Wpisy archiwalne w kategorii
100-200
Dystans całkowity: | 62709.00 km (w terenie 254.50 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 2286:11 |
Średnia prędkość: | 27.22 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.00 km/h |
Suma podjazdów: | 721674 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (179 %) |
Maks. tętno średnie: | 198 (101 %) |
Suma kalorii: | 1343590 kcal |
Liczba aktywności: | 507 |
Średnio na aktywność: | 123.69 km i 4h 32m |
Więcej statystyk |
Trening 109
Niedziela, 22 września 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 181.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:11 | km/h: | 29.27 |
Pr. maks.: | 68.00 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | 176176 ( 90%) | HRavg | 141( 72%) |
Kalorie: | 3341kcal | Podjazdy: | 2200m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny dzień w którym plany zmieniły się wielokrotnie. Pętla którą wybrałem chodziła mi po głowie już jakiś czas temu, zazwyczaj brakowało czasu a także motywacji i w końcu się zdecydowałem. Wyjazd na wstępie opóźniony o godzinę z powodu całkowicie rozładowanego Garmina, na szczęście ładuje się dosyć szybko i wyjeżdżałem mając 35 ?terii i power-banka w rezerwie. Pogoda była bardzo ładna, zachęcająca do długiej jazdy czego nie można było powiedzieć o nogach. W ogóle nie chciały kręcić ale zamierzałem cieszyć się widokami i czerpać przyjemność z jazdy niezależnie od tego jak szybko i mocno jadę.
Wyjechałem o 8:30 gdy termometr wskazywał 13 stopni, całe 3 więcej niż godzinę wcześniej. Początek był obiecujący ale już po kilku minutach a konkretnie pierwszym podjeździe na trasie czułem, że nie jest to ten dzień gdy w nogach jest odpowiednia ilość mocy. Jechałem dalej, na płaskim i zjazdach spokojniej, na podjazdach mocniej i jakoś dojechałem do Straconki, tutaj już miałem pierwsze chwile zwątpienia i chciałem zawracać do domu. Pilnując czasu przyjąłem pierwszą dawkę jedzenia, tak się złożyło, że miało to miejsce przed samym początkiem podjazdu na Przegibek. Miałem motywacje do mocniejszej jazdy widząc przed sobą grupkę kolarzy. Gdy zrobiło się stromiej szybko zlikwidowałem dystans nas dzielący i jadąc swoim tempem wyprzedziłem wolniej podjeżdżających kolarzy. Równym tempem wjechałem na szczyt, miałem niezły czas i nie zastanawiałem się nad niczym i ruszyłem od razu w dół. Nie skupiłem się ani na technice ani na szybkości i dosyć wolno pokonałem techniczny fragment zjazdu a kawałek dalej kolarze których minąłem na podjeździe po kolei do mnie dojeżdżali i odjeżdżali. Po zjeździe miałem małą state i doskoczyłem do grupki. Po chwili gdy czułem, że tempo narzucane przez jednego z kolarzy jest dla mnie za mocne bez wahania puściłem koło mając w głowie dystans jaki jeszcze mnie czeka. Różnica stopniowo się powiększała i dużo większa zrobiła się dopiero na Zaporze w Tresnej gdzie cudem uniknąłem zderzenia z pojazdem włączającym się do ruchu a kolejny wykonywał manewr zawracania na podwójnej ciągłej linii i wtedy straciłem kolarzy z pola widzenia. Jechałem spokojnie aż do Żywca gdzie znowu musiałem się zatrzymać na skrzyżowaniu. Ruszając mocniej zapiekły mnie nogi ale mimo to starałem się jechać dosyć mocno, sekcja hopek na trasie Żywiec-Las poszła mi całkiem nieźle biorąc pod uwagę dyspozycje dnia. We znaki dawał się duży ruch pojazdów a także nienajlepsza nawierzchnia ale najważniejsze, że bezpiecznie pokonałem ten odcinek. Zjazd wykorzystałem na krótki odcinek i przyjęcie większej dawki energii przed zbliżającym się podjazdem na Przysłop. W Stryszawie byłem szybciej niż przewidywałem i zacząłem się zastanawiać czy nie zaliczyć np. Przełęczy Zubrzyckiej zamiast Przysłopa i Krowiarek lub dołożenia podjazdu pod Beskidzki Raj. Wahając się ruszyłem w kierunku centrum Stryszawy i przełęczy Przysłop. Wiedziałem, ze początek podjazdu jest łagodny i się ciągnie, tym razem dosyć szybko zleciał a gdy zrobiło się stromiej po raz kolejny przekonałem się o dzisiejszej niemocy. Niby na najtrudniejszym fragmencie ponad 15 % byłem w stanie jechać mocno ale na łatwiejszej części podjazdu nie byłem w stanie utrzymać mocy i wtedy podjąłem decyzje o jeździe prosto na Zawoje z pominięciem Beskidzkiego Raju. Zjazd krętą, dobrej jakości drogą został skutecznie spaprany przez samochody wymuszające ciągłe hamowanie nawet na prostych odcinkach. W Zawoi było nawet spokojnie ale po chwili pojawiło się więcej samochodów i pieszych. Zacząłem rozglądać się za otwartym sklepem ale poza stacją benzynową nic nie zauważyłem. Był tak duży ruch, że próba zjazdu na stacje znajdująca się po przeciwnej stronie była bardzo trudna i niebezpieczna wiec pojechałem dalej. Baterii w Garminie powoli ubywało wiec podłączyłem power-banka. Po krótkim postoju ruszyłem dalej, dosyć szybko i sprawnie dojechałem do najtrudniejszego fragmentu podjazdu pod Krowiarki. Na dobrą sprawę nie wiem gdzie zaczyna się ten odcinek i ruszyłem chyba za wcześnie. Chciałem utrzymać 300 Wat na całym podjeździe ale nie było to łatwe, podjazd ma bardzo zmienne nachylenie i równa jazda jest bardzo trudna. Im bliżej przełęczy tym było trudniej a samochodów na poboczu więcej. Na szczycie tłum ludzi i brak wolnej przestrzeni wiec zatrzymałem się na krótką chwile i powoli ruszyłem w dół. Kolejny postój w miejscu w którym pojawił się widok na zamglone Tatry, dużo lepszy widok pojawił się po wyjeździe z lasu wiec znowu się zatrzymałem. Gdy ruszyłem to zaczął dawać się we znaki silny południowo-zachodni wiatr co nie wróżyło nic dobrego na drugą cześć trasy. Po około 10 kilometrów drogi opadającej lekko w dół zauważyłem otwarty sklep i zatrzymałem się. Postój trochę się przedłużył i to był błąd. Nie umiałem się później rozkręcić. Nogi były słabe a tętno kosmicznie wysokie. Dzielenie walczyłem z wiatrem na odcinku Jabłonka-Lipnica i zdecydowałem się na kolejny postój zaraz za wjazdem na Słowację. Podziwiałem piękne widoki na Tarty i Fatrę ale sił nie odzyskałem. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą w kierunku Korbielowa skończyła się męczarnia z wiatrem. W dalszym ciągu męczyłem się ale z wiatrem szło zdecydowanie łatwiej. Przed wjazdem do Polski kolejny przymusowy postój tym razem z powodu remontu mostu. Po wjeździe na szczyt od razu zacząłem zjeżdżać, pojawiło się także więcej samochodów i nie mogłem całkowicie puścić klamek. W bidonie już nie było nic i musiałem znowu zatankować. Tym razem postój był szybki i sprawny i po kilku minutach ruszyłem w dalszą drogę. Do Żywca jechało się fatalnie, głównie przez samochody i nerwowych kierowców trąbiących na mnie co chwile. Przez miasto przejechałem bez większych problemów a dojazd do Bielska już był spokojniejszy. Mocy w nogach nie było czego potwierdzeniem był fakt, że do Bielska holowałem dwóch rowerzystów, jednego na góralu z bardzo szerokimi oponami a drugiego starszego gościa na rowerze trekingowym z papierosem w ustach. To było najlepsze podsumowanie mojej dyspozycji. Ostatnie kilometry już mi się dłużyły i stopniowo zmniejszałem obciążenie i ostatnie kilka minut to był już zupełny luz. Tętno nie chciało spaść do 1 strefy ale nie przejmowałem się tym.
