcając koszyk na bidon zastosowałem za krótkie śruby które podczas ostatnich treningów na nienajlepszych nawierzchniach popuściły. Po niecałych 30 kilometrach zatrzymałem się by dokręcić koszyk, nie umiałem później złapać rytmu. W Węgierskiej Górce wydarzyło się to czego najbardziej się obawiałem czyli wjechałem w korek, na szczęście był on spowodowany samochodami które chciały skręcić w lewo i później się zluzowało. Do samej Rajczy ruch był niewielki a ja złapałem dobry rytm. Później zaczęły się schody, gorsza nawierzchnia, więcej podjazdów i samochodów. Najwięcej z nich wyprzedzało mnie tam, gdzie było najwięcej dziur. Pojawił się też delikatny kryzys który jednak szybko zażegnałem. Podjazd na Myto dłużył mi się niemiłosiernie, pilnowałem tempa aby nie jechać za mocno. Przed przekroczeniem granicy trochę podniosło mi się ciśnienie, nie wiedziałem czego się spodziewać zwłaszcza, ze zauważyłem spory tłok. Okazało się, że to tylko służby porządkowe i żadnych służb nie było. Z ulgą zjechałem na Słowacje a tak sporo ludzi w maseczkach, zastanawiałem się, czy nie powinienem zakryć twarzy ale stwierdziłem, że chyba nie jest to konieczne. Kolejne zaskoczenie pojawiło się na drodze, krótki odcinek z ruchem wahadłowym, w Polsce może bym zaryzykował i przejechał na czerwonym a poza terytorium RP grzecznie zatrzymałem się przed sygnalizatorem. Gdy zacząłem myśleć o postoju w sklepie ktoś zaczął na mnie trąbić, okazało się, że to mój znajomy wyjeżdżający na urlop. Lotny bufet uratował mi skórę i pozwolił zaoszczędzić kilka minut i nerwów bo zapomniałem zabrać Euro. Dosyć szybko jechałem w kierunku Czech ale zatrzymało mnie kolejne wahadło. Mimo to dosyć szybko pokonałem słowacki odcinek trasy i wjechałem do Cech. Tam również miałem dylemat, czy trzymać się głównej drogi czy jechać przez stacje bo znaki nie były jednoznaczne. Wybrany wariant okazał się trafny i za stacją wjechałem na starą drogę do Jabłonkowa. Był to idealny moment na kolejny postój. Niestety wjechałem w jakieś błoto które nagromadziło się miedzy widelcem a przednim hamulcem i musiałem odpiąć koło. Niezbyt dokładnie wyczyściłem ale jechało się lepiej. Podjazd w Mostach mimo że z wiatrem w twarz poszedł mi nieźle, gdy błoto trochę przyschło to odpadło i pełny komfort jazdy wrócił. Bidony to nie jest studnia bez dna i zbliżałem się do kolejnego postoju. Wolałem to zrobić w bardziej odludnym miejscu niż Jabłonków i dlatego dojechałem aż do Gródka gdzie zatrzymałem się pod sklepem. Postój był dłuższy bo poza napełnieniem bidonów wypiłem 500 ml Kofoli na miejscu i zjadłem dobrą drożdżówkę. Ruszając było już bardzo gorąco ale przeciwny wiatr przyjemnie chłodził. Jakoś znowu nie mogłem się rozruszać a kolejny kryzysowy moment trafił się przed samym wjazdem do Polski. Liczyłem, że uda się dojechać do Cisownicy bez przygód ale było inaczej. W Dzięgielowie zauważyłem pechowca z rozciętą oponą, zawsze wożę kawałek starej opony na takie sytuacje i zdecydowałem się go poratować. Pomogłem mu naprawić defekt i wspólnie ruszyliśmy dalej. Ja potrzebowałem po raz kolejny uzupełnić bidony a towarzysz pojechał w kierunku Cieszyna. Od postoju znowu jechało się lepiej, trochę czasu straciłem w kolejce do kasy i zdążyłem odpocząć. Nie sądziłem, że tak wymierzę trasę aby jazda trwała dokładnie 5 godzin. Ostatnie 15 minut już odpuściłem, całkiem nieźle noga podawała i mogę być zadowolony z tego dnia. Dawno nie przejechałem takiego dystansu, w nie najłatwiejszym terenie i w dobrym czasie. Pogoda była dobra i gdyby normalnie odbył się wyścig Pętla Beskidzka byłbym w stanie walczyć o coś więcej niż tylko dotarcie do mety. Wygląda na to, że najgorsze dni mam już za sobą. Daje sobie kolejny tydzień aby to potwierdzić.

