Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiotrKukla2 z miasteczka Bielsko-Biała. Mam przejechane 229777.38 kilometrów w tym 8243.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.36 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2421965 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy PiotrKukla2.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200

Dystans całkowity:59511.00 km (w terenie 254.50 km; 0.43%)
Czas w ruchu:2164:55
Średnia prędkość:27.27 km/h
Maksymalna prędkość:90.00 km/h
Suma podjazdów:675554 m
Maks. tętno maksymalne:205 (179 %)
Maks. tętno średnie:198 (101 %)
Suma kalorii:1256018 kcal
Liczba aktywności:481
Średnio na aktywność:123.72 km i 4h 31m
Więcej statystyk
  • DST 116.00km
  • Czas 04:02
  • VAVG 28.76km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 160 ( 82%)
  • HRavg 143 ( 73%)
  • Kalorie 1777kcal
  • Podjazdy 660m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 10

Niedziela, 16 lutego 2020 · dodano: 16.02.2020 | Komentarze 0

Ciężki trening po słabo przespanej nocy. Nie był to najlepszy pomysł ale nie chciałem się od razu poddawać i zdecydowałem się chociaż wyjechać z domu. O skutecznie regeneracji nie było mowy, nogi rano były słabe ale liczyłem, że na trasie się rozkręcą, mówiąc delikatnie, przeliczyłem się. Nie bardzo miałem inne wyjście niż wyjazd o świcie bo najpóźniej po 11 musiałem już być spowrotem. Wczoraj przygotowałem sprzęt, przełożyłem koło, dopompowałem powietrza, sprawdziłem hamulce i przerzutki. Przygotowałem także bidon i bukłak do napełnienia i jedzenie oraz ciuchy. Pozwoliło to rano uniknąć niepotrzebnego stresu i pośpiechu. Niestety nie było tak pięknie, byłem gotowy do jazdy już o 6:40 i wyciągając rower zauważyłem kapcia w tylnym kole, okazało się, że wczoraj pompując uleciał wentyl i powietrze zeszło. Szybciej było zmienić dętkę niż robić przekładkę kasety i opony w drugim kole. Miałem w rezerwie jeszcze nowe koło do drugiego roweru ale nie chciałem go na razie używać. Wyjechałem około 10 minut później, jedyny plus tej sytuacji był taki, że nie musiałem włączać świateł bo było już dostatecznie jasno.
Już po wyjeździe stwierdziłem, że wieje bardzo mocno z południa i jedyny słuszny wybór to trening na rundzie gdzie styczność z czołowym wiatrem występuje cyklicznie co kilkanaście minut a nie jest ciągła. Szybki dojazd do głównej i pierwszy powiew wiatru spowalniający mnie skutecznie. Wtedy jednoznacznie stwierdziłem, że nogi są wczorajsze i w takich warunkach oznaczało to męczarnię a nie jazdę, tak też było. Dojazd do rundy był raczej z bocznym i momentami sprzyjającym wiatrem. Dopiero w Bielowicku gdy odbiłem na południe zostałem zatrzymany przez wiatr i nawet na zjeździe musiałem kręcić i generować prawie 200 Wat aby w jakimś tempie poruszać się do przodu. Ruch był niewielki wiec nie obawiałem się samochodów pojawiających się w najmniej sprzyjających momentach. W końcu dojechałem do dziurawego Pierśćca gdzie wjechałem na pierwszą z pięciu prawie 17 kilometrowych rund. Na dobrą sprawę do tych okoliczności które powodują, że mecze się na rowerze brakowało tylko deszczu, nierówne drogi, silny wiatr którego gdy wieje w plecy nie umiem wykorzystać, gdy wieje w twarz spowalnia mnie znacznie a także temperatura wymagająca ubierania grubych ciuchów działają na moją niekorzyść a w połączeniu z słabszą nogą powodują mieszankę wybuchową. Postanowiłem mimo wszystko jechać swoje, na dziurach modliłem się o przetrwanie, z wiatrem szybko dotarłem do Landeka szukając optymalnego toru jazdy na krętej drodze. Przez las do Chyba szukałem optymalnego przełożenia a później chciałem jak najmniejszym pokładem sił dotrzeć do końca rundy. Na krętym odcinku często zmieniałem biegi a wiejący z różnych kierunków wiatr powodował, że czułem się jak pionek na szachownicy który raz po raz zmienia swoje położenie. Pierwsza runda była na rozeznanie i na kolejnych chciałem coś poprawić w swojej jeździe, noga cały czas daleka od oczekiwanej i nie chciałem nic dokładać jeżeli chodzi o tempo. Kilka razy obierałem zły tor jazdy wymuszający hamowanie przed zakrętami, kierowcy też raczej nie byli moimi sprzymierzeńcami i pojawiali się najczęściej w niesprzyjających momentach i kilka razy musiałem z dużej prędkości hamować do zera. Postanowiłem robić przerwy tylko wtedy kiedy naprawdę ich potrzebuje i na 5 rundach dwa razy zatrzymywałem się tracąc w sumie 5 minut. Ostatnia runda była najlepsza, kosztowała mnie dużo sił ale pod względem techniki nie miałem sobie wiele do zarzucenia, szybkie wchodzenie w zakręty, brak dohamowań przed nimi i dobra sylwetka podczas jazdy pod wiatr trochę wynagrodziły słabą nogę i starte czasu na początku gdy na dziurach musiałem przepuszczać samochody. Powrót do domu to już prawdziwa droga przez mękę, na 10 kilometrach 80 % czasu jechałem pod wiatr. Trzymając założoną moc rzadko przekraczałem 20 km/h a 30 km/h tylko na zjeździe. Po dotarciu do głównej wiatr już był boczny i mogłem trochę zluzować. Byłem ujechany, o wytrzymałości na razie mogę pomarzyć a podczas dzisiejszego treningu wyszły wszystkie błędy jakie popełniłem w ostatnim czasie. Ostatni kilometr do domu jechałem prawie 10 minut. Wiatr z 2% podjazdu zrobił taki który ma ok. 8 % i regeneracja w takich warunkach przy takim zmęczeniu organizmu to nic przyjemnego. Jeszcze sporo pracy mnie czeka nad poprawą dyspozycji na dystansach. Do 2 godzin jest dobrze a później zaczynają się schody.






  • DST 101.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 28.72km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Kalorie 1711kcal
  • Podjazdy 410m
  • Sprzęt Triban 5
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 9

Niedziela, 9 lutego 2020 · dodano: 09.02.2020 | Komentarze 0

Bardzo solidny trening zrealizowany. Analizując prognozy pogody wiedziałem, że będzie wiało a rano jeszcze może być ujemna temperatura. Planowałem wyjechać o 9:30. Gdy wstałem i było już powyżej 0 na termometrze maksymalnie przyśpieszyłem godzien wyjazdu bo z każdą godzina podmuchy wiatru miały być silniejsze. Szybko się przygotowałem wszystkie potrzebne rzeczy, od ubioru poprzez jedzenie i picie po dokumenty, telefon i licznik. Rower przygotowałem już wczoraj i dlatego czas przygotowań w stosunku do poprzednich wyjazdów był dużo krótszy. O 9:10 wyjechałem z domu, już po chwili musiałem się zatrzymać, coś przyczepiło mi się do opony i tarło o ramę. Przy okazji skalibrowałem miernik mocy. Dopiero za trzecim razem się udało i już nic nie stało na przeszkodzie aby skupić się na jeździe. Przedostałem się przez plątaninę ścieżek rowerowych i szybko wyjechałem z Bielska. Pierwszy podjazd potraktowałem z marszu, starałem się trzymać równą kadencję i ten cel został zrealizowany. W głowie miałem trzy trasy długości 100-105 kilometrów na około 3 i pół godziny jazdy. Wybór miał być spontaniczny i miałem dosyć dużo czasu do namysłu bo pierwsze 17 kilometrów wszystkich tras było identyczne. Po podjeździe i szybkim zjeździe do Międzyrzecza ruszyłem już z realizacją założeń. Takie miałem dwa, utrzymywanie kadencji 90-100 i mocy około 180 Wat. O dziwo dosyć szybko wskoczyłem na obroty i skupiając się jedynie na tych dwóch elementach nie rozpraszał mnie wiatr wiejący ze zmienną prędkością i z najgorszego z możliwych kierunku. Często zmieniałem przełożenia, po ostatnich treningach podregulowałem przerzutki i wyczyściłem cały napęd wiec przełożenia zmieniają się bardzo płynnie. Jedyna rzecz jaka mogła mnie trochę irytować to wyciąganie jedzenia z kieszonek, ta czynność zwykle sprawia mi problem. Po kilkunastu minutach jazdy pojawił się też katar którego nie miałem dawno i wymusiło to częste sięganie do kieszeni po chusteczki. Dojeżdżając do miejsca w którym miałem do wyboru dwie drogi nie zastanawiałem się i wybrałem taką z której miałem jeszcze dwie opcje wyboru, skręcając w Landeku na Skoczów za bardzo opcji zmiany już nie było. Po raz kolejny nie zabrałem bidonu tylko plecak z bukłakiem i dlatego picie cały czas miało stałą temperaturę i dużo łatwiej przyjmowałem płyny niż co jakiś czas sięgając po bidon. Walka z wiatrem na trasie do Strumienia nie była przyjemna, dopiero po przejechaniu na drugą stronę Wisły mogłem skorzystać z pomocy wiatru. Zdecydowałem się na krótki postój w celu wyczyszczenia nosa. Temperatura cały czas oscylowała około 3 stopni ale wiatr skutecznie ją obniżał i odczuwalne było około 0 stopni. Droga do Pszczyny minęła szybko, wiatr pozwalał na jazdę ponad 30 km/h a bardzo mały ruch pojazdów sprawił, że nie musiałem ani razu użyć hamulców. W Pszczynie znowu miałem wybór czy jechać dalej w kierunku Bierunia czy skręcić na Goczałkowice. Zbliżając się do skrzyżowania zapaliło się czerwone światło na zwężeniu, impuls sprawił, że zjechałem na chodnik a następnie ścieżkę rowerową do Goczałkowic. Już wtedy byłem niemal pewny, że za ponad godzinę pojadę tą drogą jeszcze raz. Boczny wiatr zaczął dawać się we znaki, im bliżej Zabrzega tym bardziej. Na zaporze względnie mało ludzi, bez hamowania dojechałem do miejsca w którym musiałem zejść z roweru. Po zejściu schodami do drogi w kierunku centrum Zabrzega znów zrobiłem krótki postój. To był błąd o czym przekonałem się kilka minut później dojeżdżając do kolejki samochodów do skrzyżowania. Trafiłem na koniec Mszy w kościele i ludzie akurat wyjeżdżali. Nie chciało mi się czekać i znowu skorzystałem z chodnika. Później już bez problemów wydostałem się z Zabrzega. Oznaczało to, że znowu musiałem walczyć z wiatrem, na otwartych przestrzeniach hulał bardzo mocno. Trzymałem się założeń i musiałem mocno zredukować przełożenie aby trzymać właściwą moc i kadencję. Dojeżdżając do ronda w Ligocie miałem za sobą już połowę trasy. Druga runda zapowiadała się na trudniejszą, zmęczenie oraz silniejszy wiatr miały znacznie utrudnić jazdę. Nie było jednak tak źle jak się spodziewałem i można powiedzieć, że jechałem bardzo podobnie jak kilkadziesiąt minut wcześniej. Jedzenia w kieszonkach ubywało, wody w bukłaku również, miałem zapas w plecaku ale na razie nie musiałem z niego korzystać. Najbardziej wymęczający odcinek prowadził z Landeka do Strumienia, teoretycznie jechałem ze sprzyjającym wiatrem ale wiało bardziej z boku i ciężko było się rozpędzić. Po raz drugi bez zatrzymania przejechałem przez Chybie. Postój był dopiero przed mostem w Strumieniu. Czas oczekiwania na zielone się przedłużał, jak już ruszyłem to rozpędziłem się dosyć mocno i musiałem użyć hamulców przed wjazdem na drogę w kierunku Pszczyny, wydawało mi się, że jadę szybciej niż za pierwszym razem i chyba około 30 sekund zyskałem na prawie 13 kilometrowym odcinku. Co tam zyskałem straciłem w Goczałkowicach, zarówno na ścieżce jak i zaporze było dużo ludzi i kilka razy musiałem użyć hamulców. Z zapory tym razem zjechałem terenowym odcinkiem. Szersze opony pozwoliły utrzymać przyczepność na bruku który znajduje się na samym końcu zjazdu. Wtedy też nadszedł moment na wyciągniecie zapasów jedzenia i picia z plecaka. Jadłem i piłem często i o braku energii czy oznakach kryzysu nie było mowy. Ostatnią dawkę energii przyjąłem w Zabrzegu. Ostatnie kilkanaście kilometrów do Bielska to ciągła walka z wiatrem. Trzymałem się wcześniejszych założeń i przez cały odcinek do Międzyrzeca borykałem się z problemem z doborem przełożenia. Trzymanie mocy około 180 Wat powodowało, ze albo musiałem trzymać kadencje prawie 100 albo mniej niż 90. Kilka razy zmieniałem przełożenie i balansowałem na granicy. Więcej czasu trzymałem się wyższej kadencji. Na koniec treningu czekał mnie podjazd, dosyć dobrze go pokonałem i zredukowałem obciążenie. Ostatnie kilka kilometrów to już jazda na najlżejszych przełożeniach i prędkościach około 15 km/h co i tak momentami było za mocno. Po trzech i pół godzinach treningu odpuściłem już zupełnie i w luźnym tempie dojechałem do domu.
Odczucia po treningu są pozytywne. Zaczynając od faktu, że aura pozwala na jazdę na zewnątrz w całkiem przyjemnych jak na luty temperaturach, poprzez realizacje założeń treningowych kończąc na rosnącej dyspozycji mimo faktu, że jest to dopiero trzecia jazda tlenowa w tym roku. Oby tak dalej.