Cieszę się, że udało mi się przejechać tą trasę. Jechałem ją już trzeci raz i udało mi się poprawić czas o około 20 minut przy nie najlepszej dyspozycji. Była to ostatnia okazja na zaliczenie takiego dystansu który był zwieńczeniem tego innego ale równie ciężkiego jak poprzednie sezonu.


Wyjechałem o 8:30 gdy termometr wskazywał 13 stopni, całe 3 więcej niż godzinę wcześniej. Początek był obiecujący ale już po kilku minutach a konkretnie pierwszym podjeździe na trasie czułem, że nie jest to ten dzień gdy w nogach jest odpowiednia ilość mocy. Jechałem dalej, na płaskim i zjazdach spokojniej, na podjazdach mocniej i jakoś dojechałem do Straconki, tutaj już miałem pierwsze chwile zwątpienia i chciałem zawracać do domu. Pilnując czasu przyjąłem pierwszą dawkę jedzenia, tak się złożyło, że miało to miejsce przed samym początkiem podjazdu na Przegibek. Miałem motywacje do mocniejszej jazdy widząc przed sobą grupkę kolarzy. Gdy zrobiło się stromiej szybko zlikwidowałem dystans nas dzielący i jadąc swoim tempem wyprzedziłem wolniej podjeżdżających kolarzy. Równym tempem wjechałem na szczyt, miałem niezły czas i nie zastanawiałem się nad niczym i ruszyłem od razu w dół. Nie skupiłem się ani na technice ani na szybkości i dosyć wolno pokonałem techniczny fragment zjazdu a kawałek dalej kolarze których minąłem na podjeździe po kolei do mnie dojeżdżali i odjeżdżali. Po zjeździe miałem małą state i doskoczyłem do grupki. Po chwili gdy czułem, że tempo narzucane przez jednego z kolarzy jest dla mnie za mocne bez wahania puściłem koło mając w głowie dystans jaki jeszcze mnie czeka. Różnica stopniowo się powiększała i dużo większa zrobiła się dopiero na Zaporze w Tresnej gdzie cudem uniknąłem zderzenia z pojazdem włączającym się do ruchu a kolejny wykonywał manewr zawracania na podwójnej ciągłej linii i wtedy straciłem kolarzy z pola widzenia. Jechałem spokojnie aż do Żywca gdzie znowu musiałem się zatrzymać na skrzyżowaniu. Ruszając mocniej zapiekły mnie nogi ale mimo to starałem się jechać dosyć mocno, sekcja hopek na trasie Żywiec-Las poszła mi całkiem nieźle biorąc pod uwagę dyspozycje dnia. We znaki dawał się duży ruch pojazdów a także nienajlepsza nawierzchnia ale najważniejsze, że bezpiecznie pokonałem ten odcinek. Zjazd wykorzystałem na krótki odcinek i przyjęcie większej dawki energii przed zbliżającym się podjazdem na Przysłop. W Stryszawie byłem szybciej niż przewidywałem i zacząłem się zastanawiać czy nie zaliczyć np. Przełęczy Zubrzyckiej zamiast Przysłopa i Krowiarek lub dołożenia podjazdu pod Beskidzki Raj. Wahając się ruszyłem w kierunku centrum Stryszawy i przełęczy Przysłop. Wiedziałem, ze początek podjazdu jest łagodny i się ciągnie, tym razem dosyć szybko zleciał a gdy zrobiło się stromiej po raz kolejny przekonałem się o dzisiejszej niemocy. Niby na najtrudniejszym fragmencie ponad 15 % byłem w stanie jechać mocno ale na łatwiejszej części podjazdu nie byłem w stanie utrzymać mocy i wtedy podjąłem decyzje o jeździe prosto na Zawoje z pominięciem Beskidzkiego Raju. Zjazd krętą, dobrej jakości drogą został skutecznie spaprany przez samochody wymuszające ciągłe hamowanie nawet na prostych odcinkach. W Zawoi było nawet spokojnie ale po chwili pojawiło się więcej samochodów i pieszych. Zacząłem rozglądać się za otwartym sklepem ale poza stacją benzynową nic nie zauważyłem. Był tak duży ruch, że próba zjazdu na stacje znajdująca się po przeciwnej stronie była bardzo trudna i niebezpieczna wiec pojechałem dalej. Baterii w Garminie powoli ubywało wiec podłączyłem power-banka. Po krótkim postoju ruszyłem dalej, dosyć szybko i sprawnie dojechałem do najtrudniejszego fragmentu podjazdu pod Krowiarki. Na dobrą sprawę nie wiem gdzie zaczyna się ten odcinek i ruszyłem chyba za wcześnie. Chciałem utrzymać 300 Wat na całym podjeździe ale nie było to łatwe, podjazd ma bardzo zmienne nachylenie i równa jazda jest bardzo trudna. Im bliżej przełęczy tym było trudniej a samochodów na poboczu więcej. Na szczycie tłum ludzi i brak wolnej przestrzeni wiec zatrzymałem się na krótką chwile i powoli ruszyłem w dół. Kolejny postój w miejscu w którym pojawił się widok na zamglone Tatry, dużo lepszy widok pojawił się po wyjeździe z lasu wiec znowu się zatrzymałem. Gdy ruszyłem to zaczął dawać się we znaki silny południowo-zachodni wiatr co nie wróżyło nic dobrego na drugą cześć trasy. Po około 10 kilometrów drogi opadającej lekko w dół zauważyłem otwarty sklep i zatrzymałem się. Postój trochę się przedłużył i to był błąd. Nie umiałem się później rozkręcić. Nogi były słabe a tętno kosmicznie wysokie. Dzielenie walczyłem z wiatrem na odcinku Jabłonka-Lipnica i zdecydowałem się na kolejny postój zaraz za wjazdem na Słowację. Podziwiałem piękne widoki na Tarty i Fatrę ale sił nie odzyskałem. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą w kierunku Korbielowa skończyła się męczarnia z wiatrem. W dalszym ciągu męczyłem się ale z wiatrem szło zdecydowanie łatwiej. Przed wjazdem do Polski kolejny przymusowy postój tym razem z powodu remontu mostu. Po wjeździe na szczyt od razu zacząłem zjeżdżać, pojawiło się także więcej samochodów i nie mogłem całkowicie puścić klamek. W bidonie już nie było nic i musiałem znowu zatankować. Tym razem postój był szybki i sprawny i po kilku minutach ruszyłem w dalszą drogę. Do Żywca jechało się fatalnie, głównie przez samochody i nerwowych kierowców trąbiących na mnie co chwile. Przez miasto przejechałem bez większych problemów a dojazd do Bielska już był spokojniejszy. Mocy w nogach nie było czego potwierdzeniem był fakt, że do Bielska holowałem dwóch rowerzystów, jednego na góralu z bardzo szerokimi oponami a drugiego starszego gościa na rowerze trekingowym z papierosem w ustach. To było najlepsze podsumowanie mojej dyspozycji. Ostatnie kilometry już mi się dłużyły i stopniowo zmniejszałem obciążenie i ostatnie kilka minut to był już zupełny luz. Tętno nie chciało spaść do 1 strefy ale nie przejmowałem się tym.