Trening 71

Niedziela, 28 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 112.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:28 km/h: 25.07
Pr. maks.: 61.00 Temperatura: 25.0°C HRmax: 180180 ( 92%) HRavg 140( 71%)
Kalorie: 3087kcal Podjazdy: 2470m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj moja bezradność sięgnęła już zenitu. Wreszcie miałem czas, byłem przygotowany mentalnie na ciekawą i długą trasę z nowymi dla mnie podjazdami. W nocy nie spałem za dobrze i byłem pewny, że obudzi mnie budzik. Stało się inaczej, kilka minut przed planowaną pobudką przyszła burza i kolejna dawka deszczu. Nie zanosiło się na szybką poprawę pogody wiec poszedłem spać dalej. Jak już wstałem to było znów strasznie mokro. Na ta trasę mogłem jechać tylko wcześnie rano ze względu na ruch na drogach który z każdą godziną wzrasta. W tej sytuacji pozostało mi krążenie po okolicznych wzniesieniach. Nie miałem ochoty na przedzieranie się przez Szczyrk czy Wisłę i wybrałem Beskid Mały. Plan zastępczy był ambitny, jak najwięcej przewyższeń. Wyjechałem już dosyć późno i wysoki ruch i duża liczba turystów towarzyszyły mi już od samego początku. Na starcie wydawało mi się, że nogi są lepsze niż w ostatnich dniach. Takie uczucie miałem do podjazdu na Przegibek który brutalnie zweryfikował możliwości moich nóg. Na dodatek wiatr wiał ze wschodu czyli dokładnie z przeciwnego kierunku jaki był w prognozach. Po zjeździe do Międzybrodzia myślałem o zaliczeniu podjazdu na Nowy Świat, z tej drogi leciała normalna rzeka wiec pojechałem prosto, podobnie wyglądał podjazd na Hrobaczą Łąkę i liczyłem, że może do Targanic uda się dojechać lepszą drogą. Przejazd przez Wielką Puszcze dłużył mi się strasznie, żeby nie było nudno to musiałem mijać spore ilości naniesionego żwiru i luźnych kamieni. Jakoś dojechałem do ostatnich 700 metrów gdzie znów sporo wody i żwiru. Wjechałem nieco mocniej i poprawiłem najlepszy tegoroczny czas, chociaż do rekordowego zabrakło 30 sekund. Na zjeździe trochę nadrobiłem ale znowu straciłem przed skrzyżowaniem. Aby wjechać na główną drogę musiałem swoje odstać i przepuścić kilkadziesiąt samochodów. To ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że w kierunku Andrychowa czy Wadowic nie ma co się pchać. Ruszyłem wiec na Kocierz, podjazd dosyć wymagający z łatwiejszym początkiem na którym zwykle traciłem sporo czasu. Tym razem tam zyskałem a w końcówce już nie udało się nic zyskać i tylko dzięki dobremu początkowi wjechałem poniżej 15 minut. Dawno nie miałem sytuacji w której podjazd pod górę nawet niezłym tempem nie sprawiał mi nawet najmniejszej przyjemności. Przed podjazdem na Żar chciałem zaliczyć jeszcze dwa krótsze. Pierwszy to mało znane osiedle Wysokie w Kocierzu Moszczanickim. Jechałem tam w zeszłym roku i chciałem poprawić czas. Jechałem równo, mocno i mimo tego, że kręciłem dzisiaj wyłącznie głową jechałem nie tylko po rekord ale i najlepszy czas w rankingu Strava, nawet wypięty blok po drodze mnie nie zatrzymał. Niestety segment jest tak ulokowany, że kończy się w środku osiedla już po zjeździe, byłem pewny, że tak nie jest i przed zjazdem zawróciłem tracąc pierwszego Koma w tym roku. Do kolejnego podjazdu było stosunkowo blisko ale najpierw trzeba było zjechać, gdyby nie rowki odprowadzające wodę które skutecznie utrudniają jazdę pewnie ta droga byłaby cała zalana wodą i nie miałbym możliwości tam wjechać. Udało się całkowicie bezpiecznie zjechać i wjechać spowrotem na główną. Na kolejnym wzniesieniu również chciałem atakować rekord. Podjazd sprawdziłem 4 tygodnie temu i wiedziałem, że najtrudniej jest w drugiej części. Zanim tam dojechałem to przyjąłem kolejną dużą dawkę węglowodanów. Moje zapędy już skutecznie zostały zweryfikowane na początku podjazdu gdzie musiałem zwolnić by minąć dużą grupę pieszych. Później również mogłem dać z siebie więcej, gdy zrobiło się stromiej to nie zostawiłem już żadnych rezerw, resztkami sił utrzymałem dobre tempo do końca, wcześniejszy czas poprawiłem o ponad 40 sekund. Po wartościach mocy widziałem, że przy dobrej nodze stać mnie na więcej. Przed zjazdem musiałem złapać oddech. Po chwili ruszyłem w dół a następnie w kierunku kolejnego podjazdu. Znowu coś zjadłem, picia w bidonie ubywało i zacząłem myśleć o wizycie w sklepie. Popełniłem błąd i zamiast zatrzymać się przy najbliższej okazji czekałem do momentu gdy moja dyspozycja jeszcze spadła. Przed podjazdem na Żar zaliczyłem jeszcze jeden krótszy na którym symbolicznie poprawiłem rekord. Na Żar ruszałem z niewielką ilością picia i celem był bufet na szczycie. Podjazd był męczarnią, kiedyś zwykle miałem problemy na tym podjeździe. Mimo wszystko w dobrym czasie pokonałem podjazd ale to co zobaczyłem na szczycie skłoniło mnie do natychmiastowego zjazdu. Na zjeździe jechałem slalomem mijając pieszych i w końcu mogłem zatrzymać się przy wodopoju. Niestety lokal był zamknięty i musiałem zadowolić się napojami ze sklepu. Napełniłem bidony, uzupełniłem kalorie, wypiłem ponad 500 ml płynów na miejscu i ruszyłem w dalszą drogę. Trochę odżyłem ale dyspozycja była daleka od oczekiwanej i zrezygnowałem z trzech podjazdów jakie chciałem jeszcze zaliczyć. Dwa z nich to ściany które pewnie by mnie pokonały i ruszyłem w kierunku Przegibka. Na ostatnich 3 kilometrach przepaliłem trochę nogę. Wiele rezerw już nie było a czas i moc jak na ten dzień wyszła niezła. Po mocnym podjeździe odpuściłem zjazd i już myślałem o odpoczynku który czekał mnie za kilkadziesiąt minut. Musiałem jeszcze przejechać przez Bielsko i pokonać kilka podjazdów. Poszły dosyć dobrze biorąc pod uwagę wcześniejsze problemy na trasie. Musze coś zrobić z nogami bo dopiero połowa sezonu a takie nogi miałem zwykle w końcówce sierpnia lub września i rzadko coś z nich później wyciskałem. Trening mimo wszystko udany, chciałoby się więcej ale nie zawsze jest to możliwe.