  • DST 112.00km
  • Czas 04:23
  • VAVG 25.55km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Kalorie 1946kcal
  • Podjazdy 2050m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Roztrenowanie 13

Niedziela, 20 października 2019 · dodano: 20.10.2019 | Komentarze 0

Ostatni wyjazd przed planowaną przerwą regeneracyjną. Korzystając z wolnego dnia pospałem dłużej i wstałem dopiero po 8:30. Zjadłem zbyt lekkie śniadanie i godzinę później już byłem gotowy do jazdy. Ubrałem się podobnie jak wczoraj biorąc dodatkowo do kieszonki kamizelkę. Chciałem zakończyć sezon jakąś fajną trasą i wiedząc co działo się np. w zeszłą sobotę na Równicy zdecydowałem się wybrać na Czechy. W tym roku nie byłem jeszcze na Jaworowym i Kozińcu i taki był plan.
Wyjechałem tradycyjnie już w kierunku Jaworza i trzymałem się jak najbliżej gór. Noga podawała całkiem nieźle od samego początku co zapowiadało bardzo przyjemną jazdę. Dobrze znaną drogą dojechałem do Grodźca i Górek gdzie po raz pierwszy poczułem mocniejszy podmuch wiatru w twarz. Najbardziej we znaki dawały się tłumy ludzi przy kościołach których na około 10 kilometrowym odcinku mijałem aż cztery. Uspokoiło się dopiero w Ustroniu gdzie z kolei pojawiło się więcej rowerzystów którzy w połączeniu ze wzmożonym ruchem samochodowym wymuszali częste używanie hamulców. Na poprawę sytuacji musiałem czekać do wjazdu do Czech. Pogoda była wyborna i wszystkie ważniejsze szczyty Beskidu Śląsko-Morawskiego były widoczne jak na dłoni. Nie mogłem cieszyć się szybkim zjazdem na którym karty rozdawał wiatr, później nie był już tak odczuwalny a ruch samochodowy był tak niewielki, że bez problemów przedostałem się przez Trzyniec. Zdecydowałem, że najpierw wjadę na Koziniec. Zmartwiła mnie ogromna liczba samochodów zaparkowanych przy głównej drodze ale nie po to jechałem 40 kilometrów aby nie zaliczyć żadnego podjazdu. Na podjeździe nie było dużego ruchu, minęły mnie tylko dwa samochody a dużo większym utrudnieniem były liście i inne zanieczyszczenia na drodze. Na podjeździe nie jechałem na maksa, dawałem z siebie tyle na ile pozwoliło przełożenie przy kadencji 75-85. Całkiem nieźle poszedł mi podjazd na szczycie którego nie było ani jednego wolnego miejsca postojowego. Trochę czasu straciłem na ubranie się na zjazd, założyłem tylko rękawki które zdjąłem przed podjazdem. Zjazd był bardzo asekuracyjny i wolny. Na zanieczyszczonej drodze łatwo było o kapcia lub wywrotkę i liczyło się tylko bezpieczeństwo. Po zjeździe podjąłem decyzje o odpuszczeniu Jaworowego i zaliczenia odjazdu na Luczkę. Była to chyba dobra decyzja, na Jaworowym były pewnie tłumy a nawierzchnia na podjeździe nie zachęcała do jazdy. Dosyć sprawnie dojechałem do podnóża podjazdu przed którym znowu zdjąłem rękawki. Już na początku wspinaczki we znaki dawał się bardzo silny południowy wiatr znacznie utrudniający jazdę. Starałem się jechać spokojnie i tak mniej więcej wyglądały pierwsze 3 kilometry podjazdu. Zabawa zaczęła się w momencie zwężenia drogi. Nachylenie gwałtownie wzrosło, łańcuch szybko znalazł się na 32 z tyłu. Ten podjazd zdecydowanie był za trudny jak na moją obecną formę. Nie lubię ścianek na których trzeba przepychać korbę a ponad połowa końcowej części wspinaczki na Luczkę właśnie tak wyglądała. Tutaj już wielkich rezerw nie byłem w stanie zachować. Dodatkowy urok dawała zanieczyszczona droga wśród drzew i dużych objętości liści, momentami ciężko było stwierdzić gdzie jechać i czy jest tam pod spodem droga. Męczyłem się strasznie ale w końcu znalazłem się na szczycie. Ładne widoki wynagrodziły trudy wspinaczki i nie żałowałem, ze wybrałem ten podjazd. Na szczycie dużo ludzi i nie zabawiłem tam długo. Przed zjazdem ubrałem rękawki i kamizelkę która przydała się na długim zjeździe. Jazda wyglądała jeszcze gorzej niż na poprzednim zjeździe. Robiłem wszystko aby jak najbezpieczniej zjechać nie przegrzewając obręczy. Udało się i zatrzymałem się na moment sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Na szerokim zjeździe puściłem się odważniej, na dwóch zakrętach spanikowałem i wytraciłem dużo prędkości, za to na ostatnim kilometrze z wiatrem w plecy dokręciłem na maksa. Kamizelka powodowała zbyt duży opór i nie jechałem tak szybko jakbym mógł. Po zjeździe stwierdziłem, że zasłużyłem na postój. Wstąpiłem do cukierni z myślą o Kofoli. Niestety nie było i musiałem zadowolić się sokiem owocowym. Wiedziałem, że Kofoli napiję się przy granicy Czesko-Polskiej i po uzupełnieniu bidonu w pobliskim sklepie ruszyłem w dalszą drogę. Z wiatrem leciało się naprawdę fajnie i szybko. Chcąc ominąć Trzyniec skręciłem w boczną drogę i do przejścia granicznego w Lesznej dojechałem odcinkiem który dotąd jechałem tylko w przeciwną stronę. Krótki postój i mała Kofola dały mi jeszcze motywacje na zaliczenie jeszcze jednego, bardzo nielubianego przeze mnie podjazdu na Budzin od strony Lesznej. Na podjeździe o mocy w dużej mierze decydowało przełożenie i kadencja. Starałem się trzymać ponad 70 obr./min. ale nie wychodziło to idealnie. W drugiej części podjazdu sporo samochodów i pieszych wymuszających kilkukrotne hamowanie. Widoki wynagrodziły trudy wspinaczki ale podobnie jak na poprzednich szczytach duża liczba turystów nie zachęcała do dłuższego postoju. Ubrałem szybko rękawki i ruszyłem na kolejny znienawidzony odcinek – zjazd do Cisownicy. Skupiłem się wyłącznie na bezpieczeństwie i nawet dużo czystsza droga nie zachęciła mnie do puszczenia klamek. Po technicznej części zjazdu odetchnąłem z ulgą i przez Cisownicę przejechałem szybko i sprawnie. Do domu zdecydowałem się wrócić tą samą drogą która dojechałem do Ustronia. W nogach już czułem spory jak na październik dystans ale wiatr wiejący w plecy pozwalał na spokojniejszą jazdę. Wszelkie mocne zrywy już sobie podarowałem i powoli kulałem się w stronę Bielska. Dojeżdżając do Jaworza stwierdziłem, że nie warto pchać się w stronę gór i już najprostszą drogą wróciłem do domu. Nie spodziewałem się tak przyjemnego końca sezonu, w ostatnim czasie już czułem zmęczenie sezonem i myślę, że jest to idealny moment na odpoczynek, przedłużanie sezonu na siłę nie ma sensu. Ostatnio już miałem kilka niebezpiecznych sytuacji które mogły skończyć się tragicznie a każdy incydent mógłby wpłynąć na moją motywacje i znacznie wpłynąć na technikę którą z niezłym skutkiem staram się poprawić. Najważniejsze, że sezon kończę z tarczą, zupełnie inaczej niż trzy poprzednie.