Cieszę się, że udało mi się przejechać tą trasę. Jechałem ją już trzeci raz i udało mi się poprawić czas o około 20 minut przy nie najlepszej dyspozycji. Była to ostatnia okazja na zaliczenie takiego dystansu który był zwieńczeniem tego innego ale równie ciężkiego jak poprzednie sezonu.


Górskie Mistrzostwa Jas-Kółek 2019
Niedziela, 1 września 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig
Km: | 132.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:46 | km/h: | 27.69 |
Pr. maks.: | 69.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | 182182 ( 93%) | HRavg | 160( 82%) |
Kalorie: | 2608kcal | Podjazdy: | 2300m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Długo czekałem na ten dzień. Podczas Road Trophy nie byłem w stanie sprawdzić swoich możliwości i porównać się z kolarzami z czołówki a także miałem sobie coś do udowodnienia. Zmiana terminu miała zarówno swoje plusy jak i minusy. Musiałem zweryfikować swoje plany na dwa weekendy a także nieco skorygować układ treningów aby być jak najlepiej przygotowany. Obrona tytułu jest zawsze wyzwaniem nawet wtedy gdy forma jest bardzo dobra. Przesuniecie zawodów o tydzień wpłynęło na obsadę zawodów a także moje podejście. Moje szanse na utrzymanie Tytułu GMJ znacznie spadły co wywołało dużo luźniejsze podejście do tych jak i kolejnych klubowych zawodów. Przygotowany byłem dobrze, zarówno pod względem fizycznym i sprzętowym a także miałem odpowiedni zapas jedzenia i picia. Po dobrej rozgrzewce stanąłem na starcie. Jedyny minus jest taki, że rozgrzewkę skończyłem 30 minut przed startem i nie wiem czy była ona skuteczna.
Już na początku próby odjazdu od peletonu, nie chciałem nadawać szaleńczego tempa ale jechaliśmy wolno i wyszedłem na czoło. Szybko dojechałem do przodu i zacząłem dyktować tempo. Po chwili na czoło wyszedł Darek i powoli zaczął odjeżdżać. Nie zależało mi na szybkim skasowaniu odjazdu i Darek odjechał a doskoczyły do niego jeszcze dwie osoby. Innym tez najwyraźniej na pogoni nie zależało i trójka zrobiła różnice. Gdy zrobiło się stromiej to do głosu doszli najmocniejsi czyli Patryk i Amadeusz. Ich odpuścić nie mogłem i zaczęliśmy się zbliżać do ucieczki stopniowo odczepiając kolejnych zawodników. Po kilku minutach ucieczka się podzieliła, dwójka szybko została z tyłu a Darek bronił się do połowy podjazdu. Gdy znowu zrobiło się stromiej zaczynało mnie delikatnie brakować, Darek również miał problemy z trzymaniem tempa a z tyłu nikogo nie było już widać. Koledzy delikatnie popuścili i do szczytu dojechaliśmy we trzech. Przed samą przełęczą Patryk odrobinę odjechał i jako pierwszy minął szczyt. Koledzy wymienili bidony a ja w tym czasie wyszedłem na czoło i zacząłem odważnie gnać w dół. Był to jeden z najlepszych zjazdów w moim wykonaniu, czułem się pewnie a fakt, że nikt mnie nie wyprzedził jeszcze dodał mi skrzydeł. Po wjeździe do Międzybrodzia znowu jechaliśmy razem, po zmianach, dosyć spokojnym tempem aż do skrzyżowania. Tam padła decyzja o czekaniu na goniąca nas grupę 5 osób. Była to dobra sytuacja bo zamiast 3 było aż 8 osób do współpracy. Do Porąbki pracowałem, na zjeździe z zapory zjechałem na tył z zamiarem odpoczynku. Już wtedy nie podobała mi się jazda kilku osób, nie wszyscy chcieli dawać zmiany i to trochę burzyło szyk grupy. Jechałem w środku grupy próbując złapać swój rytm, nie bardzo to wychodziło a tempo było dosyć konkretne. Swoją zmianę dałem już prawie na końcu odcinka dojazdowego do ścianki łączącej Wielką Puszcze z Targanicami. Kończąc zmianę nie chcąc popełnić błędu nie zjechałem na sam tył, wpuściłem przed siebie tylko Patryka i Amadeusza którzy jechali zaraz za mną i nie chciałem stracić z nimi kontaktu. Na podjeździe szybko zrobiły się różnice, Patryk i Amadeusz odjechali na kilkanaście metrów a z tylu również nie było zwartej grupy. Zachowując rezerwy sił wjechałem na szczyt kilka sekund za Patrykiem i Amadeuszem z bezpieczną przewagą nad Darkiem i resztą. Na zjeździe znowu rozluźnienie, wykorzystując sytuacje na małym rondzie dla autobusów w Targanicach gdzie jadąc prosto wyszedłem na czoło i jako pierwszy zjechałem do skrzyżowania. Niezbyt mocne tempo pozwoliło odpocząć a osoby które straciły na podjeździe dzięki włożeniu dużo większych sił w zjazd zdołali dojechać do naszej trójki. Nie dyktowałem szaleńczego tempa aby każdy mógł złapać oddech przed podjazdem na Kocierz. Gdy tylko zrobiło się stromiej tempo znów poszło do góry a utrzymać je zdołali Patryk i Amadeusz. Po kilkuset metrach jazdy na przodzie zostałem wyprzedzony przez Patryka a po chwili także Amadeusza. Tempo dyktowane przez kolegów było mocne i w miarę