Podjazdy:

Trening 69

Czwartek, 25 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 121.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:26 km/h: 27.29
Pr. maks.: 62.00 Temperatura: 24.0°C HRmax: 183183 ( 93%) HRavg 141( 72%)
Kalorie: 3108kcal Podjazdy: 1860m Sprzęt: Litening C:62 Pro Aktywność: Jazda na rowerze
Dawno planowałem przejechać tą trasę, ciągle coś nie pasowało, albo nie było czasu, pogody czy chęci. Dzisiaj trafił się idealny moment wic pojechałem. Na początek postanowiłem objechać zalaną przez wodę drogę, później wjechałem na stałą trasę do Bielska. W porównaniu do wczoraj ruch był mniejszy ale jechało się strasznie ciężko. Pogoda wreszcie letnia, kiedyś taką preferowałem a dzisiaj od samego startu się gotowałem, zupełnie odwykłem od jazdy w upale. Nie takiej dyspozycji się spodziewałem ale jechałem dalej licząc się z tym, że ten dzień może być dla mnie kryzysowy. Z Bielska chciałem wyjechać jak najszybciej, nie udało się, przytrzymały mnie wszystkie skrzyżowania z sygnalizacjami. Dopiero gdy wjechałem do Bystrej nie traciłem czasu na postojach. Do pierwszego konkretniejszego podjazdu na trasie było daleko co nie znaczy, że miałem łatwo. Pagórkowaty odcinek dał mi nieźle w kość. Cały czas zastanawiałem się gdzie podziały się moje nogi sprzed 1-2 tygodni, czułem się jakbym kilka tygodni nie siedział na rowerze. Dziwne uczucie ale prawdziwe, i towarzyszyło mi przez cały dzień. Na zjeździe myślałem trochę odpocząć ale czy tak się stało, to nie wiem, chciałem szybko przedostać się przez ruchliwą drogę Żywiec-Milówka, samochodów nie było zbyt dużo i sprawnie znalazłem się w Wieprzu. Od tego momentu miałem już pod górę przez prawie 12 kilometrów. Dopiero 4 ostatnie kilometry podjazdu są bardziej wymagające. Nim tam dojechałem musiałem się na moment zatrzymać, źle oceniłem początek podjazdu i nie zdążyłem skonsumować całego batona. Chciałem poprawić swój czas na tym podjeździe, głównie ze względu na to, że ma już prawie 8 lat. Rozpocząłem dosyć spokojnie, kilka razy musiałem zwalniać przez wolno jadące samochody. Z każdą minutą jechałem mocniej i ostatnie 3 były już na limicie, nie miałem już z czego dołożyć, czas poprawiłem o ponad minutę a jakieś rezerwy jeszcze były zwłaszcza patrząc na wskazania mocy. Na zjeździe nie miałem za bardzo możliwości przyjąć dawki węglowodanów. Zrobiłem to dopiero w Sopotni, przez nieuwagę prawie pomyliłem drogę i w ostatniej chwili powstrzymałem się od skręcenia w lewo a miałem jechać prosto. Obiema drogami dojechałbym w to samo miejsce, ta którą wybrałem była krótsza. Po chwili dojechałem do skrzyżowania z drogą do Sopotni Wielkiej. Już dawno chciałem tam pojechać, ostatni raz byłem tam kilkanaście lat temu, nigdy nie dojechałem jednak do końca drogi. Na mapie droga asfaltowa miała prawie 10 kilometrów, jeden z dłuższych podjazdów w okolicy. Niestety moje wcześniejsze spostrzeżenia okazały się trafne, na ciągnącym się odcinku złapał mnie kryzys, walczyłem z samym sobą. Udało się wjechać bez postojów, niestety asfalt kończy się nagle, nic ciekawego w tym miejscu nie było i nie zatrzymywałem się. Postój zrobiłem przy wodospadzie gdzie panował przyjemny chłodek, w potoku płynącym wzdłuż szosy poziom wody był wysoki, adekwatny do ilości opadów jakie zanotowano przez ostatnie dni. Nie miałem ustalonej drogi powrotnej i jechałem na spontana, przestrzeliłem jedno skrzyżowanie, nawet nie wiem kiedy i dojechałem do miejsca z którego zaczynałem podjazd. Odbiłem w prawo i pagórkowatą drogą dojechałem do Jeleśni. Później znowu trochę zjazdu i postój w sklepie. Uzupełniłem bidony, 500 ml wody wypiłem na miejscu i ogień pod kolejną górę. Zapomniałem, że wybierając alternatywny podjazd pod Rychwałdek czeka mnie ściana, dałem z siebie prawie maksa, upał zrobił swoje i nieźle się ujechałem poprawiając swój najlepszy czas o kilkanaście sekund. Dwa rekordy na podjazdach to jedne z niewielu plusów jakie mogę wyciągnąć z tego dnia. Myślałem, że uda się zaliczyć jeszcze przynajmniej 2 podjazdy ale moja dyspozycja siadła na tyle, że wybrałem najkrótszą drogę do domu. Podjazd na Przegibek dłużył mi się strasznie, pokonałem go już na oparach. Nogi nie pozwoliły na więcej, brakowało dodatkowego chłodzenia i skutkiem był dosyć słaby czas. Na zjeździe trochę technicznej jazdy a później walka z upierdliwymi pieszymi a w końcówce samochodami. Zbliżając się do domu zbierało się na burze ale udało się dojechać na sucho. Patrząc na trzy ostatnie dni mogę powiedzieć, że może być tylko lepiej. Widać światło w tunelu w postaci dobrych podjazdów ale do dyspozycji sprzed kilkunastu dni brakuje sporo, spodziewałem się tego ale liczyłem, że nogi będą ze mną współpracować. Liczę na to, że kolejne treningi będą lepsze.
Podjazdy:

Trening 64

Niedziela, 14 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, w grupie
Km: 115.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:28 km/h: 25.75
Pr. maks.: 68.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 177177 ( 90%) HRavg 137( 70%)
Kalorie: 2950kcal Podjazdy: 2240m Sprzęt: Triban 5 Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny dobry trening w górach. Miałem kilka wariantów trasy na ten dzień ale ostatecznie zdecydowałem się na bardzo podobny jak tydzień temu. W Wiśle miałem dołączyć do Jas-Kółek wiec wyjechałem odpowiednio wcześnie. Noga na początku nie podawała, mimo jazdy z wiatrem poruszałem się wolno z niską mocą. Pierwszym podjazdem miało być Orle Gniazdo ale tylko do Sanktuarium i zjazd ulicą Wrzosową. Gdy w końcu dojechałem do Szczyrku to zamyśliłem się i prawie przejechałem skrzyżowanie na którym odbiłem w prawo. Początek podjazdu był słaby, później jechało się nieco lepiej ale do komfortu brakowało, dosyć duży ruch samochodów nie ułatwiał zadania, ciężej było omijać dziury które zawsze mnie irytują. Gdy dojechałem do Kościoła odwidziało mi się i zamiast zjechać ulicą Wrzosową odbiłem w prawo w kierunku Podmagury. Już po pierwszym zakręcie pojawiała się ostra mgła i widoczność spadła do kilku metrów, te warunki miały swój klimat. Na szczycie pojawiłem się po ponad 15 minutach podjazdu, szybciej niż tydzień temu mimo gorszego sprzętu i porównywalnej mocy. Nie chciałem tracić czasu na myślenie i zacząłem zjeżdżać, momentami było mokro i dlatego jechałem bardzo asekuracyjnie. Mgła odpadła ale słońca w dalszym ciągu brakowało. Miałem jeszcze czas na dodatkowy podjazd, do wyboru były dwa, jeden już jechałem a drugi był niewiadomą, wiedziałem tylko gdzie się zaczyna i postanowiłem go zaliczyć. Początek mnie zaskoczył, nie najlepszy asfalt i niskie nachylenie, później się to zmieniło, nachylenie skoczyło do kilkunastu % a nawierzchnia była bardziej równa. Zaskoczeniem był fakt, że asfalt skończył się nagle i trzeba było nawrócić, szybko zjechałem w dół i ruszyłem już na Salmopol. Podjazd pokonałem nieco mocniej, noga podawała lepiej ale nie na tyle aby przekraczać próg FTP. Po 4 kilometrach pokonanych równym tempem dołożyłem nieco mocy w końcówce i urwałem kilka sekund które pozwoliły na uzyskanie dobrego czasu. Przed zjazdem zatrzymałem się na moment, było dosyć chłodno, nie zabrałem nic ciepłego do ubrania i bałem się, że zmarznę na zjeździe. Początkowo jechałem spokojnie a później pozwoliłem sobie na odrobinę szybkiej i technicznej jazdy. Fragment zjazdu wyglądał bardzo obiecująco ale końcówka znów nie poszła zbyt dobrze. W dobrym tempie dojechałem do ronda w Wiśle, przez kilka kilometrów walczyłem z czołowym wiatrem. Na rondzie już czekały dwie osoby, po chwili dojechały jeszcze trzy i w skromnym składzie ruszyliśmy na Kubalonkę. Po kilku minutach już nastąpił podział na dwie grupki o różnym poziomie zaawansowania, pierwsza w której się znalazłem miała zaliczyć dwa podjazdy a druga tylko jeden. Początkowo jechaliśmy dalej a później zaczęło się dzielić, najpierw swobodnie odjechał Darek później skoczył Marek a Otfin pilnował mojego koła, ja nie miałem w planie ataku i mocnej jazdy, obserwowałem co dzieje się z przodu, towarzysze cały czas byli w zasięgu mojego wzroku. W połowie podjazdu i Otfin mi odjechał, towarzystwo tasowało się na ostatnim kilometrze i w sumie nie wiem jaka była kolejność na szczycie. Wjechałem jako czwarty, głównym celem na ten podjazd było rozgrzanie nogi przed kolejnym wyzwaniem. To się udało bo nogi puściły i czułem przypływ mocy której wcześniej nie było. Na zjeździe znowu skupiłem się na technice i wyszło nieźle. Podjazd na Olecki jechałem po raz pierwszy w tym roku, jakoś nigdy nie atakowałem go na czas, nie licząc czasówki na Road Trophy zwykle jechałem tam z rezerwami. Tym razem nie było idealnie, na wypłaszczeniach popuszczałem a gdy tylko robiło się stromiej dokładałem do pieca, wszystkie ścianki pokonałem z mocą około 400 Wat. Po takim wysiłku zasłużyłem na przerwę, po raz pierwszy w tym, roku zatrzymałem się na uzupełnienie płynów. Gdybym był sam pewnie zrezygnowałbym z tej przyjemności. Po około 30 minutach ruszyliśmy w dół, na zjeździe odstałem od reszty ale nie przejąłem się tym faktem, wracałem inną drogą i od tego momentu jechałem sam. Za rondem w Wiśle miałem lekki kryzys, zjadłem całego batona zamiast połowy i przed podjazdem czułem się już lepiej. Całe 5 kilometrów na przełęcz pokonałem w równym i dobrym tempie osiągając niezły czas. Nawet na zjeździe jechało się dobrze mimo tego, że był duży ruch i ciężko było minąć wszystkie dziury. W Szczyrku trochę utrudnień ale poradziłem sobie z nimi. Chciałem jak najszybciej być w domu, wybrałem najbardziej optymalną trasę i w domu byłem kilka minut przed 12. Wyjeżdżając później musiałbym liczyć się z większymi utrudnieniami na trasie czego staram się unikać i wcześniejsze wyjazdy dają dużo komfortu psychicznego i są bezpieczniejsze niż przedzieranie się przez zatłoczone miejscowości dwa razy, jadąc w góry i wracając.