  • DST 110.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 29.07km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 160 ( 82%)
  • HRavg 128 ( 65%)
  • Kalorie 1641kcal
  • Podjazdy 1130m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 112

Niedziela, 29 września 2019 · dodano: 29.09.2019 | Komentarze 0

Po sobotniej czasówce czułem się dużo lepiej niż tydzień temu. Mimo to nie ciągło mnie w góry i postanowiłem pojechać na trening grupowy. Moja jazda w grupie wygląda krótko mówiąc słabo i musze zacząć nad tym pracować aby na wyścigach móc skutecznie rywalizować z czołówką. Zapowiadali niezłą pogodę i temperaturę dochodzącą do 20 stopni, nie bardzo chciałem wierzyć tym prognozom i ubrałem się cieplej. Na początek musiałem dojechać pod Twomark, dawno tam nie byłem i sporo się pozmieniało, dojazd pod Salon obecnie jest niemożliwy. Żeby dostać się na drugą stronę drogi gdzie czekało już kilka osób musiałem zejść z roweru, pokonać różnicę wysokości i dopiero znalazłem się na właściwej drodze. Po kilku minutach czekania i dojeździe reszty ekipy ruszyliśmy spokojnie w kierunku Jasienicy. Na początku nie umiałem się odnaleźć w grupie ale z czasem było coraz lepiej. Trzymałem się w środku grupy i nie pchałem do przodu jak to zwykle bywało. Spokojne tempo pozwalało na skupienie się na trzymaniu odpowiedniej pozycji i sygnalizacje dokładnie wszystkich manewrów. Na zjeździe przyjąłem odpowiednią pozycje i nie straciłem wiele do grupy. Na bocznych drogach trzymałem się z tyłu i dopiero w Ustroniu wyszedłem na pierwszą tego dnia zmianę. Noga się rozkręciła i po ustaleniu dogodnego dla wszystkich tempa mogłem tak jechać bardzo długo i na czele znajdowałem się aż do Goleszowa. Później schowałem się i znowu skupiłem na utrzymaniu pozycji. Na krótkim podjeździe w kierunku Dzięgielowa trochę się porozrywało, po zjeździe udało się połączyć w zwartą grupę ale na podjeździe znowu koledzy narzucili mocniejsze tempo i nie wszyscy byli w stanie je utrzymać. Na szczęście tuż za wjazdem do Czech był krótki postój na złapanie oddechu i uzupełnienie zapasów energii. Na szybkim odcinku do Cieszyna miałem już problemy z utrzymaniem pozycji w grupie. Moje braki przy dużych prędkościach są zauważalne i czeka mnie dużo pracy nad wyeliminowaniem tego, walczyłem z tym przez cały czas i momentami nawet jechałem już całkiem dobrze ale były też chwile gdy odstawałem i nie korzystałem z koła. Po wjeździe do Polski znowu zaczęło się dzielić. Kilka osób narzuciło mocniejsze tempo na podjazdach, nie zamierzałem się szarpać i jechałem z tyłu grupki. Po wyjeździe z Cieszyna znowu jechaliśmy w jednej grupie. Z wiatrem jechało się dosyć szybko, na kolejnych podjazdach znowu szło mocne tempo. Kilka osób odskoczyło a ja spokojnie prowadziłem resztę grupy. Lekko odstałem dopiero na ostatnim trudniejszym fragmencie przed Skoczowem. Po zjeździe nastąpiła krótka przerwa na kawę. Po przerwie już samotnie ruszyłem w kierunku Ustronia sprawdzić trasę Pucharu Równicy. Noga podawała całkiem nieźle i nawet jazda pod wiatr nie była taka ciężka. Gdy dojechałem do Ustronia i wjechałem na rundę wyścigu to już zaczęły się schody, na wstępie już dwie duże wyrwy w asfalcie które w połączeniu z wąską drogą jaka następuje po zjeździe z głównej drogi już mnie dyskwalifikuje na starcie bo nie wierze w to, że w ciągu niecałych dwóch tygodni droga zostanie naprawiona. Po około kilometrze dobrej jakości drogi znowu pojawia się przekop przez drogę z dużą ilością luźnych kamieni. Zjazd do głównej również nie wygląda najlepiej, dzisiaj przeszkadzały dodatkowo samochody. Na końcu zjazdu mimo niewielkiej prędkości podbiło mi rower i niewiele brakowało abym leżał. Druga część rundy wygląda lepiej ale bez szału. Już w zeszłym roku ta runda mi się nie podobała a teraz nawierzchnia jest dużo gorsza i zupełnie nic nie przekonuje mnie do startu w tym wyścigu. Po objeździe rundy skierowałem się w kierunku Bielska starając się zaliczyć jak najwięcej podjazdów. Ruch na drogach był dosyć duży i musiałem uważać na każdym zakręcie i skrzyżowaniu. Jechałem prawie cały czas z wiatrem i dosyć szybko pokonywałem kolejne kilometry. Po ostatnim podjeździe odpuściłem i ostatnie 12 minut jazdy było już całkiem luźne. Fajny trening na zakończenie dosyć ciężkiego tygodnia. Kolejny dzień dobrej pogody wykorzystany w jak najlepszy sposób. Zupełnie nie żałuje, że nie zaliczyłem żadnego dłuższego podjazdu. Jeszcze dwie wymagające trasy chciałbym przejechać w tym roku a później już odstawić rower na jakiś czas.





  • DST 181.00km
  • Czas 06:11
  • VAVG 29.27km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 176 ( 90%)
  • HRavg 141 ( 72%)
  • Kalorie 3341kcal
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 109

Niedziela, 22 września 2019 · dodano: 25.09.2019 | Komentarze 0

Kolejny dzień w którym plany zmieniły się wielokrotnie. Pętla którą wybrałem chodziła mi po głowie już jakiś czas temu, zazwyczaj brakowało czasu a także motywacji i w końcu się zdecydowałem. Wyjazd na wstępie opóźniony o godzinę z powodu całkowicie rozładowanego Garmina, na szczęście ładuje się dosyć szybko i wyjeżdżałem mając 35 ?terii i power-banka w rezerwie. Pogoda była bardzo ładna, zachęcająca do długiej jazdy czego nie można było powiedzieć o nogach. W ogóle nie chciały kręcić ale zamierzałem cieszyć się widokami i czerpać przyjemność z jazdy niezależnie od tego jak szybko i mocno jadę.
Wyjechałem o 8:30 gdy termometr wskazywał 13 stopni, całe 3 więcej niż godzinę wcześniej. Początek był obiecujący ale już po kilku minutach a konkretnie pierwszym podjeździe na trasie czułem, że nie jest to ten dzień gdy w nogach jest odpowiednia ilość mocy. Jechałem dalej, na płaskim i zjazdach spokojniej, na podjazdach mocniej i jakoś dojechałem do Straconki, tutaj już miałem pierwsze chwile zwątpienia i chciałem zawracać do domu. Pilnując czasu przyjąłem pierwszą dawkę jedzenia, tak się złożyło, że miało to miejsce przed samym początkiem podjazdu na Przegibek. Miałem motywacje do mocniejszej jazdy widząc przed sobą grupkę kolarzy. Gdy zrobiło się stromiej szybko zlikwidowałem dystans nas dzielący i jadąc swoim tempem wyprzedziłem wolniej podjeżdżających kolarzy. Równym tempem wjechałem na szczyt, miałem niezły czas i nie zastanawiałem się nad niczym i ruszyłem od razu w dół. Nie skupiłem się ani na technice ani na szybkości i dosyć wolno pokonałem techniczny fragment zjazdu a kawałek dalej kolarze których minąłem na podjeździe po kolei do mnie dojeżdżali i odjeżdżali. Po zjeździe miałem małą state i doskoczyłem do grupki. Po chwili gdy czułem, że tempo narzucane przez jednego z kolarzy jest dla mnie za mocne bez wahania puściłem koło mając w głowie dystans jaki jeszcze mnie czeka. Różnica stopniowo się powiększała i dużo większa zrobiła się dopiero na Zaporze w Tresnej gdzie cudem uniknąłem zderzenia z pojazdem włączającym się do ruchu a kolejny wykonywał manewr zawracania na podwójnej ciągłej linii i wtedy straciłem kolarzy z pola widzenia. Jechałem spokojnie aż do Żywca gdzie znowu musiałem się zatrzymać na skrzyżowaniu. Ruszając mocniej zapiekły mnie nogi ale mimo to starałem się jechać dosyć mocno, sekcja hopek na trasie Żywiec-Las poszła mi całkiem nieźle biorąc pod uwagę dyspozycje dnia. We znaki dawał się duży ruch pojazdów a także nienajlepsza nawierzchnia ale najważniejsze, że bezpiecznie pokonałem ten odcinek. Zjazd wykorzystałem na krótki odcinek i przyjęcie większej dawki energii przed zbliżającym się podjazdem na Przysłop. W Stryszawie byłem szybciej niż przewidywałem i zacząłem się zastanawiać czy nie zaliczyć np. Przełęczy Zubrzyckiej zamiast Przysłopa i Krowiarek lub dołożenia podjazdu pod Beskidzki Raj. Wahając się ruszyłem w kierunku centrum Stryszawy i przełęczy Przysłop. Wiedziałem, ze początek podjazdu jest łagodny i się ciągnie, tym razem dosyć szybko zleciał a gdy zrobiło się stromiej po raz kolejny przekonałem się o dzisiejszej niemocy. Niby na najtrudniejszym fragmencie ponad 15 % byłem w stanie jechać mocno ale na łatwiejszej części podjazdu nie byłem w stanie utrzymać mocy i wtedy podjąłem decyzje o jeździe prosto na Zawoje z pominięciem Beskidzkiego Raju. Zjazd krętą, dobrej jakości drogą został skutecznie spaprany przez samochody wymuszające ciągłe hamowanie nawet na prostych odcinkach. W Zawoi było nawet spokojnie ale po chwili pojawiło się więcej samochodów i pieszych. Zacząłem rozglądać się za otwartym sklepem ale poza stacją benzynową nic nie zauważyłem. Był tak duży ruch, że próba zjazdu na stacje znajdująca się po przeciwnej stronie była bardzo trudna i niebezpieczna wiec pojechałem dalej. Baterii w Garminie powoli ubywało wiec podłączyłem power-banka. Po krótkim postoju ruszyłem dalej, dosyć szybko i sprawnie dojechałem do najtrudniejszego fragmentu podjazdu pod Krowiarki. Na dobrą sprawę nie wiem gdzie zaczyna się ten odcinek i ruszyłem chyba za wcześnie. Chciałem utrzymać 300 Wat na całym podjeździe ale nie było to łatwe, podjazd ma bardzo zmienne nachylenie i równa jazda jest bardzo trudna. Im bliżej przełęczy tym było trudniej a samochodów na poboczu więcej. Na szczycie tłum ludzi i brak wolnej przestrzeni wiec zatrzymałem się na krótką chwile i powoli ruszyłem w dół. Kolejny postój w miejscu w którym pojawił się widok na zamglone Tatry, dużo lepszy widok pojawił się po wyjeździe z lasu wiec znowu się zatrzymałem. Gdy ruszyłem to zaczął dawać się we znaki silny południowo-zachodni wiatr co nie wróżyło nic dobrego na drugą cześć trasy. Po około 10 kilometrów drogi opadającej lekko w dół zauważyłem otwarty sklep i zatrzymałem się. Postój trochę się przedłużył i to był błąd. Nie umiałem się później rozkręcić. Nogi były słabe a tętno kosmicznie wysokie. Dzielenie walczyłem z wiatrem na odcinku Jabłonka-Lipnica i zdecydowałem się na kolejny postój zaraz za wjazdem na Słowację. Podziwiałem piękne widoki na Tarty i Fatrę ale sił nie odzyskałem. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą w kierunku Korbielowa skończyła się męczarnia z wiatrem. W dalszym ciągu męczyłem się ale z wiatrem szło zdecydowanie łatwiej. Przed wjazdem do Polski kolejny przymusowy postój tym razem z powodu remontu mostu. Po wjeździe na szczyt od razu zacząłem zjeżdżać, pojawiło się także więcej samochodów i nie mogłem całkowicie puścić klamek. W bidonie już nie było nic i musiałem znowu zatankować. Tym razem postój był szybki i sprawny i po kilku minutach ruszyłem w dalszą drogę. Do Żywca jechało się fatalnie, głównie przez samochody i nerwowych kierowców trąbiących na mnie co chwile. Przez miasto przejechałem bez większych problemów a dojazd do Bielska już był spokojniejszy. Mocy w nogach nie było czego potwierdzeniem był fakt, że do Bielska holowałem dwóch rowerzystów, jednego na góralu z bardzo szerokimi oponami a drugiego starszego gościa na rowerze trekingowym z papierosem w ustach. To było najlepsze podsumowanie mojej dyspozycji. Ostatnie kilometry już mi się dłużyły i stopniowo zmniejszałem obciążenie i ostatnie kilka minut to był już zupełny luz. Tętno nie chciało spaść do 1 strefy ale nie przejmowałem się tym.
Cieszę się, że udało mi się przejechać tą trasę. Jechałem ją już trzeci raz i udało mi się poprawić czas o około 20 minut przy nie najlepszej dyspozycji. Była to ostatnia okazja na zaliczenie takiego dystansu który był zwieńczeniem tego innego ale równie ciężkiego jak poprzednie sezonu.