równe, momentami dla mnie za mocne. Starałem się utrzymać chociaż nie była to taka łatwa sprawa. Przed szczytem Patryk odskoczył na kilka metrów, ale moja starta była minimalna. Zjazd zaczęliśmy spokojnie, gdy zrobiło się stromiej to zniwelowałem różnice i po zjeździe jechaliśmy już razem. Z tyłu nikogo nie było widać, koledzy wykorzystali ten moment na krótki postój. Samotna jazda nic by mi nie dała i także się zatrzymałem a w tym czasie zdołał dojechać Darek. Spokojnie ruszyliśmy dalej a goniące nas osoby zdołały dojechać jeszcze przed skrzyżowaniem z drogą w kierunku Suchej Beskidzkiej. Ruszyłem znowu jako pierwszy, na zjeździe narzuciłem mocne tempo a później popełniłem drobny błąd nawigacyjny. Skręciłem o jedną drogę za wcześnie, nie wpłynęło to na długość jazdy, droga była wąska i w pewnym momencie trzeba było przejechać przez mały mostek. Szybko znaleźliśmy się na właściwej drodze a tempo nie było jakieś zawrotne. Kontynuowaliśmy jazdę w 8 osób i chyba dopiero ostatni podjazd na Żar miał mieć decydujący wpływ na klasyfikację. Szybko mijały kolejne kilometry, jazda po zmianach w dobrym tempie przybliżała nas do kolejnego już podjazdu. Jedyny minus to aż 3 osoby nie dające zmian. Dla mnie nie miało to znaczenia, już na początku podjazdu najmocniejsi znowu włączyli wyższy bieg. Patryk znowu odjechał na kilka metrów a ja starałem się utrzymać koło Amadeusza. Po około kilometrze wspinaczki Amadeusz odjechał na kilka metrów i zaczął niwelować starte do Patryka. Ja się zawahałem, myślałem, że koledzy poczekają przed zjazdem. W połowie wypłaszczenia ruszyłem mocniej ale było już za późno, do mety zostały jeszcze dwa podjazdy i był to właściwy moment na podzielenie grupki. Już wiedziałem, że przez to, że puściłem Amadeusza straciłem szanse na zwycięstwo ale sprawa 3 miejsca wciąż była otwarta. Nie oglądając się co się dzieje z tyłu ruszyłem w dół. Na zjeździe jechałem dosyć mocno, dwa razy musiałem hamować, nie wiedziałem jaką mam przewagę nad Darkiem czy Otfinem ale gdy znalazłem się na skrzyżowaniu przed podjazdem na Rychwałdek nie było ich na moim kole. Najlepsza dwójka wciąż była w zasięgu wzroku ale różnica około 30 sekund była nie do zniwelowania. Jechałem mocno cały podjazd, trzymałem moc podobną jak na wcześniejszych podjazdach. Na szczycie nie czekałem aby zmusić goniących mnie zawodników do mocniejszej jazdy, nie zamierzałem im oddawać 3 miejsca bo ciężko na nie pracowałem i byłem tym który najdłużej utrzymywał się z najlepszą dwójką. Na zjeździe nie szło, sporo samochodów, dwa razy musiałem hamować, na skrzyżowaniach musiałem się zatrzymać a mimo to nie czułem nikogo na swoich plecach. Pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora pokonałem mocnym tempem, po najtrudniejszym podjeździe złapałem jakiegoś kolarza który siadł na koło, nie potrafiłem go zgubić a cykający napęd w jego rowerze bardzo mnie zdenerwował. Dużo straciłem na zjeździe po kostce, karbonowe koła i gumy 23 milimetrowe nie są idealnym rozwiązaniem na bruk. Równym tempem dojechałem do początku podjazdu na Żar gdzie dojechał do mnie samotnie goniący Darek. Początek podjazdu jechaliśmy wspólnie ale gdy tylko zrobiło się stromiej Darek zaczął tracić dystans. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu i czy któryś z goniących zawodników nie dostał skrzydeł i nie zbliża się do mnie. Ruszyłem mocniej i starałem się trzymać tempo, na wypłaszczeniach odpuszczałem , na trudniejszych fragmentach podkręcałem tempo i tak mijał podjazd. Noga cały czas podawała nieźle, zachowywałem rezerwy na energiczny i skuteczny finisz. Nie patrzyłem na czas a jedynym parametrem jaki mnie interesował to aktualna moc. Podgląd czasu włączyłem dopiero przed zjazdem poprzedzającym ostatni fragment podjazdu. Tam też dojechały do mnie dwa motocykle za którymi musiałem zjeżdżać tracąc cenny czas. Po zjeździe stopniowo podkręcałem tempo a na finiszu dałem z siebie wszystko i z ponad 3 minutową startą minąłem linie mety.
Ze swojej jazdy jestem zadowolony, idealnie rozłożyłem siły, regularnie jadłem i piłem, byłem w stanie jechać tempem czołówki przez spory dystans. Byłem w stanie przejechać wszystkie podjazdy podobnym tempem i zachować siły na finisz. Pojechałem na miarę obecnych możliwości i przegrałem tylko z dwójką zawodników do których moje straty z każdym tygodniem maleją. Kapitalnie czułem się na zjazdach co pozwoliło na utrzymanie się z innymi a nawet drobne zyski czasowe.
Po wyścigu krótki rozjazd z zaliczeniem ostatniego fragmentu podjazdu i długi odpoczynek po którym nie bardzo chciało się wracać do domu. Powrót był bardzo spokojny z dużą ilością picia.