Dane o podjazdach:

Trening 59

Niedziela, 7 czerwca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 109.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:19 km/h: 25.25
Pr. maks.: 66.00 Temperatura: 18.0°C HRmax: 174174 ( 89%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 2903kcal Podjazdy: 2510m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Słodko-gorzki dzień. Zaczął się dosyć przyjemnie, mimo niepewnej aury byłem zdecydowany na trening w górach. Wyjechałem o podobnej jak wczoraj porze, wokół krążyły chmury deszczowe ale przedpołudnie miało być pogodne wiec liczyłem, że objadę na sucho. Noc dobrze przespałem, ręka nie dawała już o sobie znać, zregenerowałem się po wczorajszym intensywnym dniu, niczego nie brakowało. Wczoraj zrobiłem delikatny przegląd roweru, łańcuch już kwalifikował się do wymiany i miał to być ostatni trening przed zmianą, zdecydowałem się na karbonowe koła mimo obaw o zjazdy. Miałem moment zawahania i zastanawiałem się czy jechać czy odpuścić ale dawno nie miałem tyle czasu na rower i nie mogłem tego zmarnować. Po raz pierwszy od miesiąca wybrałem się w Beskid Śląski, główny powód dla którego tam nie jeździłem to remonty dróg w Wiśle. Wczesny wyjazd ma dużo plusów, jednym z nich są zupełnie puste drogi, podczas przejazdu przez Bielsko spotkałem ledwie 5 samochodów. Trochę większy ruch był na drodze w kierunku Szczyrku, miejscami było mokro, nie padało ale rower znów nadawał się do czyszczenia. W końcu dojechałem do pierwszego podjazdu. Ilekroć jadę na Orle Gniazdo to mam wrażenie, ze nawierzchnia jest w coraz gorszym stanie. Nieco lepiej jest na ostatnim kilometrze chociaż zdarzają się momenty z dużo gorszą nawierzchnią. Początek podjazdu pokonałem równym tempem a ostanie 1100 metrów w okolicy progu FTP. Jechało się nieźle ale czas wyszedł przeciętny, liczyłem na 15 minut ale średni początek zabrał sporo sekund. Zjazd był podobnie jak wczoraj fatalny, dopiero w końcówce zacząłem sobie przypominać o tym jak się zjeżdża. Ludzi i samochodów przybyło i przejazd przez Szczyrk w kierunku Wisły nie był już tak przyjemny. Podjazd na Salmopol pokonałem podobnym tempem jak Orle Gniazdo i w końcówce też dołożyłem trochę Wat. Tym razem 15 minut złamane ale też nie był to jakiś wybitny czas nawet przy tym tempie. Przed zjazdem ubrałem się cieplej i ruszyłem w dół, w drugiej części rozkręciłem się i moja jazda wyglądała już nieźle, powoli wracałem do tego co prezentowałem jeszcze tydzień temu. Ze względu na to, że nie byłem pewny, że kolejny zjazd będzie równie dobry odpuściłem kolejny podjazd którym miał być Cieńków. Podjazd to pikuś ale trzeba jakoś zjechać a wąskie, kręte i strome drogi wybitnie mi nie poodchodzą w tym względzie. Zamiast tego podjazdu po raz kolejny przejechałem przez Groń, na stromej części wspinaczki przepaliłem nieco nogę i poprawiłem poprzedni czas o blisko 30 sekund. Po zjeździe i krótkim postoju ruszyłem w kierunku Istebnej. Pod Kubalonkę jechałem nieco mocniej niż pod Salmopol i cały czas równo, z tego czasu byłem zadowolony bo wiedziałem ile brakuje do rekordu zarówno pod względem czasu jak i mocy. Kolejnym wyzwaniem miał być Zameczek ale jak zobaczyłem ile samochodów czeka w kolejce do wjazdu na zwężenie zrezygnowałem i zjechałem główną drogą do Istebnej. Na tym zjeździe nie skupiałem się na technice i jechałem dosyć wolno. Kolejny podjazd to mało znana droga na Bystre Górne. Jechałem tam około dwa lata temu, nie pamiętałem tego podjazdu a okazał się całkiem przyjemny. Początek był wymagający a później dosyć szybkie fragmenty były przedzielane krótkimi odcinkami z wyższym nachyleniem. Cały odcinek ma ponad 5 kilometrów a na końcu jest szlaban i kilka budynków. Swój czas z 2018 roku poprawiłem o prawie 2 minuty a jeszcze sporo jest do urwania. Tempo jakim jechałem było zbliżone do tego z poprzednich podjazdów. Nie chciałem się pchać w głąb Trójwsi i postanowiłem wracać zwłaszcza, że miałem już wystarczająco TSS a i dystans miał wyjść najdłuższy od miesiąca. Podjazd na Kubalonkę zacząłem drogą którą nie jechałem 10 lat. Nachylenie momentami było spore ale duża ilość wypłaszczeń zaniżyła mocno średnią jego wartość. Ostatnie 1800 metrów podjazdu prowadziło jednak główną drogą, wjechałem w nieco słabszym tempie niż wcześniejsze góry by na szczycie zdecydować się jechać jednak Zameczek. Najpierw musiałem zjechać w dół. Od Kubalonki do Czarnego przejechałem aż trzy wahadła a nawierzchnia spokojnie może już konkurować z Orlim Gniazdem, dziur znacznie więcej niż rok temu. Podjazd zacząłem w momencie gdy było zielone światło, jechałem nieco mocniej ale równo. Podjazd jest wymagający i przy tym tempie osiągnięty czas uznałem za dobry. Przed zjazdem zatrzymałem się na moment, najwięcej z wielu mijanych znajomych spotkałem właśnie w okolicy Kubalonki, wśród nich był także duet Jas-Kółkowy. Nie miałem jednak czasu aby zawrócić i przejechać z nimi kawałka trasy, pierwsza część zjazdu wyglądała bardzo dobrze do momentu w którym dojechałem do samochodów, nie było szans ich wyprzedzić, nie ryzykowałem jazdy pod prąd i cierpliwie jechałem za samochodami bo i tak musiałem zatrzymać się w sklepie, w bidonach już panowała susza. Nie traciłem czasu na przejazd przez rondo w Centrum Wisły i przejechałem przez Groń. Krótki podjazd był wymagający, nachylenie doszło do 20 %, gdybym przejechał skrzyżowanie to taki gradient towarzyszyłby mi na znacznie dłuższym odcinku. Sprawnie dostałem się do drogi w kierunku Malinki. Od skoczni walczyłem z wiatrem i mimo dobrej mocy na podjeździe znów czas wyszedł średni. Zjazd pokonałem pewnie i dosyć szybko. Przejazd przez Szczyrk dosyć szybki i bez utrudnień. Te pojawiły się w Buczkowicach gdzie na rondzie zakończyłem jazdę w niespodziewany sposób. Kilka rzeczy wydarzyło się w tym samym czasie i niestety finał był tragiczny w skutkach. Miałem ułamki sekundy na reakcje, hamować czy depnąć i wjechać na rondo. Bałem się zablokowania koła i lotu przez kierownice i dla bezpieczeństwa chciałem zmienić przełożenie aby móc dynamicznie przejechać rondo i szybko z niego zjechać, zamiast zrzucić na małą tarcze z przodu omyłkowo przytrzymałem nie ten guzik na tylnej klamkomanetce, w efekcie zablokowało mi łańcuch, próbując przekręcić korbą urwałem hak, przerzutka skasowała szprychę. Byłem mega wkurzony, dwa dni temu gleba na ścieżce nie z mojej winy, teraz uszkodzony sprzęt. Mam dużo mocy w nogach ale bez przesady, napęd od czasu do czasu szwankował ale liczyłem, że objadę ten trening po którym miałem wymienić łańcuch, koszty jakie będę musiał ponieść będą dużo większe. Na pierwszy rzut oka nie widziałem urwanej szprychy i myślałem, że skrócenie łańcucha i wyciągniecie przerzutki pomoże, kilkanaście minut walczyłem z rowerem i gdy chciałem ruszać to okazało się, że jedna szprycha jest urwana i koło nie mieści się w widelcu. Zmuszony byłem dzwonić po wóz serwisowy, tak piękny to był dzień ale zakończył się dużym pechem, nie wiem kiedy uda się naprawić usterkę i chyba w najbliższym czasie będę musiał korzystać z roweru na aluminiowej ramie.