  • DST 132.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 27.69km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 182 ( 93%)
  • HRavg 160 ( 82%)
  • Kalorie 2608kcal
  • Podjazdy 2300m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Górskie Mistrzostwa Jas-Kółek 2019

Niedziela, 1 września 2019 · dodano: 04.09.2019 | Komentarze 1

Długo czekałem na ten dzień. Podczas Road Trophy nie byłem w stanie sprawdzić swoich możliwości i porównać się z kolarzami z czołówki a także miałem sobie coś do udowodnienia. Zmiana terminu miała zarówno swoje plusy jak i minusy. Musiałem zweryfikować swoje plany na dwa weekendy a także nieco skorygować układ treningów aby być jak najlepiej przygotowany. Obrona tytułu jest zawsze wyzwaniem nawet wtedy gdy forma jest bardzo dobra. Przesuniecie zawodów o tydzień wpłynęło na obsadę zawodów a także moje podejście. Moje szanse na utrzymanie Tytułu GMJ znacznie spadły co wywołało dużo luźniejsze podejście do tych jak i kolejnych klubowych zawodów. Przygotowany byłem dobrze, zarówno pod względem fizycznym i sprzętowym a także miałem odpowiedni zapas jedzenia i picia. Po dobrej rozgrzewce stanąłem na starcie. Jedyny minus jest taki, że rozgrzewkę skończyłem 30 minut przed startem i nie wiem czy była ona skuteczna.
Już na początku próby odjazdu od peletonu, nie chciałem nadawać szaleńczego tempa ale jechaliśmy wolno i wyszedłem na czoło. Szybko dojechałem do przodu i zacząłem dyktować tempo. Po chwili na czoło wyszedł Darek i powoli zaczął odjeżdżać. Nie zależało mi na szybkim skasowaniu odjazdu i Darek odjechał a doskoczyły do niego jeszcze dwie osoby. Innym tez najwyraźniej na pogoni nie zależało i trójka zrobiła różnice. Gdy zrobiło się stromiej to do głosu doszli najmocniejsi czyli Patryk i Amadeusz. Ich odpuścić nie mogłem i zaczęliśmy się zbliżać do ucieczki stopniowo odczepiając kolejnych zawodników. Po kilku minutach ucieczka się podzieliła, dwójka szybko została z tyłu a Darek bronił się do połowy podjazdu. Gdy znowu zrobiło się stromiej zaczynało mnie delikatnie brakować, Darek również miał problemy z trzymaniem tempa a z tyłu nikogo nie było już widać. Koledzy delikatnie popuścili i do szczytu dojechaliśmy we trzech. Przed samą przełęczą Patryk odrobinę odjechał i jako pierwszy minął szczyt. Koledzy wymienili bidony a ja w tym czasie wyszedłem na czoło i zacząłem odważnie gnać w dół. Był to jeden z najlepszych zjazdów w moim wykonaniu, czułem się pewnie a fakt, że nikt mnie nie wyprzedził jeszcze dodał mi skrzydeł. Po wjeździe do Międzybrodzia znowu jechaliśmy razem, po zmianach, dosyć spokojnym tempem aż do skrzyżowania. Tam padła decyzja o czekaniu na goniąca nas grupę 5 osób. Była to dobra sytuacja bo zamiast 3 było aż 8 osób do współpracy. Do Porąbki pracowałem, na zjeździe z zapory zjechałem na tył z zamiarem odpoczynku. Już wtedy nie podobała mi się jazda kilku osób, nie wszyscy chcieli dawać zmiany i to trochę burzyło szyk grupy. Jechałem w środku grupy próbując złapać swój rytm, nie bardzo to wychodziło a tempo było dosyć konkretne. Swoją zmianę dałem już prawie na końcu odcinka dojazdowego do ścianki łączącej Wielką Puszcze z Targanicami. Kończąc zmianę nie chcąc popełnić błędu nie zjechałem na sam tył, wpuściłem przed siebie tylko Patryka i Amadeusza którzy jechali zaraz za mną i nie chciałem stracić z nimi kontaktu. Na podjeździe szybko zrobiły się różnice, Patryk i Amadeusz odjechali na kilkanaście metrów a z tylu również nie było zwartej grupy. Zachowując rezerwy sił wjechałem na szczyt kilka sekund za Patrykiem i Amadeuszem z bezpieczną przewagą nad Darkiem i resztą. Na zjeździe znowu rozluźnienie, wykorzystując sytuacje na małym rondzie dla autobusów w Targanicach gdzie jadąc prosto wyszedłem na czoło i jako pierwszy zjechałem do skrzyżowania. Niezbyt mocne tempo pozwoliło odpocząć a osoby które straciły na podjeździe dzięki włożeniu dużo większych sił w zjazd zdołali dojechać do naszej trójki. Nie dyktowałem szaleńczego tempa aby każdy mógł złapać oddech przed podjazdem na Kocierz. Gdy tylko zrobiło się stromiej tempo znów poszło do góry a utrzymać je zdołali Patryk i Amadeusz. Po kilkuset metrach jazdy na przodzie zostałem wyprzedzony przez Patryka a po chwili także Amadeusza. Tempo dyktowane przez kolegów było mocne i w miarę równe, momentami dla mnie za mocne. Starałem się utrzymać chociaż nie była to taka łatwa sprawa. Przed szczytem Patryk odskoczył na kilka metrów, ale moja starta była minimalna. Zjazd zaczęliśmy spokojnie, gdy zrobiło się stromiej to zniwelowałem różnice i po zjeździe jechaliśmy już razem. Z tyłu nikogo nie było widać, koledzy wykorzystali ten moment na krótki postój. Samotna jazda nic by mi nie dała i także się zatrzymałem a w tym czasie zdołał dojechać Darek. Spokojnie ruszyliśmy dalej a goniące nas osoby zdołały dojechać jeszcze przed skrzyżowaniem z drogą w kierunku Suchej Beskidzkiej. Ruszyłem znowu jako pierwszy, na zjeździe narzuciłem mocne tempo a później popełniłem drobny błąd nawigacyjny. Skręciłem o jedną drogę za wcześnie, nie wpłynęło to na długość jazdy, droga była wąska i w pewnym momencie trzeba było przejechać przez mały mostek. Szybko znaleźliśmy się na właściwej drodze a tempo nie było jakieś zawrotne. Kontynuowaliśmy jazdę w 8 osób i chyba dopiero ostatni podjazd na Żar miał mieć decydujący wpływ na klasyfikację. Szybko mijały kolejne kilometry, jazda po zmianach w dobrym tempie przybliżała nas do kolejnego już podjazdu. Jedyny minus to aż 3 osoby nie dające zmian. Dla mnie nie miało to znaczenia, już na początku podjazdu najmocniejsi znowu włączyli wyższy bieg. Patryk znowu odjechał na kilka metrów a ja starałem się utrzymać koło Amadeusza. Po około kilometrze wspinaczki Amadeusz odjechał na kilka metrów i zaczął niwelować starte do Patryka. Ja się zawahałem, myślałem, że koledzy poczekają przed zjazdem. W połowie wypłaszczenia ruszyłem mocniej ale było już za późno, do mety zostały jeszcze dwa podjazdy i był to właściwy moment na podzielenie grupki. Już wiedziałem, że przez to, że puściłem Amadeusza straciłem szanse na zwycięstwo ale sprawa 3 miejsca wciąż była otwarta. Nie oglądając się co się dzieje z tyłu ruszyłem w dół. Na zjeździe jechałem dosyć mocno, dwa razy musiałem hamować, nie wiedziałem jaką mam przewagę nad Darkiem czy Otfinem ale gdy znalazłem się na skrzyżowaniu przed podjazdem na Rychwałdek nie było ich na moim kole. Najlepsza dwójka wciąż była w zasięgu wzroku ale różnica około 30 sekund była nie do zniwelowania. Jechałem mocno cały podjazd, trzymałem moc podobną jak na wcześniejszych podjazdach. Na szczycie nie czekałem aby zmusić goniących mnie zawodników do mocniejszej jazdy, nie zamierzałem im oddawać 3 miejsca bo ciężko na nie pracowałem i byłem tym który najdłużej utrzymywał się z najlepszą dwójką. Na zjeździe nie szło, sporo samochodów, dwa razy musiałem hamować, na skrzyżowaniach musiałem się zatrzymać a mimo to nie czułem nikogo na swoich plecach. Pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora pokonałem mocnym tempem, po najtrudniejszym podjeździe złapałem jakiegoś kolarza który siadł na koło, nie potrafiłem go zgubić a cykający napęd w jego rowerze bardzo mnie zdenerwował. Dużo straciłem na zjeździe po kostce, karbonowe koła i gumy 23 milimetrowe nie są idealnym rozwiązaniem na bruk. Równym tempem dojechałem do początku podjazdu na Żar gdzie dojechał do mnie samotnie goniący Darek. Początek podjazdu jechaliśmy wspólnie ale gdy tylko zrobiło się stromiej Darek zaczął tracić dystans. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu i czy któryś z goniących zawodników nie dostał skrzydeł i nie zbliża się do mnie. Ruszyłem mocniej i starałem się trzymać tempo, na wypłaszczeniach odpuszczałem , na trudniejszych fragmentach podkręcałem tempo i tak mijał podjazd. Noga cały czas podawała nieźle, zachowywałem rezerwy na energiczny i skuteczny finisz. Nie patrzyłem na czas a jedynym parametrem jaki mnie interesował to aktualna moc. Podgląd czasu włączyłem dopiero przed zjazdem poprzedzającym ostatni fragment podjazdu. Tam też dojechały do mnie dwa motocykle za którymi musiałem zjeżdżać tracąc cenny czas. Po zjeździe stopniowo podkręcałem tempo a na finiszu dałem z siebie wszystko i z ponad 3 minutową startą minąłem linie mety.
Ze swojej jazdy jestem zadowolony, idealnie rozłożyłem siły, regularnie jadłem i piłem, byłem w stanie jechać tempem czołówki przez spory dystans. Byłem w stanie przejechać wszystkie podjazdy podobnym tempem i zachować siły na finisz. Pojechałem na miarę obecnych możliwości i przegrałem tylko z dwójką zawodników do których moje straty z każdym tygodniem maleją. Kapitalnie czułem się na zjazdach co pozwoliło na utrzymanie się z innymi a nawet drobne zyski czasowe.
Po wyścigu krótki rozjazd z zaliczeniem ostatniego fragmentu podjazdu i długi odpoczynek po którym nie bardzo chciało się wracać do domu. Powrót był bardzo spokojny z dużą ilością picia.