Informacje o podjazdach:

Już na początku próby odjazdu od peletonu, nie chciałem nadawać szaleńczego tempa ale jechaliśmy wolno i wyszedłem na czoło. Szybko dojechałem do przodu i zacząłem dyktować tempo. Po chwili na czoło wyszedł Darek i powoli zaczął odjeżdżać. Nie zależało mi na szybkim skasowaniu odjazdu i Darek odjechał a doskoczyły do niego jeszcze dwie osoby. Innym tez najwyraźniej na pogoni nie zależało i trójka zrobiła różnice. Gdy zrobiło się stromiej to do głosu doszli najmocniejsi czyli Patryk i Amadeusz. Ich odpuścić nie mogłem i zaczęliśmy się zbliżać do ucieczki stopniowo odczepiając kolejnych zawodników. Po kilku minutach ucieczka się podzieliła, dwójka szybko została z tyłu a Darek bronił się do połowy podjazdu. Gdy znowu zrobiło się stromiej zaczynało mnie delikatnie brakować, Darek również miał problemy z trzymaniem tempa a z tyłu nikogo nie było już widać. Koledzy delikatnie popuścili i do szczytu dojechaliśmy we trzech. Przed samą przełęczą Patryk odrobinę odjechał i jako pierwszy minął szczyt. Koledzy wymienili bidony a ja w tym czasie wyszedłem na czoło i zacząłem odważnie gnać w dół. Był to jeden z najlepszych zjazdów w moim wykonaniu, czułem się pewnie a fakt, że nikt mnie nie wyprzedził jeszcze dodał mi skrzydeł. Po wjeździe do Międzybrodzia znowu jechaliśmy razem, po zmianach, dosyć spokojnym tempem aż do skrzyżowania. Tam padła decyzja o czekaniu na goniąca nas grupę 5 osób. Była to dobra sytuacja bo zamiast 3 było aż 8 osób do współpracy. Do Porąbki pracowałem, na zjeździe z zapory zjechałem na tył z zamiarem odpoczynku. Już wtedy nie podobała mi się jazda kilku osób, nie wszyscy chcieli dawać zmiany i to trochę burzyło szyk grupy. Jechałem w środku grupy próbując złapać swój rytm, nie bardzo to wychodziło a tempo było dosyć konkretne. Swoją zmianę dałem już prawie na końcu odcinka dojazdowego do ścianki łączącej Wielką Puszcze z Targanicami. Kończąc zmianę nie chcąc popełnić błędu nie zjechałem na sam tył, wpuściłem przed siebie tylko Patryka i Amadeusza którzy jechali zaraz za mną i nie chciałem stracić z nimi kontaktu. Na podjeździe szybko zrobiły się różnice, Patryk i Amadeusz odjechali na kilkanaście metrów a z tylu również nie było zwartej grupy. Zachowując rezerwy sił wjechałem na szczyt kilka sekund za Patrykiem i Amadeuszem z bezpieczną przewagą nad Darkiem i resztą. Na zjeździe znowu rozluźnienie, wykorzystując sytuacje na małym rondzie dla autobusów w Targanicach gdzie jadąc prosto wyszedłem na czoło i jako pierwszy zjechałem do skrzyżowania. Niezbyt mocne tempo pozwoliło odpocząć a osoby które straciły na podjeździe dzięki włożeniu dużo większych sił w zjazd zdołali dojechać do naszej trójki. Nie dyktowałem szaleńczego tempa aby każdy mógł złapać oddech przed podjazdem na Kocierz. Gdy tylko zrobiło się stromiej tempo znów poszło do góry a utrzymać je zdołali Patryk i Amadeusz. Po kilkuset metrach jazdy na przodzie zostałem wyprzedzony przez Patryka a po chwili także Amadeusza. Tempo dyktowane przez kolegów było mocne i w miarę równe, momentami dla mnie za mocne. Starałem się utrzymać chociaż nie była to taka łatwa sprawa. Przed szczytem Patryk odskoczył na kilka metrów, ale moja starta była minimalna. Zjazd zaczęliśmy spokojnie, gdy zrobiło się stromiej to zniwelowałem różnice i po zjeździe jechaliśmy już razem. Z tyłu nikogo nie było widać, koledzy wykorzystali ten moment na krótki postój. Samotna jazda nic by mi nie dała i także się zatrzymałem a w tym czasie zdołał dojechać Darek. Spokojnie ruszyliśmy dalej a goniące nas osoby zdołały dojechać jeszcze przed skrzyżowaniem z drogą w kierunku Suchej Beskidzkiej. Ruszyłem znowu jako pierwszy, na zjeździe narzuciłem mocne tempo a później popełniłem drobny błąd nawigacyjny. Skręciłem o jedną drogę za wcześnie, nie wpłynęło to na długość jazdy, droga była wąska i w pewnym momencie trzeba było przejechać przez mały mostek. Szybko znaleźliśmy się na właściwej drodze a tempo nie było jakieś zawrotne. Kontynuowaliśmy jazdę w 8 osób i chyba dopiero ostatni podjazd na Żar miał mieć decydujący wpływ na klasyfikację. Szybko mijały kolejne kilometry, jazda po zmianach w dobrym tempie przybliżała nas do kolejnego już podjazdu. Jedyny minus to aż 3 osoby nie dające zmian. Dla mnie nie miało to znaczenia, już na początku podjazdu najmocniejsi znowu włączyli wyższy bieg. Patryk znowu odjechał na kilka metrów a ja starałem się utrzymać koło Amadeusza. Po około kilometrze wspinaczki Amadeusz odjechał na kilka metrów i zaczął niwelować starte do Patryka. Ja się zawahałem, myślałem, że koledzy poczekają przed zjazdem. W połowie wypłaszczenia ruszyłem mocniej ale było już za późno, do mety zostały jeszcze dwa podjazdy i był to właściwy moment na podzielenie grupki. Już wiedziałem, że przez to, że puściłem Amadeusza straciłem szanse na zwycięstwo ale sprawa 3 miejsca wciąż była otwarta. Nie oglądając się co się dzieje z tyłu ruszyłem w dół. Na zjeździe jechałem dosyć mocno, dwa razy musiałem hamować, nie wiedziałem jaką mam przewagę nad Darkiem czy Otfinem ale gdy znalazłem się na skrzyżowaniu przed podjazdem na Rychwałdek nie było ich na moim kole. Najlepsza dwójka wciąż była w zasięgu wzroku ale różnica około 30 sekund była nie do zniwelowania. Jechałem mocno cały podjazd, trzymałem moc podobną jak na wcześniejszych podjazdach. Na szczycie nie czekałem aby zmusić goniących mnie zawodników do mocniejszej jazdy, nie zamierzałem im oddawać 3 miejsca bo ciężko na nie pracowałem i byłem tym który najdłużej utrzymywał się z najlepszą dwójką. Na zjeździe nie szło, sporo samochodów, dwa razy musiałem hamować, na skrzyżowaniach musiałem się zatrzymać a mimo to nie czułem nikogo na swoich plecach. Pagórkowaty odcinek wzdłuż jeziora pokonałem mocnym tempem, po najtrudniejszym podjeździe złapałem jakiegoś kolarza który siadł na koło, nie potrafiłem go zgubić a cykający napęd w jego rowerze bardzo mnie zdenerwował. Dużo straciłem na zjeździe po kostce, karbonowe koła i gumy 23 milimetrowe nie są idealnym rozwiązaniem na bruk. Równym tempem dojechałem do początku podjazdu na Żar gdzie dojechał do mnie samotnie goniący Darek. Początek podjazdu jechaliśmy wspólnie ale gdy tylko zrobiło się stromiej Darek zaczął tracić dystans. Nie wiedziałem co dzieje się z tyłu i czy któryś z goniących zawodników nie dostał skrzydeł i nie zbliża się do mnie. Ruszyłem mocniej i starałem się trzymać tempo, na wypłaszczeniach odpuszczałem , na trudniejszych fragmentach podkręcałem tempo i tak mijał podjazd. Noga cały czas podawała nieźle, zachowywałem rezerwy na energiczny i skuteczny finisz. Nie patrzyłem na czas a jedynym parametrem jaki mnie interesował to aktualna moc. Podgląd czasu włączyłem dopiero przed zjazdem poprzedzającym ostatni fragment podjazdu. Tam też dojechały do mnie dwa motocykle za którymi musiałem zjeżdżać tracąc cenny czas. Po zjeździe stopniowo podkręcałem tempo a na finiszu dałem z siebie wszystko i z ponad 3 minutową startą minąłem linie mety.
Ze swojej jazdy jestem zadowolony, idealnie rozłożyłem siły, regularnie jadłem i piłem, byłem w stanie jechać tempem czołówki przez spory dystans. Byłem w stanie przejechać wszystkie podjazdy podobnym tempem i zachować siły na finisz. Pojechałem na miarę obecnych możliwości i przegrałem tylko z dwójką zawodników do których moje straty z każdym tygodniem maleją. Kapitalnie czułem się na zjazdach co pozwoliło na utrzymanie się z innymi a nawet drobne zyski czasowe.