Trening 42

Niedziela, 10 maja 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 101.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:15 km/h: 23.76
Pr. maks.: 67.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: 179179 ( 91%) HRavg 134( 68%)
Kalorie: 2719kcal Podjazdy: 2280m Sprzęt: Cross Peleton Aktywność: Jazda na rowerze
Najtrudniejsza w tym roku, prawdziwie górska trasa zaliczona. Ociągałem się z wyjazdem dosyć długo i byłem gotowy w sumie już o 8 a wyjechałem prawie 40 minut później i to chyba był błąd o czym przekonałem się później. Nie ubrałem się odpowiednio co również później dało się we znaki. Oprócz tego pojawiło się kilka niedociągnięć które również miały wpływ na jakość treningu. Od początku jechało się dosyć dobrze, pierwsze podjazdy w Bielsku poszły lepiej niż zwykle. Wszystko układało się do momentu gdy zatrzymało mnie czerwone światło a następnie trzy kolejne. Dopiero przed skrętem do Straconki trafiłem na dwa zielone światła i nie musiałem się zatrzymywać. Mimo to byłem przed podjazdem na Przegibek kilka minut niż wtedy gdy jeżdżę bocznymi drogami. Po raz pierwszy nie monitorowałem danych na liczniku, ten podjazd znam na pamięć i jechałem tak jak nogi chciały. Podjazd nie należał do najszybszych ale tragedii nie było, zwłaszcza, że jechałem na oko. Na zjeździe puściłem się odważniej i przy pustej drodze mogłem sobie pozwolić na bardziej techniczną jazdę, to był ostatni taki zjazd bo na kolejnych już się nie dało. Kolejnym wyzwaniem miał być krótki ale stromy podjazd łączący Porąbkę z Targanicami. Długi odcinek dojazdowy jechałem w równym tempie obserwując przyrodę na którą zwykle nie zwracałem uwagi. Podjazd wjechałem bez napinki ale nie na całkowitym luzie. Ograniczały mnie przełożenia których po prostu brakowało. Postój zrobiłem dopiero po zjeździe. Nie był długi a zaraz po nim zaczął się podjazd który interesował mnie najbardziej. Wiele razy podjeżdżałem na przełęcz Kościerską ale nigdy nie zwracałem uwagi na profil podjazdu. Jedyne dane na liczniku które monitorowałem to długość oraz nachylenie terenu. Zaskoczyła mnie ilość odcinków z nachyleniem ponad 10 %, dotąd uważałem ten podjazd jako jeden z najrówniejszych wcale taki równy nie jest. Na zjeździe znów chciałem skupić się na technice, niestety nie mogłem tego zrobić. Na początku zjazdu nie chciało mi się dokręcać i wtedy wyprzedziło mnie kilka motocykli za którymi jechałem do końca zjazdu ciągle używając hamulców. Po zjeździe ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu z bardzo wymagającą końcówką. Nie spodziewałem się tego co tam zobaczę ale jeszcze nie wyglądało to tak źle jak na ostatnim, najtrudniejszym podjeździe dnia. Ruszyłem spokojnie ale nachylenie szybko osiągnęło wartość dwucyfrową i trzymało dosyć długo. Jechałem mocno ale pod progiem i z wyraźną rezerwą. Gdy zrobiło się naprawdę stromo to droga była zablokowana przez turystów, jadąc slalomem musiałem dać z siebie więcej aby szybko wydostać się z tłoku. Przy punkcie widokowym też tłumy wiec szybko zwinąłem się na dół. Na początku zjazdu zaskoczył mnie komunikat o słabej baterii, przed wyjazdem sprawdzałem i było jeszcze prawie 50 %, coś jest ewidentnie nie tak. Chcąc czy nie chcąc ruszyłem dalej, zjazd również wolny za samochodami, nie miałem dużej tarczy i nie było jak dokręcić i wyprzedzić a takich momentów nie było dużo bo ruch pojazdów w obu kierunkach był spory. Pagórkowaty odcinek do Łodygowic na małej tarczy dało się spokojnie przejechać. Ostatnim podjazdem jaki chciałem zaliczyć była Magurka. Rzadko tam bywam, ostatnim razem pokonywałem ją na dużym zmęczeniu, tym razem czułem się nieźle ale chciałem tylko wjechać na szczyt i skupić się na bezpiecznym zjeździe. Gdy tylko skręciłem w kierunku Magurki to już zauważyłem tłumy ludzi. Powodów do odpuszczenia było kilka, oprócz tłoku i słabej baterii byłem także nieodpowiednio ubrany, nie przewidywałem temperatur powyżej 20 stopni a na termometrze było 5 stopni więcej. Ruszyłem dosyć mocno i początek był w miarę dobry. Później jechałem slalomem miedzy pieszymi, wolniej jadącymi rowerzystami kilka razy przepuszczając zjeżdżające z góry samochody. Zacząłem się gotować, było mi ciepło, zacząłem się męczyć, mimo to na trudniejszych fragmentach dokładałem nawet 30 Wat więcej. Z czasem męczyłem się bardziej, coraz więcej trudu kosztowało mnie wymijanie pieszych a w nagrodę za to musiałem się zatrzymać na około kilometr do szczytu. Droga była w całości zablokowana, duża grupa licząca około 25 osób, zjeżdżający z góry samochód a za nim kilka rowerzystów. Próbowałem to minąć poboczem ale rowerzyści mieli podobny plan i cudem uniknęliśmy czołówki, ledwo się wypiąłem, tylne koło buksowało w żwirze. Cały chaos trwał kilkanaście sekund, jak tylko się dało ruszyłem dalej. Dalsza cześć podjazdu już na wjechanie, w tym stanie i warunkach wiele szybciej jechać nie mogłem. Na szczyt wjechałem mimo wszystko w dobrym stanie, zwykle prawie spadałem z roweru. Czas wyszedł najgorszy z 5 szosowych wjazdów, wszystkie pozostałe kończyłem ponad minutę szybciej i dzisiaj na taki czas przy takiej jeździe nie miałem szans. Zjazd to była jeszcze większa tragedia w moim wykonaniu, najważniejsze, że zjechałem bezpiecznie, tylu ludzi na żadnym podjeździe nigdy nie widziałem i chyba sobie odpuszczę jeżdżenie takich górek w niedzielę, chyba, że wcześnie rano bo później to nie ma nic wspólnego z przyjemnością. Po zjeździe do głównej drogi tylna przerzutka przestała reagować wiec 70 % drogi do domu pokonałem bez kręcenia, jedynie na podjazdach musiałem dawać z siebie dużo a i tak jechałem za twardo. Mimo sporych problemów jakie mi towarzyszyły udało się przejechać całą trasę bez kryzysu, organizm dzisiaj współpracował, moc była pod nogą ale poza krótkimi wyjątkami na podjazdach pod Łysinę i Magurkę nie zdecydowałem się uwolnić pokładów mocy. Jazda bez patrzenia na cyferki na podjazdach też może być fajna. Ten trening zakończył trudny cykl treningowy po którym jedyną opcją jest luźniejszy tydzień i kolejne wyzwania.