Informacje o podjazdach:





  • DST 119.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 73.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 2532kcal
  • Podjazdy 3000m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 94

Niedziela, 25 sierpnia 2019 · dodano: 26.08.2019 | Komentarze 0

Jedna z najtrudniejszych tras jakie przejechałem z życiu. Plan był nieco bardziej ambitny ale nie był to idealny dla mnie dzień i odpuściłem tylko jeden podjazd głównie ze względu na brak czasu a także warunki na drodze. Po sobotnim treningu sprawdziłem dokładnie sprzęt i stwierdziłem problem z przednim kołem, nie chciało mi się zakładać kół karbonowych wiec po lekkim poluzowaniu hamulca dało się normalnie jechać na wysłużonych już kołach treningowych. Zabrałem duży zapas jedzenia i w sklepach miałem tylko napełniać bidony.
Ruszyłem przed 7 co było optymalną dla mnie porą, nie byłem w stanie wstać odpowiednio wcześnie aby wyjechać np. 30 minut szybciej a wtedy może przejechałbym całą zaplanowaną trasę. Po wyjeździe szybko zorientowałem się, ze nie wziąłem żadnych pieniędzy i pierwszym postojem miał być bankomat w Straconce. Po kilku minutach dojechał do mnie kolarz z Jaworza i wspólnie dojechaliśmy do Orlenu przy skręcie na Straconkę. Ruch na drogach był niewielki wiec pojechałem głównymi drogami. Za Orlenem się rozdzieliliśmy, towarzysz czekał na kolegów a ja samotnie ruszyłem w kierunku Przegibka. Po drodze zatrzymałem się wyciągnąć pieniądze z bankomatu i ruszyłem dalej. Podjazd na Przegibek szedł jak po grudzie, tętno wysokie, moc słaba, rower nie chciał współpracować i wydawało mi się, że na górę toczyłem się bardzo długo. Nie zatrzymywałem się i już na początku zjazdu pojawił się kolejny, dobrze znany mi problem. Każda próba wrzucenia na blat kończyła się wyrzuceniem łańcucha poza korbę. Ostatecznie postanowiłem zjechać na małej tarczy, zaniepokoił mnie głośny trzask i musiałem się zatrzymać, na szczęście nic się nie stało i mogłem kontynuować jazdę. Dalsza część zjazdu już bardziej asekuracyjna z dwukrotną próbą wrzucenia łańcucha na blat, przy drugim razie odczepił się czujnik od miernika mocy i przestał działać. Po zjeździe do Międzybrodzia próbowałem coś z tym zrobić ale bezskutecznie i musiałem się pogodzić z faktem jazdy bez wskazań mocy co znacznie obniżyło moją motywacje i przyjemność z jazdy. Mocno zniechęcony ruszyłem na Nowy Świat. Jechało się fatalnie, czułem się jakbym jechał na rowerze zrobionym z gumy, nie czułem mocy pod nogą a rower nie pracował jak powinien. Chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do sztywnych kół karbonowych i jazda na dużo gorszych, wysłużonych kołach aluminiowych ze zużytymi oponami działa na mnie jak tortury. Mimo wszystko całkiem nieźle wjechałem na szczyt, ostatnim razem końcówkę jechałem już na oparach a tym razem miałem sporo sił a czas nie wyszedł dużo gorszy, brakowało tylko danych o mocy. Zjazd składał się z dwóch części, pierwszej asekuracyjnej i drugiej szybkiej i technicznej z mocnym hamowaniem przed skrzyżowaniem. Puściłem się trochę zbyt odważnie i dobrze, że nic nie jechało bo mogłoby się skończyć nieciekawie. Po zjeździe spotkałem grupkę kolarzy ale nie zabrałem się z nimi tylko ruszyłem w kierunku kolejnego wymagającego podjazdu. Nie było zbytnio czasu na odpoczynek bo po około 5 minutach dotarłem do początku kolejnej wspinaczki. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że przed podjazdem musiałem skręcić ostro w lewo i zaczynałem praktycznie z zatrzymania. Nachylenie od razu jest wysokie i łańcuch szybko powędrował w górę kasety. W ten dzień komfort jazdy kończył się przy nachyleniu 12 % a na przeważającej części podjazdu było stromiej i często musiałem jechać w stójce zostawiając rezerwy na kolejne podjazdy. Będąc przyzwyczajony do jazdy z miernikiem nie wiedziałem czy dobrze rozkładam siły i czy jazda nie jest za mocna. Nie wiedząc dokładnie gdzie kończy się nawierzchnia odpowiednia do roweru szosowego jechałem cały czas z rezerwami. Po niecałych dwóch kilometrach od zjazdu z głównej drogi miarę równa nawierzchnia zmieniła się w żwir z niewielką domieszką asfaltu co uznałem za koniec szosowego podjazdu. Fragment podjazdu na Hrobaczą Łąkę jechałem ostatni raz około 8 lat temu i nie pamiętam czy wtedy szło wjechać wyżej czy do tego samego miejsca. Przy końcu podjazdu czekała na mnie ławeczka i skorzystałem z okazji i odpocząłem na moment. Na liczniku miałem dopiero 30 kilometrów z 1000 metrów przewyższenia. Po odpoczynku bardzo asekuracyjnie zjechałem w dół i ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Pomimo faktu, że droga prawie cały czas prowadziła do góry to następny trudniejszy podjazd czekał na mnie po około 10 kilometrach. Jechałem na tyle spokojnie, na ile pozwalały nogi i krótki podjazd w kierunku Targanic także pokonałem z rezerwą. Po zjeździe bardzo równą drogą zatrzymałem się w sklepie, w bidonach już prawie pusto i zakupiłem wodę i próbowałem dostać baterie do Miernika Mocy. Niestety nie udało się ich kupić i kontynuowałem jazdę bez wskazań mocy. Podjazd na Kocierz rozpocząłem bardzo spokojnie, mocniej pojechałem drugą, trudniejszą część podjazdu i na szczycie znowu krótka przerwa. Na zjeździe znowu próba wrzucenia na blat i nieco agresywniejszej jazdy, po trzykrotnym spadnięciu łańcucha gdy nie mogłem już go nałożyć i musiałem kontynuować jazdę bez kręcenia odpuściłem sobie harce. Na luzie dojechałem do zwężenia gdzie musiałem się zatrzymać i dopiero wtedy nałożyłem łańcuch. Mając chwile czasu spojrzałem na mapę i wypatrzyłem ciekawy podjazd. Postanowiłem go sprawdzić. Po kilkuset metrach jazdy od zwężenia drogi skręciłem w prawo w boczną drogę. Podjazd wyglądał ciekawie, kilka fragmentów z nachyleniem kilkunastoprocentowym i ciekawa serpentyna prowadząca przez las. Po małym przerywniku w postaci płyt trudność się skończyła i droga zaczęła minimalnie opadać w dół. Dojechałem do końca asfaltu, po drodze kilka krótkich podjazdów i sporo zjazdu w tym odcinek z nachyleniem około 10 %. Profil bardzo przypominający końcówkę podjazdu na Pietraszonke. Droga prowadzi dalej ale nawierzchnią jest żwir wiec nie pchałem się dalej i wróciłem do punktu wyjścia. Ciekawy podjazd odkryty chociaż dosyć łatwy i krótki. Po zjeździe zatrzymałem się po raz drugi w sklepie, kupiłem zapas wody na resztę treningu i nie udało się dostać baterii wiec pojechałem dalej. Czekały na mnie jeszcze trzy podjazdy ale ze względu na małą ilość czasu musiałem z jednego zrezygnować. Nie chciałem odpuścić Łysiny która była kolejnym celem. Z Kocierza do Okrajnika dojechałem boczną drogą z ominięciem kolizyjnego skrzyżowania w Łękawicy. Krótki odcinek był zamknięty dla samochodów ale utrudnieniem była duża liczba pieszych i wyszło na to samo. Podjazd w kierunku Gilowic dał mi w kość, męczyłem się strasznie a wspinaczka na Łysinę jeszcze się nie zaczęła. O mały włos nie przejechałem skrzyżowania na którym miałem skręcić w lewo, zatrzymałem się na moment i powoli ruszyłem do góry. Nie wiem czemu ale lubię ten podjazd, zawsze mi się tam podoba i dobrze podjeżdża. W dalszym ciągu nie czułem moc pod nogą i jechałem na pewno słabiej niż pozawalają na to moje możliwości. Nie pamiętałem dokładnie długości podjazdu i zaskoczyło mnie, że dosyć szybko dojechałem do zabudowań po prawej stronie. Na początku ścianki miałem drobne problemy ale im dalej tym jechałem mocniej i sam koniec trudnego odcinka to już jazda prawie na maksa. Na wypłaszczeniu specjalnie nie dokręcałem i musiałem walczyć z dużą liczbą pieszych. Przed zjazdem znowu krótki postój i jazda w dół. W drugiej części znowu puściłem się odważniej i miałem problem z wyhamowaniem roweru przed skrzyżowaniem. Już wtedy musiałem podjąć decyzje o kolejnym podjeździe, miałem w planie Górę Żar i na dobicie Magurkę. Zaliczenie tych dwóch podjazdów pozwoliłoby mi na dokończenie Korony Beskidu Małego z wszystkimi ważniejszymi i trudniejszymi podjazdami regionu. Nie zastanawiałem się długo i zrezygnowałem z podjazdu na znany, niezbyt lubiany i zwykle meczący mnie podjazd na Żar i ruszyłem w kierunku Magurki. Jechało się ciężko, topornie, z ulgą zatrzymałem się na moment w Tresnej. Dojazd do Wilkowic to głównie walka z łańcuchem, niemocą a w końcówce także wiatrem, solidnie ujechany dotarłem do podnóża Magurki. Ruszyłem nieźle ale po chwili już wszystko wyglądało gorzej. Jechałem już na oparach, poprzednie podjazdy, warunki, niesprawny sprzęt i brak danych z mocy na których zwykle bazowałem rozkładając siły miały duży wpływ na moją dyspozycję. Poza walką z własnymi słabościami musiałem stawić czoła dużej liczbie pieszych, rowerzystów a nawet samochodów. Nie byłem zadowolony, zachowałem trochę sił na końcówkę i ostatnie 1300 metrów jechałem już na maksa. Nie pamiętałam jaki mam najlepszy czas, wiedziałem, że jest to około 17 minut i byłem zaskoczony, że pomimo względnie słabej jazdy przez sporą cześć podjazdu miałem szanse na podobny rezultat. Nie wiem czy dobrze zmierzyłem ale stoper zatrzymał się na 16:58. Na szczycie chwile dochodziłem do siebie i ruszyłem powoli w dół, zjechałem spokojnie, bezpiecznie, z umiejętnym hamowaniem. Podświadomie miałem ochotę na drugi wjazd ale nie miałem na to czasu i spokojnie ruszyłem w kierunku Bielska. Przez Bielsko z problemami, duży ruch, utrudnienia a także resztka picia w bidonach nie ułatwiały powrotu. Po wjechaniu na ostatni podjazd zauważyłem, że niewiele brakuje do 3000 metrów w pionie i postanowiłem dokręcić. Nadrobiłem tylko kilometr zaliczając krótki ale wymagający podjazd w Jaworzu. Nogi dostały nieźle w kość co w połączeniu z nie najlepszym samopoczuciem spowodowało duże uczucie zmęczenia.
Niby przejechałem tylko 120 kilometrów ale z przewyższeniem 3000 metrów. Mniej więcej do 70 kilometra utrzymywałem wartość 3 % w stosunku przewyższenie do dystansu, dopiero mniejsza liczba podjazdów na ostatnich 50 kilometrach zaniżyła tą wartość. Szkoda, że noga nie była tak dobra jak np. tydzień temu wtedy moja jazda pozwoliłaby na zaliczenie także Góry Żar i wtedy byłaby to najtrudniejsza trasa jaką przejechałem. Słaba jazda, wolne zjazdy, nienajlepsza dyspozycja na pagórkowatych odcinkach, problemy z rowerem a także duża liczba przerw spowodowała, że jechałem wolno i nie mogę być do końca zadowolony z treningu. Ciekawy jak wyglądały moje moce z poszczególnych podjazdów, wydaje mi się, że te trudniejsze przejechałem z podobną intensywnością. Muszę kupić nowe baterie do czujników mocy a po sezonie wymienić część osprzętu bo w tym tkwi problem który powtarza się już od dłuższego czasu.
Informacje o podjazdach:





  • DST 132.00km
  • Czas 04:43
  • VAVG 27.99km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 184 ( 94%)
  • HRavg 133 ( 68%)
  • Kalorie 2147kcal
  • Podjazdy 1890m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 88

Niedziela, 11 sierpnia 2019 · dodano: 15.08.2019 | Komentarze 0

Po spokojnej sobocie chciałem zakończyć urlop a zarazem intensywny okres treningowy z przytupem. W ostatnim czasie mam nadmiar opcji do wyboru, tym razem była to czasówka na Łysą Górę, Pętla Dookoła Babiej Góry z Twomarkiem czy niedzielny trening z Jas-Kółkami. Na jazdę na czas miałem średnią ochotę, gdyby start był wcześniej to być może bym pojechał, trasę Dookoła Babiej mam w planach na ten rok ale zostawię ja sobie na jakiś wrześniowy weekend i zdecydowałem, ze pojadę na trening z Jas-Kółkami. Decyzje podjąłem rano przed wyjazdem i zdecydowałem się jechać prosto na Trzyniec gdzie miałem dołączyć do Jas-Kółek.
Wyjechałem po 7 w bardzo przyjemnej temperaturze. Jechałem spokojnie ale przed dołączeniem do grupy chciałem zrobić dwa krótkie mocniejsze akcenty. Pora do jazdy była idealna, zupełne pustki na drogach, ani jednego samochodu na odcinku kilkunastu kilometrów, dawno nie było takiego spokoju na drogach. Po dojeździe do Skoczowa musiałem chwile poczekać na zielone światło i myślałem, że zapali się dopiero gdy nadjedzie samochód ale po prostu czas czerwonego światła na tej drodze jest dłuższy niż na Wiślance i stąd musiałem dłużej poczekać. Za Skoczowem ruszyłem mocniej i krótki podjazd przed Międzyświeciem przepaliłem trochę nogę. Później jechałem dosyć mocnym tempem, na wypłaszczeniach i zjazdach odpuszczałem a na odcinkach w górę dawałem z siebie więcej. Przed Dzięgielowem się zatrzymałem na dłuższą chwile. Po wjeździe do Lesznej znowu przepaliłem nogę, tym razem nieco mocniej i dalej jechałem już spokojnie. Na zjeździe próba przybrania pozycji aerodynamicznej ale nie udana i przed przyjazdem Jas-Kółek byłem w Trzyńcu. Na moment się zatrzymałem, później trochę pokrążyłem po okolicy i po 5 minutach gdy nadjechał dosyć spory peleton dołączyłem na sam koniec i na początku trzymałem się z tyłu ale gdy wyjechaliśmy z Trzyńca to wyszedłem na czoło i dołączyłem do osób dyktujących tempo. Jazda była równa, dla większości osób spokojna, zmiany dobre, nikt nie przesadzał i zgranie współpracując dojechaliśmy do Jabłonkowa gdzie się porwało. Kilka osób wyrwało do przodu nie informując nikogo, że potrzebują się zatrzymać za potrzebą. Wszystko się rozerwało, słabsi nie wytrzymali tempa, jedna osoba pojechała inną drogą a grupa zjechała się w całość dopiero za rondem w Łomnej. Współpraca na czele nie układała się tak dobrze jak wcześniej ale w jako takim tempie i ładzie dojechaliśmy do Mostów gdzie zaczął się pierwszy trudniejszy odcinek tego dnia. Po kilku minutach postoju ruszyliśmy, kilka osób wyrwało do przodu, ja miałem plan na te ponad 9 kilometrów i zacząłem go realizować. Na trasie do Hyrczawy były 4 podjazdy i trzy wypłaszczenia/zjazdy, zamierzałem jechać mocno każdy podjazd i spokojnie łatwiejszy odcinek. Na każdym z podjazdów dokładałem 10 % w stosunku do poprzedniego. Moja jazda nie wyglądała tak jak innych, odjechało mi sporo osób, przy mocnej jeździe na podjazdach doganiałem po kilka osób ale na płaskim znów traciłem. Ten odcinek to był pokaz zespołowej siły, współpraca kilku Jas-Kółek nie pozwoliła na dogonienie zawodnika z Tomazi który odjechał i pierwszy był w Hyrczawie. Dając z siebie bardzo dużo na ostatnim podjeździe wyprzedziłem kolejne kilka osób i jako drugi byłem na szczycie wzniesienia. Później dużo luzu, najpierw postój, później spokojna jazda do Jaworzynki, trochę mocniejszy podjazd, walka z samochodami i postój w sklepie. Trochę się rozleniwiłem, noga ostygła i nie chciała kręcić tak jak powinna. W ogonie jechałem przez Jaworzynkę a podjazd do Istebnej zaczynałem jako jeden z ostatnich. Wjechałem bardzo spokojnie utrzymując jedną z ostatnich pozycji a na zjeździe jeszcze straciłem dystans do innych. Wszystko to było przymiarką do tego na co szykowałem się od rana. Mocna tempówka 10 minutowa w 5 strefie była jednym z założeń tego treningu. Ruszyłem mocno zaraz za stacją Orlen. Już na początku na bardzo trudnym fragmencie wyprzedziłem kilka osób ale jazda około 6 W/kg była za mocna i musiałem nieco zluzować. Po stromym fragmencie nastąpił prawie płaski na którym z kolei jechałem trochę za lekko. Po około 3 minutach wspinaczki wyprzedziłem sporą grupę która zaczynała podjazd około 30-40 sekund przede mną. To był dopiero początek, jeszcze czekało mnie 7 minut jazdy na mocy 350 Wat. Trzymałem właściwą moc, niezależnie od nachylenia i warunków panujących na drodze. Noga cały czas podawała bardzo dobrze, zbliżałem się do końca podjazdu, na koniec miałem już problem z utrzymaniem tempa, do tego doszedł spory korek który z trudem minąłem i 10 minut od początku tempówki minęło tuż przed skrzyżowaniem na Kubalonce. Byłem trochę ujechany, więcej chyba nie byłbym w stanie dać z siebie na tym podjeździe. Udało się przejechać cały odcinek z mocą około 5,5 W/kg, nie jest to wynik pozwalający na walkę z najlepszymi ale dobry poziom na który nie udało mi się wskoczyć w zeszłym roku a w tym coraz więcej podjazdów jestem w stanie jeździć na takiej mocy. Na szczycie dłuższy postój na uzupełnienie płynów i zjazd na którym nie czułem się całkiem pewnie. Przejazd przez Wisłę z dużymi utrudnieniami, udało się znaleźć optymalny tor jazdy i nie musiałem się zatrzymywać na czerwonym świetle i sprawnie dojechałem do ronda i spokojnie ruszyłem w kierunku Przełęczy Salmopolskiej. Przed podjazdem zatrzymałem się ma moment, było już nieźle ciepło i trochę się gotowałem. Gdy dojechałem do ostatnich 5 kilometrów podjazdu to ruszyłem mocniej. Starałem się trzymać moc zbliżoną do FTP ale nie bardzo wychodziło, czułem rezerwy ale nie potrafiłem dobrać odpowiedniego przełożenia i jechać z optymalną dla mnie kadencją. Mimo wszystko w dobrym tempie wjechałem na Przełęcz, na zjeździe skupiłem się na bezpieczeństwie. Minąłem kilka osób jadących w górę, w tym Alexeya swobodnie podjeżdżającego na przełęcz od strony Szczyrku. Przejazd przez Szczyrk był dosyć luźny ale pojawiło się kilka sytuacji w których musiałem hamować i zachowywać dużą ostrożność. Kilka osób sprawiało wrażenie jakby nie wiedziało jak poruszać się samochodem w obszarze zabudowanym, inni znowu jechali tak wolno, że nie było innego wyjścia jak wyprzedzenie ich. To nie było takie łatwe i przez pewien czas wlekłem się za takimi zawalidrogami. Na szczęście na zwężeniu w Buczkowicach nie koczowałem długo a szybka jazda do Bystrej i Bielska pomogła nadrobić stracony czas. W Bielsku dołożyłem jeszcze kilka podjazdów, tempo było już umiarkowane a na koniec całkiem rozjazdowe.
Solidny trening z dwoma dobrymi podjazdami, w czasie jazdy czułem już narastające zmęczenie. Po dwóch tygodniach długich, solidnych i mocnych treningów nogi są już strasznie zmęczone i myślę już tylko o odpoczynku a później podejmę decyzje na temat kolejnych tygodni i startów.