Po wyścigu krótki rozjazd z zaliczeniem ostatniego fragmentu podjazdu i długi odpoczynek po którym nie bardzo chciało się wracać do domu. Powrót był bardzo spokojny z dużą ilością picia.


Informacje o podjazdach:

Trening 94
Niedziela, 25 sierpnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 119.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:10 | km/h: | 23.03 |
Pr. maks.: | 73.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 185185 ( 94%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 2532kcal | Podjazdy: | 3000m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jedna z najtrudniejszych tras jakie przejechałem z życiu. Plan był nieco bardziej ambitny ale nie był to idealny dla mnie dzień i odpuściłem tylko jeden podjazd głównie ze względu na brak czasu a także warunki na drodze. Po sobotnim treningu sprawdziłem dokładnie sprzęt i stwierdziłem problem z przednim kołem, nie chciało mi się zakładać kół karbonowych wiec po lekkim poluzowaniu hamulca dało się normalnie jechać na wysłużonych już kołach treningowych. Zabrałem duży zapas jedzenia i w sklepach miałem tylko napełniać bidony.
Ruszyłem przed 7 co było optymalną dla mnie porą, nie byłem w stanie wstać odpowiednio wcześnie aby wyjechać np. 30 minut szybciej a wtedy może przejechałbym całą zaplanowaną trasę. Po wyjeździe szybko zorientowałem się, ze nie wziąłem żadnych pieniędzy i pierwszym postojem miał być bankomat w Straconce. Po kilku minutach dojechał do mnie kolarz z Jaworza i wspólnie dojechaliśmy do Orlenu przy skręcie na Straconkę. Ruch na drogach był niewielki wiec pojechałem głównymi drogami. Za Orlenem się rozdzieliliśmy, towarzysz czekał na kolegów a ja samotnie ruszyłem w kierunku Przegibka. Po drodze zatrzymałem się wyciągnąć pieniądze z bankomatu i ruszyłem dalej. Podjazd na Przegibek szedł jak po grudzie, tętno wysokie, moc słaba, rower nie chciał współpracować i wydawało mi się, że na górę toczyłem się bardzo długo. Nie zatrzymywałem się i już na początku zjazdu pojawił się kolejny, dobrze znany mi problem. Każda próba wrzucenia na blat kończyła się wyrzuceniem łańcucha poza korbę. Ostatecznie postanowiłem zjechać na małej tarczy, zaniepokoił mnie głośny trzask i musiałem się zatrzymać, na szczęście nic się nie stało i mogłem kontynuować jazdę. Dalsza część zjazdu już bardziej asekuracyjna z dwukrotną próbą wrzucenia łańcucha na blat, przy drugim razie odczepił się czujnik od miernika mocy i przestał działać. Po zjeździe do Międzybrodzia próbowałem coś z tym zrobić ale bezskutecznie i musiałem się pogodzić z faktem jazdy bez wskazań mocy co znacznie obniżyło moją motywacje i przyjemność z jazdy. Mocno zniechęcony ruszyłem na Nowy Świat. Jechało się fatalnie, czułem się jakbym jechał na rowerze zrobionym z gumy, nie czułem mocy pod nogą a rower nie pracował jak powinien. Chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do sztywnych kół karbonowych i jazda na dużo gorszych, wysłużonych kołach aluminiowych ze zużytymi oponami działa na mnie jak tortury. Mimo wszystko całkiem nieźle wjechałem na szczyt, ostatnim razem końcówkę jechałem już na oparach a tym razem miałem sporo sił a czas nie wyszedł dużo gorszy, brakowało tylko danych o mocy. Zjazd składał się z dwóch części, pierwszej asekuracyjnej i drugiej szybkiej i technicznej z mocnym hamowaniem przed skrzyżowaniem. Puściłem się trochę zbyt odważnie i dobrze, że nic nie jechało bo mogłoby się skończyć nieciekawie. Po zjeździe spotkałem grupkę kolarzy ale nie zabrałem się z nimi tylko ruszyłem w kierunku kolejnego wymagającego podjazdu. Nie było zbytnio czasu na odpoczynek bo po około 5 minutach dotarłem do początku kolejnej wspinaczki. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że przed podjazdem musiałem skręcić ostro w lewo i zaczynałem praktycznie z zatrzymania. Nachylenie od razu jest wysokie i łańcuch szybko powędrował w górę kasety. W ten dzień komfort jazdy kończył się przy nachyleniu 12 % a na przeważającej części podjazdu było stromiej i często musiałem jechać w stójce zostawiając rezerwy na kolejne podjazdy. Będąc przyzwyczajony do jazdy z miernikiem nie wiedziałem czy dobrze rozkładam siły i czy jazda nie jest za mocna. Nie wiedząc dokładnie gdzie kończy się nawierzchnia odpowiednia do roweru szosowego jechałem cały czas z rezerwami. Po niecałych dwóch kilometrach od zjazdu z głównej drogi miarę równa nawierzchnia zmieniła się w żwir z niewielką domieszką asfaltu co uznałem za koniec szosowego podjazdu. Fragment podjazdu na Hrobaczą Łąkę jechałem ostatni raz około 8 lat temu i nie pamiętam czy wtedy szło wjechać wyżej czy do tego samego miejsca. Przy końcu podjazdu czekała na mnie ławeczka i skorzystałem z okazji i odpocząłem na moment. Na liczniku miałem dopiero 30 kilometrów z 1000 metrów przewyższenia. Po odpoczynku bardzo asekuracyjnie zjechałem w dół i ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Pomimo faktu, że droga prawie cały czas prowadziła do góry to następny trudniejszy podjazd czekał na mnie po około 10 kilometrach. Jechałem na tyle spokojnie, na ile pozwalały nogi i krótki podjazd w kierunku Targanic także pokonałem z rezerwą. Po zjeździe bardzo równą drogą zatrzymałem się w sklepie, w bidonach już prawie pusto i zakupiłem wodę i próbowałem dostać baterie do Miernika Mocy. Niestety nie udało się ich kupić i kontynuowałem jazdę bez wskazań mocy. Podjazd na Kocierz rozpocząłem bardzo spokojnie, mocniej pojechałem