Trening 34

Niedziela, 26 kwietnia 2020 Kategoria Szosa, Samotnie, 100-200
Km: 107.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:00 km/h: 26.75
Pr. maks.: 63.00 Temperatura: 12.0°C HRmax: 181181 ( 92%) HRavg 138( 70%)
Kalorie: 2674kcal Podjazdy: 1920m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Nie tak wyobrażałem sobie ten dzień. Wczoraj bardzo obciążyłem swoje ciało, zwłaszcza plecy i ręce wieczorem miały dość. Zafundowałem sobie kilka zabiegów regeneracyjnych, m.in. kąpiel w wannie z hydromasażem, od razu było lepiej. Dużo czasu poświeciłem nogom, po raz pierwszy w tym roku wygoliłem je do zera i posmarowałem maścią regeneracyjną czego z reguły nie robię. Po ponad 8 godzinach snu czułem się nieźle. Nie wpychałem w siebie zbyt dużo jedzenia, wziąłem więcej na trasę. Zwlekałem jeszcze kilkanaście minut z wyjazdem, upewniłem się czy wszystko mam i czy i tym razem któraś bateria się po drodze nie rozładuje. Temperatura nie zachęcała do jazdy, było wyraźnie chłodniej niż np. w piątek. Ubrałem ciepłą bluzę, nogawki oraz zaryzykowałem i wziąłem nowe spodenki których jeszcze nie używałem. Po wyjeździe czułem, że noga podaje dosyć dobrze, zdanie zmieniłem po pierwszym podjeździe na którym trochę się męczyłem. Skierowałem się najkrótszą drogą w kierunku wyjazdu z Bielska na Szczyrk. Zauważyłem dosyć wzmożony ruch w tym kierunku ale tragedii nie było. Pierwszą cześć rozgrzewki zrobiłem na odcinku Bielsko-Szczyrk. Po 3 minutach mocniejszej jazdy jechało się odrobine lepiej. Przez Szczyrk przejechałem bez zatrzymywania się. Podjazd na Salmopol zacząłem dosyć spokojnie, dopiero ostatnie 1600 metrów pojechałem mocniej w celu przepalenia nogi. Na sczycie już sporo ludzi i samochodów, ubrałem kurtkę aby nie zmarznąć na zjeździe ale to się nie udało i wychłodziłem się strasznie na tym zjeździe. Ostatnie 3 kilometry do ronda to istna walka z wiatrem i walka z samym sobą czy na rondzie nie zawrócić i zrezygnować z próby czasowej. Kolejną rzeczą która wybiła mnie z rytmu to zaparowane okulary i brak chusteczek do czyszczenia. Chcąc czy nie chcąc musiałem zatrzymać się w sklepie. Kupiłem jakieś chusteczki nawilżające, jedną z nich przetarłem twarz, drugą okulary a pozostałe 8 schowałem na zapas. Przy okazji rozebrałem kurtkę i spokojnym tempem ruszyłem dalej. Nie byłem jeszcze gotowy do mocnej jazdy, na kolejnym postoju rozebrałem nogawki, wyrzuciłem opakowania z batonów które już zjadłem i ruszyłem jak na ścięcie. Spodziewałem się męczarni i walki z czasem o poprawę wyniku sprzed 2 lat. Zwykle mierze czas na odcinku 3400 metrów odpuszczając pierwszy kilometr podjazdu na Kubalonkę który jest łatwy. Dłuższy odcinek byłby dzisiaj dal mnie zabójczy i niemożliwy do przejechania w równym i mocnym tempie. Nim ruszyłem mocniej odkryłem twarz aby móc swobodnie oddychać. Ruszyłem dosyć mocno i przez pierwsze 30 sekund generowałem średnio 6 W/kg co było zdecydowanie za dużo. Założyłem, ze dobrze będzie jak utrzymam 350 Wat na całym podjeździe i takiej mocy się trzymałem, jechałem równo, mocno walcząc z czasem, zmiennym wiatrem który w większości był sprzyjający i sporą liczbą samochodów utrudniających pokonywanie podjazdu. Czułem, że dobrego czasu nie będzie i tak było aż do ostatniego łuku w prawo gdzie dojechałem w niecałe 8 minut. Miałem zapas mocy który zamierzałem wykorzystać w samej końcówce, zbierałem się długo do tego i nic nie wyszło. Około 200 metrów przed końcem odcinka wyprzedził mnie samochód który później wyraźnie zwolnił, na szczęście nie musiałem hamować ale gdybym był sekundę szybciej na szczycie to wylądowałbym na zderzaku tego samochodu, kończyłem podjazd w tempie które trzymałem przez większą cześć podjazdu. Nie było kryzysu, dałem z siebie wszystko, nie znałem czasów czołówki poza najlepszym do którego brakło ledwie kilka sekund. Nie musiałem strasznie długo dochodzić do siebie, szybko się ubrałem rezygnując z nogawek które na kolejnych podjazdach mogły tylko przeszkadzać a było kilka stopni cieplej niż w momencie wyjazdu. Zjechałem do Istebnej nie szarżując tempa i znowu musiałem się zatrzymać. Rozebrałem kurtkę i ruszyłem na Kubalonkę w wyraźnie słabszym tempie i z zakrytą twarzą. Sporo osób mnie mijało pod drodze, zdarzyły się nawet grupy wieloosobowe. Gdy wdrapałem się na Kubalonkę to zatrzymałem się na dłuższą chwile, później tego żałowałem bo noga kręciła coraz gorzej. Na zjeździ znów mijałem wiele osób w tym duet Jas-Kółkowy który mijałem już na pierwszym zjeździe z Białego Krzyża. To właśnie ten szczyt było ostatnim celem na ten dzień. Zjechałem do ronda w Wiśle gdzie znów chwila poświęcona na rozebranie kurtki. Przez 7 kilometrów jechało się nieźle, głownie z jednego powodu, sprzyjającego wiatru. Podjazd na Salmopol chciałem wjechać równym tempem z mocą 300 Wat. Na początku był to nieosiągalny pułap ale z czasem noga pozwoliła na więcej. Spodziewałem się czasu około 17 minutowego a wyszło prawie 30 sekund mniej. Jednak goła noga pozwala coś zyskać nad zarośniętą. Na szczycie tłumy jakich się nie spodziewałem, brak choćby jednego wolnego miejsca parkingowego, ludzi jak mrówek, uciekałem stamtąd jak najszybciej. Zjazd zacząłem asekuracyjnie ale później zjeżdżałem już technicznie i sporo szybciej. Przez Szczyrk przejechałem najszybciej jak mogłem, warunki nie pozwalały na zbyt wiele a nie chciałem się zbytnio forsować. W końcu zdecydowałem się na rozebranie kurtki i jechało się nieco lepiej. Dobre tempo utrzymałem do wjazdu do Bielska. Z postojem który zajął mi około minut wjeżdżałem do Bielska przed upływem 30 minut od rozpoczęcia zjazdu z Salmopolu. Dalej również jechałem dosyć mocnym tempem. Na jednym z ostatnich podjazdów pokazano mi moje miejsce w szeregu i słabe możliwości moich mięśni w odniesieniu do rowerów elektrycznych. W nagrodę za to jeden z delikwentów wylądował na asfalcie bo nie zauważył, że wjechał na rondo wprost pod koła samochodu. Nic mu się nie stało wiec jechałem dalej swoim tempem. Po ostatnim zjeździe już odpuściłem. Jeszcze musiałem się przebić przez zatłoczony Park ale nie miałem z tym problemów. Nie był to mój najlepszy dzień, dyspozycja na pewno mogłaby być lepsza, nawet w takich momentach jestem w stanie się zmobilizować na jeden mocny odcinek. Poprawiłem swój czas na podjeździe o ponad 50 sekund lądując wśród najlepszych z niedużymi szansami na wypadnięcie z najlepszej 10 co znaczy dla mnie więcej niż kilkanaście „KOM-ów” na płaskich odcinkach gdzie moc w nogach jest tylko jednym z czynników ( wcale nie najważniejsza ) o tym kto osiągnie najlepszy czas a w górach już trzeba prezentować jakiś poziom aby się liczyć na segmentach. Po pierwszym sprawdzianie wiem, że może być tylko lepiej, mam jeszcze rezerwy, także sprzętowe i chrapkę na poprawę kolejnych rekordów na podjazdach. Dzisiaj nie było idealnie a koniec końców wyszedł topowy czas.
Informacje o podjazdach:

Trening 29

Niedziela, 29 marca 2020 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa
Km: 110.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:11 km/h: 26.29
Pr. maks.: 68.00 Temperatura: 9.0°C HRmax: 175175 ( 89%) HRavg 139( 71%)
Kalorie: 2860kcal Podjazdy: 1990m Sprzęt: Agree GTC SL Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny kluczowy moment w roku czyli zmiana czasu na letni już za nami. Teraz więcej czasu będzie na popołudniowe treningi bo dłużej będzie można jeździć za dnia, bez oświetlenia. Mimo zmiany czasu poranek był cieplejszy niż w poprzednich dniach. Zjadłem szybkie ale wartościowe śniadanie i szybko byłem gotowy do jazdy. Miałem dylemat jak się ubrać ale wybrałem chyba najbardziej optymalny zestaw ciuchów i przed 9 ruszyłem w drogę. Drogi puste, żywej duszy wiec nie musiałem przykładać zbyt dużej uwagi do obserwacji otoczenia. Po kilku minutach stwierdziłem, że noga jest całkiem niezła i zacząłem się nawet zastanawiać nad utrudnieniem trasy ale zostałem przy wcześniej ustalonym planie. Pierwszy podjazd wjechałem w niezłym tempie z dosyć niską kadencją. Przy lotnisku natknąłem się na dużą ilość biegaczy i ludzi z psami. Mimo pustej drogi zdecydowałem się na jazd ścieżką rowerową co było błędem bo musiałem uważać na zwierzęta i ludzi niepotrafiących rozróżnić ścieżki rowerowej od ciągu pieszego. Pierwszy samochód minął mnie dopiero po 4 kilometrach od wyjazdu z domu. Kolejnym był radiowóz a następnym karetka pogotowia. Ulice były niemal zupełnie puste. Nie chciałem tracić czasu na jazdę bocznymi drogami i w obecnej sytuacji zdecydowałem się na jazdę główną drogą na Szczyrk. Bardzo dziwnie czułem się jadąc tak pustymi drogami, na pewno było bezpieczniej ale jakoś tak „nienormalnie”. Przy wyjeździe z Bielska wiatr miał już duży wpływ na jazdę, wiało z kierunku w którym jechałem i byłem gotowy na wiele kilometrów walki z żywiołem. Podjazd na Piekło odpuściłem, wjechałem bardzo średnim tempem z niezbyt wysoką kadencją. Po zjeździe już jechało się ciężej, droga pięła się lekko do góry a wiatr utrudniał jazdę. Po raz pierwszy od dawna jadąc tą trasą nie wjechałem na ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż drogi. Przejazd przez Szczyrk to już prawdziwa walka z czołowym wiatrem. Przed Salmopolem zatrzymałem się upewnić czy na pewno zabrałem wiatrówkę aby nie zamarznąć na zjazdach. Kurtka była pod ręką wiec mogłem bez obaw ruszyć w góry. Po godzinie jazdy od domu byłem przy wyciągu w Solisku. Miałem wjechać spokojnie na przełęcz ale wyszło jak zwykle i ruszyłem mocno. Jak już ruszyłem to trzymałem stałą moc w okolicy FTP. Nieźle noga podawała, czułem komfort termiczny i nawet w końcówce podjazdu gdy było wyraźnie chłodniej nie było mi zimno. W niezłym czasie pokonałem podjazd, na szczycie więcej osób niż na trasie. Przerwa na założenie kurtki i uzupełnienie energii trochę się przedłużyła. Zjazd zacząłem wolno, asekuracyjnie, dopiero w połowie pozbierałem się i poprawiłem techniczną stronę. Mimo wiatrówki czułem przenikający chłód, długi zjazd nie pozwolił na powrót komfortu termicznego. Mimo to zatrzymałem się by zdjąć kurtkę przed kolejnym podjazdem. Według planu miałem jechać na Zameczek i tak też kierował mnie licznik. Postanowiłem jechać inną drogą, znalazłem na mapie ciekawą alternatywę i chciałem ją sprawdzić. Za bardzo zaufałem licznikowi który kazał zawrócić i tak też zrobiłem. Szukałem drogi w prawo ale jej nie było i znowu musiałem zawrócić i pojechać w kierunku ronda w Wiśle. W końcu znalazłem tą wąską dróżkę w którą chciałem skręcić. Początek nie wyglądał ciekawie, im dalej tym lepiej. Po kilkuset metrach nachylenie gwałtownie poszło do góry i pojawiły się płyty miedzy którymi był pasek nierównego asfaltu. To taki znak charakterystyczny dla tych okolic w których takich dróżek jest więcej. Nie zamierzałem „iść w trupa” i szybko wrzuciłem największą koronkę w kasecie a kadencja spadła poniżej 70 na nachyleniu dochodzącym do 18 %. Odcinek płyt nie był długi i pojawił się znowu asfalt z serpentyną. Spodziewałem się, że za zakrętem nachylenie wzrośnie a tam nie było nawet 10 %, przed końcem podjazdu pojawiły się jeszcze wie krótkie ścianki a nawet odcinek zjazdu. Za skrzyżowanie na szczycie zatrzymałem się podziwiając widoki. Widoczność była słaba i po chwili ruszyłem na południe. Dojechałem do skrzyżowana na którym mogłem odbić w lewo na ściankę lub w prawo i zjechać do głównej drogi. Moje nogi jeszcze są za słabe i nieprzygotowane do jazdy po sztajfach i wybrałem łatwiejszy wariant. Szybko znalazłem się na głównej drodze tuż przed początkiem podjazdu na Kubalonkę. Podjazd pokonałem równym tempem zbliżonym do tego jakie trzymałem podczas wspinaczki na Biały Krzyż. Wjechałem w czasie który nie bardzo odbiegał od rekordu a rezerwy jeszcze były. Zjazd tradycyjnie niezbyt szybki i podzielony na słabszą i lepszą część z tych samych powodów co poprzednio. W Istebnej znowu się zatrzymałem i rozebrałem kurtkę i ruszyłem na najdłuższy ale składający się z kilku sekcji podjazd. Próbowałem trzymać równą moc także na wypłaszczeniach ale nie było to możliwe i nawet wyższa moc niż FTP na trudniejszych fragmentach nie dała takiej średniej mocy jak na poprzednich podjazdach. Na mierzonym odcinku poprawiłem swój najlepszy czas o 2 minuty chociaż nigdy nie jechałem całego odcinka tak mocnym tempem to i tak jest nieźle. Na ostatnim odcinku zbliżyłem się do rekordu z czasu gdy będąc w wysokiej formie pokonałem go na maksa. Przy Karczmie na Ochodzitej pustki, zaraz za mną dojechał jakiś kolarz ale byłem w bezpiecznej od niego odległości. Przerwa znowu lekko się przedłużyła i po prawie 5 minutach przestoju ruszyłem na ostatnie kilka kilometrów trasy z wiatrem w plecy. Postanowiłem jechać przez Kamesznicę gdzie czekał krótszy zjazd na którym musiałem się niemal zatrzymać przez służby porządkowe robiące coś przy drodze. Pozwoliło to na rozwiniecie mniejszej prędkości przez co było bezpieczniej. Odcinek przez Kamesznicę podzielony był na dwie części, przez koło 2 kilometry wiatr wiał w plecy a na kolejnych 4 zmagałem się z bocznymi podmuchami. Ostatni postój na trasie zrobiłem w Milówce gdzie zdjąłem kurtkę, przepakowałem kieszonki aby jedzenie było pod ręką i ruszyłem na ostatnie 45 kilometrów. Do ronda w Milówce z wiatrem dojechałem szybko a później walka z żywiołem który był jedyną przeszkodą. Nogi po mocnych podjazdach też już nie pracowały tak dobrze jak wcześniej, drogi i wioski były zupełnie opustoszałe, zwykle szybki przejazd przez Węgierską Górkę był niemożliwy a teraz pokonałem cały odcinek bez zatrzymania. Czułem się jakbym był w „Innym Świecie” który niekoniecznie jest lepszy niż znany wcześniej. Przed podjazdem na głównej drodze odbiłem w lewo na Przybędzę. Zapomniałem jak stromy jest ten podjazd, nie miałem zbytnio sił na mocną jazdę wiec oszczędnie wjechałem, w połowie tylna przerzutka nie chciała mi zrzucić przełożenia ale po chwili wszystko wróciło do normy. Lekki kryzys złapał mnie w Radziechowach, wsunąłem żela energetycznego, podjazdy przemęczyłem nie mogąc złapać rytmu ale dalej szło już lepiej. Starałem się jechać równo i nawet się to udawało a większe wahania wynikały głównie ze zmian siły wiatru i ukształtowania terenu. Za rondem w Buczkowicach prawie wypuściłem bidon z ręki nie mogąc trafić do koszyka, na szczęście nic nie jechało i jadąc wzdłuż linii dzielącej pasy nie stwarzałem zagrożenia dla innych użytkowników drogi. Do Bielska dojechałem w dobrym tempie, tam trafiłem na jedynego nerwowego kierowcę który musiał mnie strąbić jak omijałem studzienkę lewą stroną. Po chwili zjechałem na ścieżkę rowerową i próbowałem nią jechać szybkim tempem ale nie było to możliwe. Do domu wróciłem dłuższą drogą mijając wiele miejsc rekreacyjnych gdzie ludzi mimo zakazów było co nie miara. Po dojeździe do lotniska odpuściłem i dobrze bo na ostatnich 2 kilometrach musiałem bardzo uważać na pieszych którzy byli wszędzie, nawet na krótkim odcinku ścieżki rowerowej mimo faktu, że obok mili do dyspozycji równie szeroki chodnik. W domu pojawiłem się szybciej niż zamierzałem mimo sporej ilości czasu straconego na postojach. Ze względu na warunki była to najtrudniejsza trasa jaką pokonałem w tym sezonie. Dyspozycja była dzisiaj zmienna, dobrze noga podawała na podjazdach, zjazdy odpuściłem a z wiatrem nie umiałem dzisiaj skutecznie walczyć i ostatnie 40 kilometrów było bardziej przemęczone niż przejechane, mam co poprawiać w swojej jeździe ale biorąc pod uwagę fakt, że dopiero kończy się marzec to moja dyspozycja jest dobra. W sumie nie liczyłem na nic więcej. Zaczynam czerpać przyjemność z jazdy i dlatego warto było pomęczyć się trochę w zimie.

kategorie bloga

Moje rowery

TCR Advanced 2 2021 8666 km
Zimówka 9414 km
Litening C:62 Pro 18889 km
Triban 5 54529 km
Astra Chorus 2022 10946 km
Evo 2 8421 km
Hercules 13228 km
Ital Bike 9476 km
Trek 17743 km
Agree GTC SL 21960 km
Cross Peleton 44114 km
Scott 9850 km

szukaj

archiwum