Informacje o podjazdach:




  • DST 120.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 25.17km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 185 ( 94%)
  • HRavg 132 ( 67%)
  • Kalorie 2110kcal
  • Podjazdy 2420m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 86

Czwartek, 8 sierpnia 2019 · dodano: 13.08.2019 | Komentarze 0

Kolejny solidny trening zaliczony. Od dawna planowałem tą trasę, jak był czas to nie było pogody, itp. W końcu się udało i zaliczyłem ciekawą ale i bardzo wymagającą trasę.
Wyjechałem nieco później niż myślałem, wszystko przez nocne opady deszczu, mokre drogi i ogólnie niepewną aurę. Od początku jechało się bardzo ciężko, nie mogłem się rozkręcić, nawet mocna jazda na kilku hopkach nie pomogła. Nieco lepiej było po dojeździe do podjazdu na Przegibek. Podjechałem spokojnym tempem, zbliżając się do szczytu próbowałem wyciągnąć banana z kieszeni i wyciągając jednego drugi wypadł na drogę. Musiałem się zatrzymać, wrócić po zgubę i dopiero dokończyć podjazd. Na zjeździe tradycyjnie skupiłem się na technice i całkiem dobrze pokonałem pierwszą cześć zjazdu a gdy wyjechałem na łatwiejszy fragment to postanowiłem zjechać jak najlepszym tempem. Wiatr w plecy pomógł w bardzo szybkim pokonaniu dalszej części zjazdu. Powoli się rozkręcałem, odcinek wzdłuż jeziora wyglądał nieźle chociaż to także zasługa dobrego wiatru. Na pagórkach męczyłem się ale udzielała mi się atmosfera TDP i szło łatwiej. Pierwszy sprawdzian tego dnia to podjazd na Rychwałdek. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą do Sanktuarium w Rychwałdzie ruszyłem mocniej. Starałem się jechać równym tempem ale gdy tylko zrobiło się stromiej generowałem lepszą moc niż na samym początku. Momentami nachylenie przekraczało 10 % i było to odczuwalne. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i gdy zaczynałem zjazd to znowu miałem problem z łańcuchem i cały zjazd pokonałem bez kręcenia. Przez to nie był on ani dobry technicznie, ani szybki. Po zjeździe zatrzymałem się i chwile trwało zanim nałożyłem łańcuch i mogłem jechać dalej. Skierowałem się w stronę dawno nie odwiedzonej Pewli Ślemeńskiej, w górę jechałem tą drogą tylko raz, 13 lat temu. Zupełnie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. Już na początku utrudnienia drogowe i zwężenie. Szybko i sprawnie udało się minąć to wahadło a podjazd ciągnie się przez kilka kilometrów bez specjalnych trudności. Po prawie 5 kilometrach drogi lekko wznoszącej się do góry nachylenie gwałtownie wzrasta i na około 400 metrach średnie nachylenie wynosi ponad 10 % a maksymalne nawet 15 %. Wjechałem dosyć spokojnie, podjazd nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia a długi ciągnący się zjazd w stronę Ślemienia nie wyglądał lepiej. Później miałem drobne problemy nawigacyjne i dosyć długo szukałem właściwej drogi prowadzącej do Huciska przez Czeretnik. Gdy już trafiłem na właściwy podjazd to ruszyłem dosyć spokojnie ale szybko zrobiło się stromo i moc wzrosła. Podjazd jest trudny, nie ma jednostajnego nachylenia i trafił się nawet fragment na którym nachylenie przekroczyło 20 %. Próbując utrzymać się w siodle podnosiło mi koło do góry i musiałem stanąć w korby, na szczęście droga była w miarę czysta i przyczepność dobra. Na najtrudniejszych fragmentach dawałem z siebie prawie maksa. Noga już podawała całkiem dobrze i całkiem przyjemnie się podjeżdżało. Niestety po niecałych 2 kilometrach wspinaczki gdy nachylenie spadło pogorszył się znacznie stan nawierzchni. Ostatnie kilkaset metrów prowadziło nierówną, dziurawą i częściowo żwirową drogą, do tego doszło bardzo nierówne nachylenie i ciężko było złapać jakiś rytm, po dobrej pierwszej części podjazdu końcówka była słaba w moim wykonaniu. Ciężko mi było określić gdzie jest dokładnie szczyt i początek zjazdu. Zjazd do Huciska wyglądał lepiej, lepsza droga, kilka trudnych i technicznych sekcji i nieco krócej. Szybko znalazłem się na dole i zrobiłem krótka przerwę. Po kilku minutach ruszyłem w kierunku domu dokładnie tą samą drogą co jechałem. Na podjeździe dałem z siebie dużo, na trudnych sekcjach jechałem na prawie maksymalnej intensywności a na łatwiejszych też nie odpuszczałem. Dzięki temu mój wjazd wyglądał lepiej a na odcinkach o nachyleniu ponad 10 % czułem się bardzo dobrze. Nie zdecydowałem się na jazdę w siodle i najtrudniejsze fragmenty pokonałem na stojąco. Nie wiem co było bardziej meczące, podjazd czy zjazd do Ślemienia. Zjeżdżałem bardzo wolno, topornie ale na szczęście bezpiecznie a w drugiej części gdy droga wyglądała lepiej zdecydowałem się nawet na bardziej odważną jazdę. Nie miałem wiele czasu na regeneracje przed kolejnym podjazdem. Zaledwie kilometr od zakończenia zjazdu zacząłem wspinaczkę na Jasną Górkę. Bardzo wymagające 1200 metrów pokonałem mocnym tempem a kolejne bardzo łagodne 1500 metrów już dużo spokojniej. Na zjeździe do Pewli nie szalałem, na zwężeniu musiałem się zatrzymać a później przegapiłem skręt na Rychwałdek. Wracałem się ponad kilometr do skrzyżowania i skręciłem w właściwą drogę. Po chwili odbiłem z głównej drogi w prawo i zaliczyłem alternatywny podjazd przez Rychwałdek. Początek łatwy a ostatnie 600 metrów to ściana o nachyleniu ponad 10 %. Pomimo wysokiej temperatury, braku cienia i pustki w bidonach wjechałem dobrym tempem. Na zjeździe nie rozpędziłem się zbytnio ale sklep w Rychwałdzie minąłem i musiałem jechać aż do Okrajnika. Nawodniłem się, napełniłem bidony i ruszyłem pagórkowatą drogą w kierunku ostatniego tego dnia bardziej wymagającego podjazdu na Przegibek. Noga podawała całkiem dobrze i gdy dojechałem do Międzybrodzia to wpadłem na najgłupszy od dawna pomysł i skręciłem na Nowy Świat. Zacząłem dosyć spokojnie ale z czasem jechałem coraz mocniej. Gdy zbliżałem się do płyt to jechałem już na maksa. Na odcinku płyt musiałem ominąć dużą grupę pieszych, niewiele brakowało abym musiał się zatrzymać. Ostatkiem sił dotarłem do końca podjazdu i dłuższą chwile dochodziłem do siebie. Na zjeździe zbyt odważnie się puściłem i mało brakowało abym wypadł z drogi. Pulsacyjnie hamując bezpiecznie dotarłem do końca zjazdu. Obręcze cierpiały a okładzin w przednim hamulcu już prawie nie było. Na szczęście koła całe i mogłem jechać dalej. Po wypaleniu wszystkich zapałek na Nowym Świecie nie miałem już sił jechać, byłem ujechany i nie jechało mi się za dobrze. Tętno było już podwyższone ale jakoś przemęczyłem podjazd na Przegibek. Na zjeździe był zbyt duży ruch aby poćwiczyć technikę i zjechałem spokojnie do Straconki. Przejazd przez miasto w dosyć dużym ruchu nie był najlepszym rozwiązaniem. Jakoś dojechałem do domu czując w nogach ciężką trasę i duże obciążenia jakie sobie zadałem.


Informacje o podjazdach:

Zaliczyłem trzy nowe podjazdy a na 4 poprawiłem swoje najlepsze czasy, tylko jeden z nich był dosyć wyśrubowany a pozostałe trzy to była tylko formalność. 