drugą, trudniejszą część podjazdu i na szczycie znowu krótka przerwa. Na zjeździe znowu próba wrzucenia na blat i nieco agresywniejszej jazdy, po trzykrotnym spadnięciu łańcucha gdy nie mogłem już go nałożyć i musiałem kontynuować jazdę bez kręcenia odpuściłem sobie harce. Na luzie dojechałem do zwężenia gdzie musiałem się zatrzymać i dopiero wtedy nałożyłem łańcuch. Mając chwile czasu spojrzałem na mapę i wypatrzyłem ciekawy podjazd. Postanowiłem go sprawdzić. Po kilkuset metrach jazdy od zwężenia drogi skręciłem w prawo w boczną drogę. Podjazd wyglądał ciekawie, kilka fragmentów z nachyleniem kilkunastoprocentowym i ciekawa serpentyna prowadząca przez las. Po małym przerywniku w postaci płyt trudność się skończyła i droga zaczęła minimalnie opadać w dół. Dojechałem do końca asfaltu, po drodze kilka krótkich podjazdów i sporo zjazdu w tym odcinek z nachyleniem około 10 %. Profil bardzo przypominający końcówkę podjazdu na Pietraszonke. Droga prowadzi dalej ale nawierzchnią jest żwir wiec nie pchałem się dalej i wróciłem do punktu wyjścia. Ciekawy podjazd odkryty chociaż dosyć łatwy i krótki. Po zjeździe zatrzymałem się po raz drugi w sklepie, kupiłem zapas wody na resztę treningu i nie udało się dostać baterii wiec pojechałem dalej. Czekały na mnie jeszcze trzy podjazdy ale ze względu na małą ilość czasu musiałem z jednego zrezygnować. Nie chciałem odpuścić Łysiny która była kolejnym celem. Z Kocierza do Okrajnika dojechałem boczną drogą z ominięciem kolizyjnego skrzyżowania w Łękawicy. Krótki odcinek był zamknięty dla samochodów ale utrudnieniem była duża liczba pieszych i wyszło na to samo. Podjazd w kierunku Gilowic dał mi w kość, męczyłem się strasznie a wspinaczka na Łysinę jeszcze się nie zaczęła. O mały włos nie przejechałem skrzyżowania na którym miałem skręcić w lewo, zatrzymałem się na moment i powoli ruszyłem do góry. Nie wiem czemu ale lubię ten podjazd, zawsze mi się tam podoba i dobrze podjeżdża. W dalszym ciągu nie czułem moc pod nogą i jechałem na pewno słabiej niż pozawalają na to moje możliwości. Nie pamiętałem dokładnie długości podjazdu i zaskoczyło mnie, że dosyć szybko dojechałem do zabudowań po prawej stronie. Na początku ścianki miałem drobne problemy ale im dalej tym jechałem mocniej i sam koniec trudnego odcinka to już jazda prawie na maksa. Na wypłaszczeniu specjalnie nie dokręcałem i musiałem walczyć z dużą liczbą pieszych. Przed zjazdem znowu krótki postój i jazda w dół. W drugiej części znowu puściłem się odważniej i miałem problem z wyhamowaniem roweru przed skrzyżowaniem. Już wtedy musiałem podjąć decyzje o kolejnym podjeździe, miałem w planie Górę Żar i na dobicie Magurkę. Zaliczenie tych dwóch podjazdów pozwoliłoby mi na dokończenie Korony Beskidu Małego z wszystkimi ważniejszymi i trudniejszymi podjazdami regionu. Nie zastanawiałem się długo i zrezygnowałem z podjazdu na znany, niezbyt lubiany i zwykle meczący mnie podjazd na Żar i ruszyłem w kierunku Magurki. Jechało się ciężko, topornie, z ulgą zatrzymałem się na moment w Tresnej. Dojazd do Wilkowic to głównie walka z łańcuchem, niemocą a w końcówce także wiatrem, solidnie ujechany dotarłem do podnóża Magurki. Ruszyłem nieźle ale po chwili już wszystko wyglądało gorzej. Jechałem już na oparach, poprzednie podjazdy, warunki, niesprawny sprzęt i brak danych z mocy na których zwykle bazowałem rozkładając siły miały duży wpływ na moją dyspozycję. Poza walką z własnymi słabościami musiałem stawić czoła dużej liczbie pieszych, rowerzystów a nawet samochodów. Nie byłem zadowolony, zachowałem trochę sił na końcówkę i ostatnie 1300 metrów jechałem już na maksa. Nie pamiętałam jaki mam najlepszy czas, wiedziałem, że jest to około 17 minut i byłem zaskoczony, że pomimo względnie słabej jazdy przez sporą cześć podjazdu miałem szanse na podobny rezultat. Nie wiem czy dobrze zmierzyłem ale stoper zatrzymał się na 16:58. Na szczycie chwile dochodziłem do siebie i ruszyłem powoli w dół, zjechałem spokojnie, bezpiecznie, z umiejętnym hamowaniem. Podświadomie miałem ochotę na drugi wjazd ale nie miałem na to czasu i spokojnie ruszyłem w kierunku Bielska. Przez Bielsko z problemami, duży ruch, utrudnienia a także resztka picia w bidonach nie ułatwiały powrotu. Po wjechaniu na ostatni podjazd zauważyłem, że niewiele brakuje do 3000 metrów w pionie i postanowiłem dokręcić. Nadrobiłem tylko kilometr zaliczając krótki ale wymagający podjazd w Jaworzu. Nogi dostały nieźle w kość co w połączeniu z nie najlepszym samopoczuciem spowodowało duże uczucie zmęczenia.
Niby przejechałem tylko 120 kilometrów ale z przewyższeniem 3000 metrów. Mniej więcej do 70 kilometra utrzymywałem wartość 3 % w stosunku przewyższenie do dystansu, dopiero mniejsza liczba podjazdów na ostatnich 50 kilometrach zaniżyła tą wartość. Szkoda, że noga nie była tak dobra jak np. tydzień temu wtedy moja jazda pozwoliłaby na zaliczenie także Góry Żar i wtedy byłaby to najtrudniejsza trasa jaką przejechałem. Słaba jazda, wolne zjazdy, nienajlepsza dyspozycja na pagórkowatych odcinkach, problemy z rowerem a także duża liczba przerw spowodowała, że jechałem wolno i nie mogę być do końca zadowolony z treningu. Ciekawy jak wyglądały moje moce z poszczególnych podjazdów, wydaje mi się, że te trudniejsze przejechałem z podobną intensywnością. Muszę kupić nowe baterie do czujników mocy a po sezonie wymienić część osprzętu bo w tym tkwi problem który powtarza się już od dłuższego czasu.