  • DST 141.00km
  • Czas 05:14
  • VAVG 26.94km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 175 ( 89%)
  • HRavg 135 ( 69%)
  • Kalorie 2445kcal
  • Podjazdy 2490m
  • Sprzęt Agree GTC SL
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening 82

Piątek, 2 sierpnia 2019 · dodano: 09.08.2019 | Komentarze 0

Zdecydowanie najdłuższy i najbardziej wymagający trening w tym tygodniu. Pogoda zapowiadała się najlepiej od początku tygodnia i postanowiłem to wykorzystać i wybrać się na Śląski Dom, najtrudniejszy podjazd szosowy w Tatrach. Wyjechałem przed 9 i było bardzo przyjemnie, niezbyt ciepło ale słonecznie i dlatego jechało się całkiem fajnie. Pomimo okropnego bólu nóg jaki mi towarzyszył od rana noga podawała całkiem dobrze. Na początek czekał mnie przejazd przez Zakopane. Droga prowadziła cały czas pod górę i dlatego dobrze się rozgrzałem przed pierwszym dłuższym i bardziej wymagającym podjazdem do Cyrchli. Wiedziałem co mnie czeka i dlatego jechałem z dużą rezerwą sił. Pierwszy podjazd szybko zaliczyłem i już wiedziałem, że następne kilkanaście kilometrów będzie pod wiatr. Na zjeździe z Brzezin nie byłem w stanie jechać zbyt szybko, przyjąłem aerodynamiczną pozycje i od czasu do czasu dokręcając dotarłem do początku podjazdu w kierunku ronda pod Głodówką. Na podjeździe też nie narzuciłem mocnego tempa i jadąc bardzo równo znalazłem się w całkiem dobrym czasie na rondzie i skręciłem w prawo a tam zaczęły się problemy. Całe 3500 metrów jakie dzieliły mnie od Łysej Polany przejechałem w korku, na szczęście z przeciwka nie było dużego ruchu i udało się sprawnie minąć utrudnienia. Po wjeździe na Słowacje zaczął się kolejny, niezbyt trudny i krótki podjazd. Po raz kolejny wjechałem go równym, podobnym tempem jak poprzednie podjazdy. Na zjeździe odpuściłem techniczną i szybką jazdę a kolejny podjazd na Siodło pod Przysłopem chciałem pojechać mocniej. Dobrałem idealne przełożenie i starałem się trzymać około 300 Wat. Udało się to bez najmniejszych problemów i już wtedy wiedziałem, że jest to idealne tempo które w ten dzień pozwoli wjechać równo i bez kryzysów pod Śląski Dom. Po wjeździe na szczyt zaczął się długi zjazd przez Zdziar aż do Tatrzańskiej Kotliny. Niestety cały czas towarzyszył mi silny wiatr w twarz, wysiłek wynagrodził nowy asfalt na kilku kilometrach. Nie pamiętam jak wyglądała ta droga przed wymianą nawierzchni ale każdy odcinek równej drogi jest na miarę złota. W końcu dotarłem do skrętu w prawo w kierunku Smokowca. Zatrzymałem się na moment, przy okazji przelałem wodę z butelki do bidonu a przypadkowo napotkani turyści z Polski zabrali pustą butelkę do samochodu, żebym nie musiał jej wieść w kieszonce. Po długim zjeździe czekało na mnie 15 kilometrów drogi prowadzącej prawie cały czas w górę. Wiatr na tym odcinku był w miarę sprzyjający, nie wiał idealnie w plecy ale przynajmniej nie przeszkadzał. Wolnym tempem posuwałem się do przodu. Ruch na drogach był niewielki, więcej samochodów i pieszych było tylko przy wejściach do Dolin, parkingach czy miejscowościach mijanych po drodze. Na niebie zaczęły pojawiać się chmury, prognozy nic nie mówiły o deszczach wiec nie przejąłem się tym faktem i zbliżając się do pierwszego od wielu kilometrów bardziej wymagającego podjazdu przyjąłem większą dawkę energii i na moment zatrzymałem się by sprawdzić gdzie dokładnie mam skręcić. Gdy trafiłem na właściwą drogę i zacząłem podjazd na Hrebienok to na drodze pojawił się szlaban i Policjanci. Okazało się, że wjazd na górę rowerem jest możliwy tylko w godzinach miedzy 17 a 9 rano. Byłem tam przed 11 i wjechać nie mogłem, trudno, mam nadzieje, że niedługo nie stanie się tak jak w przypadku Morskiego Oka i pojawi się całkowity zakaz jazdy rowerem na tym odcinku. Byłem trochę zawiedziony, chciałem się delikatnie przepalić przed podjazdem na Śląski Dom ale się nie udało. Do początku podjazdu dnia musiałem jeszcze przejechać dwa kilometry. Nie miałem ochoty na mocną jazdę i spokojnie dotarłem do początku wzniesienia. Korciło aby zjechać do miejscowości Gerlachów i zaliczyć dodatkowe 3 kilometry podjazdu ale nie zdecydowałem się na ten ruch. Zacząłem podjazd dosyć spokojnie, po chwili przede mną pojawił się zamknięty szlaban. Musiałem zejść z roweru, przejść kawałek piechotą i dopiero wsiąść spowrotem na rower. Na całe szczęście na tym podjeździe żaden zakaz nie obowiązywał i spokojnie mogłem jechać. Nie wiem skąd dokładnie mierzyłem ostatnio czas. Za szlabanem miałem około 1:15 i nie zerowałem stopera. Ruszyłem mocniej ale już po chwili pojawiły się pierwsze przeszkody, bardzo dużo pieszych przemierzało ten odcinek, sporą cześć podjazdu jechałem slalomem lawirując miedzy ludźmi. Starałem się jechać równym tempem bez szarpania ale nie zawsze to wychodziło. Gdzieś w połowie podjazdu dojechałem do jakiegoś kolarza który od razu złapał moje koło, długo próbował się utrzymać ale w końcu został. Myślałem, że w końcówce będzie trochę więcej luzu, niestety do dużej liczby pieszych dołączyła bardzo zła nawierzchnia, na pewno gorsza niż rok temu, momentami nie było kawałka asfaltu na szerokości jezdni co w znacznym stopniu wpływało na moją motywację do jazdy. Wydawało mi się, że jadę dużo słabiej niż w zeszłym roku, czułem rezerwy ale nie chciałem jechać na maksa bo czekało mnie jeszcze ponad 60 kilometrów drogi do Zakopanego. Gdy w końcu zobaczyłem w niedalekiej odległości szczyt to postanowiłem trochę podkręcić tempo. Udało się dojechać na szczyt po 31 minutach podjazdu. Czas wyszedł na pewno lepszy niż w ubiegłym roku chociaż stać mnie było na więcej. Na szczycie również pełno ludzi, nie zabawiłem tam długo, po raz pierwszy zdecydowałem się na ubranie kurtki na zjazd. Zjazd po złej nawierzchni był drogą przez mękę, chciałem zjechać bezpiecznie, bez defektu i przegrzania obręczy. Gdy dotarłem do lepszej nawierzchni w drugiej części zjazdu to odetchnąłem z ulgą. Sama końcówka zjazdu była szybsza i prawie zapomniałem o szlabanie na dole ale na szczęście nie musiałem awaryjnie hamować. Zjazd głównie przez nawierzchnie a także pieszych nie należał do szybkich i udanych w moim wykonaniu. Na dole rozebrałem kurtkę i ruszyłem w kierunku Tatrzańskiej Kotliny. Droga prowadziła prawie cały czas w dół. Musiałem się zmagać z podmuchami wiatru które skutecznie udaremniały, równą, szybką i efektywną jazdę. W kilku miejscach wystąpiły utrudnienia drogowe, łatanie dziur, zamiatanie zanieczyszczonych żwirem dróg, wszystko dla zwiększenia bezpieczeństwa jazdy na tym odcinku. Gdy dotarłem do skrzyżowania z drogą w kierunku Polski to zatrzymałem się na moment a później wjechałem na ścieżkę rowerową która po około 2 kilometrach się skończyła. Droga cały czas pięła się do góry. Nie było zbyt stromo wiec jechałem dosyć szybko. Gdy wjechałem na odcinek z nową nawierzchnią to zauważyłem świeżo namalowane linie których kilka godzin wcześniej nie było. Pasy ruchu były dodatkowo oddzielone pachołkami po to aby nie najeżdżać na linie. Po dojechaniu do Zdziaru zaczął się bardziej wymagający podjazd. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i pomimo prawie 100 kilometrów w nogach noga podawała całkiem nieźle. Zjazd niestety musiałem odpuścić i spokojnie zjechać do skrzyżowania na którym pojechałem w lewo za główną drogą. Zaczął się kolejny, niezbyt trudny podjazd. Zorientowałem się, że nie mam już wody, do Polski było niedaleko i postanowiłem dojechać do granicy i tam spróbować kupić wodę. Sprawnie wjechałem na szczyt, na zjeździe znowu nie radziłem sobie najlepiej a gdy wjechałem do Polski to jedyną szansa na zakup wody był dojazd do Parkingu przy drodze prowadzącej do Morskiego Oka. Około kilometrowy odcinek dłużył mi się strasznie i w końcu dotarłem do wodopoju. Z dużej butelki wody połowę wypiłem na miejscu a drugą przelałem do bidonu. Do Zakopanego miałem jeszcze ponad 20 kilometrów z dwoma podjazdami. Postanowiłem pojechać oba mocno, podobnie jak Śląski Dom. Minąłem Łysą Polane i gdy tylko nachylenie wzrosło to podkręciłem znacznie tempo. Jechałem cały czas równo i mocno w tempie prawie wyścigowym. Po drodze minąłem kilka grupek kolarzy ale żaden nie zareagował i nawet nie próbował łapać mojego koła. Bardzo lubię ten podjazd ale jest krótki i szybko się skończył. Na rondzie odbiłem w kierunku Zakopanego, na zjeździe musiałem kilka razy hamować, ale przynajmniej krótkie odcinki przejechałem nieźle technicznie. Ostatnim wymagającym podjazdem były Brzeziny. Ruszyłem mocno i trzymałem założoną moc, pod koniec nogi się już buntowały ale nie poddałem się i w założonym tempie przejechałem cały podjazd. Później już zluzowałem, czułem w nogach cały tydzień wymagających treningów a także sporą ilość kilometrów pokonanych pieszo przez ostatnie dni. Po dobrym technicznie zjeździe do Zakopanego w jako takim tempie pokonałem ostatni odcinek prowadzący w górę i w bardzo rozjazdowym tempie zjechałem do Centrum Zakopanego.
Idealny trening na zakończenie ciężkiego cyklu treningowego. Najbardziej lubię takie treningi, kilkugodzinne z mocnymi akcentami na podjazdach. Bardzo dobrze podjazdy pomimo dużego i narastającego w trakcie jazdy zmęczenia a także próba zjazdów po nieznanych i zapomnianych szosach. Szkoda, że nie udało się wjechać na Hrebienok ale nie było to zależne ode mnie.


Informacje o podjazdach:

Wychodzi na to, że był to dzień rekordów czasowych na podjazdach. Z 9 zaliczonych segmentów, na 7 poprawiłem swoje najlepsze czasy. Wszystkie czasy poprawiłem o więcej niż 20 sekund a na żadnym nie jechałem na 100 % możliwości. To najlepsza wizytówka mojej obecnej formy.