Informacje o podjazdach:

Ruszyłem przed 7 co było optymalną dla mnie porą, nie byłem w stanie wstać odpowiednio wcześnie aby wyjechać np. 30 minut szybciej a wtedy może przejechałbym całą zaplanowaną trasę. Po wyjeździe szybko zorientowałem się, ze nie wziąłem żadnych pieniędzy i pierwszym postojem miał być bankomat w Straconce. Po kilku minutach dojechał do mnie kolarz z Jaworza i wspólnie dojechaliśmy do Orlenu przy skręcie na Straconkę. Ruch na drogach był niewielki wiec pojechałem głównymi drogami. Za Orlenem się rozdzieliliśmy, towarzysz czekał na kolegów a ja samotnie ruszyłem w kierunku Przegibka. Po drodze zatrzymałem się wyciągnąć pieniądze z bankomatu i ruszyłem dalej. Podjazd na Przegibek szedł jak po grudzie, tętno wysokie, moc słaba, rower nie chciał współpracować i wydawało mi się, że na górę toczyłem się bardzo długo. Nie zatrzymywałem się i już na początku zjazdu pojawił się kolejny, dobrze znany mi problem. Każda próba wrzucenia na blat kończyła się wyrzuceniem łańcucha poza korbę. Ostatecznie postanowiłem zjechać na małej tarczy, zaniepokoił mnie głośny trzask i musiałem się zatrzymać, na szczęście nic się nie stało i mogłem kontynuować jazdę. Dalsza część zjazdu już bardziej asekuracyjna z dwukrotną próbą wrzucenia łańcucha na blat, przy drugim razie odczepił się czujnik od miernika mocy i przestał działać. Po zjeździe do Międzybrodzia próbowałem coś z tym zrobić ale bezskutecznie i musiałem się pogodzić z faktem jazdy bez wskazań mocy co znacznie obniżyło moją motywacje i przyjemność z jazdy. Mocno zniechęcony ruszyłem na Nowy Świat. Jechało się fatalnie, czułem się jakbym jechał na rowerze zrobionym z gumy, nie czułem mocy pod nogą a rower nie pracował jak powinien. Chyba zbytnio przyzwyczaiłem się do sztywnych kół karbonowych i jazda na dużo gorszych, wysłużonych kołach aluminiowych ze zużytymi oponami działa na mnie jak tortury. Mimo wszystko całkiem nieźle wjechałem na szczyt, ostatnim razem końcówkę jechałem już na oparach a tym razem miałem sporo sił a czas nie wyszedł dużo gorszy, brakowało tylko danych o mocy. Zjazd składał się z dwóch części, pierwszej asekuracyjnej i drugiej szybkiej i technicznej z mocnym hamowaniem przed skrzyżowaniem. Puściłem się trochę zbyt odważnie i dobrze, że nic nie jechało bo mogłoby się skończyć nieciekawie. Po zjeździe spotkałem grupkę kolarzy ale nie zabrałem się z nimi tylko ruszyłem w kierunku kolejnego wymagającego podjazdu. Nie było zbytnio czasu na odpoczynek bo po około 5 minutach dotarłem do początku kolejnej wspinaczki. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że przed podjazdem musiałem skręcić ostro w lewo i zaczynałem praktycznie z zatrzymania. Nachylenie od razu jest wysokie i łańcuch szybko powędrował w górę kasety. W ten dzień komfort jazdy kończył się przy nachyleniu 12 % a na przeważającej części podjazdu było stromiej i często musiałem jechać w stójce zostawiając rezerwy na kolejne podjazdy. Będąc przyzwyczajony do jazdy z miernikiem nie wiedziałem czy dobrze rozkładam siły i czy jazda nie jest za mocna. Nie wiedząc dokładnie gdzie kończy się nawierzchnia odpowiednia do roweru szosowego jechałem cały czas z rezerwami. Po niecałych dwóch kilometrach od zjazdu z głównej drogi miarę równa nawierzchnia zmieniła się w żwir z niewielką domieszką asfaltu co uznałem za koniec szosowego podjazdu. Fragment podjazdu na Hrobaczą Łąkę jechałem ostatni raz około 8 lat temu i nie pamiętam czy wtedy szło wjechać wyżej czy do tego samego miejsca. Przy końcu podjazdu czekała na mnie ławeczka i skorzystałem z okazji i odpocząłem na moment. Na liczniku miałem dopiero 30 kilometrów z 1000 metrów przewyższenia. Po odpoczynku bardzo asekuracyjnie zjechałem w dół i ruszyłem w kierunku kolejnego podjazdu. Pomimo faktu, że droga prawie cały czas prowadziła do góry to następny trudniejszy podjazd czekał na mnie po około 10 kilometrach. Jechałem na tyle spokojnie, na ile pozwalały nogi i krótki podjazd w kierunku Targanic także pokonałem z rezerwą. Po zjeździe bardzo równą drogą zatrzymałem się w sklepie, w bidonach już prawie pusto i zakupiłem wodę i próbowałem dostać baterie do Miernika Mocy. Niestety nie udało się ich kupić i kontynuowałem jazdę bez wskazań mocy. Podjazd na Kocierz rozpocząłem bardzo spokojnie, mocniej pojechałem drugą, trudniejszą część podjazdu i na szczycie znowu krótka przerwa. Na zjeździe znowu próba wrzucenia na blat i nieco agresywniejszej jazdy, po trzykrotnym spadnięciu łańcucha gdy nie mogłem już go nałożyć i musiałem kontynuować jazdę bez kręcenia odpuściłem sobie harce. Na luzie dojechałem do zwężenia gdzie musiałem się zatrzymać i dopiero wtedy nałożyłem łańcuch. Mając chwile czasu spojrzałem na mapę i wypatrzyłem ciekawy podjazd. Postanowiłem go sprawdzić. Po kilkuset metrach jazdy od zwężenia drogi skręciłem w prawo w boczną drogę. Podjazd wyglądał ciekawie, kilka fragmentów z nachyleniem kilkunastoprocentowym i ciekawa serpentyna prowadząca przez las. Po małym przerywniku w postaci płyt trudność się skończyła i droga zaczęła minimalnie opadać w dół. Dojechałem do końca asfaltu, po drodze kilka krótkich podjazdów i sporo zjazdu w tym odcinek z nachyleniem około 10 %. Profil bardzo przypominający końcówkę podjazdu na Pietraszonke. Droga prowadzi dalej ale nawierzchnią jest żwir wiec nie pchałem się dalej i wróciłem do punktu wyjścia. Ciekawy podjazd odkryty chociaż dosyć łatwy i krótki. Po zjeździe zatrzymałem się po raz drugi w sklepie, kupiłem zapas wody na resztę treningu i nie udało się dostać baterii wiec pojechałem dalej. Czekały na mnie jeszcze trzy podjazdy ale ze względu na małą ilość czasu musiałem z jednego zrezygnować. Nie chciałem odpuścić Łysiny która była kolejnym celem. Z Kocierza do Okrajnika dojechałem boczną drogą z ominięciem kolizyjnego skrzyżowania w Łękawicy. Krótki odcinek był zamknięty dla samochodów ale utrudnieniem była duża liczba pieszych i wyszło na to samo. Podjazd w kierunku Gilowic dał mi w kość, męczyłem się strasznie a wspinaczka na Łysinę jeszcze się nie zaczęła. O mały włos nie przejechałem skrzyżowania na którym miałem skręcić w lewo, zatrzymałem się na moment i powoli ruszyłem do góry. Nie wiem czemu ale lubię ten podjazd, zawsze mi się tam podoba i dobrze podjeżdża. W dalszym ciągu nie czułem moc pod nogą i jechałem na pewno słabiej niż pozawalają na to moje możliwości. Nie pamiętałem dokładnie długości podjazdu i zaskoczyło mnie, że dosyć szybko dojechałem do zabudowań po prawej stronie. Na początku ścianki miałem drobne problemy ale im dalej tym jechałem mocniej i sam koniec trudnego odcinka to już jazda prawie na maksa. Na wypłaszczeniu specjalnie nie dokręcałem i musiałem walczyć z dużą liczbą pieszych. Przed zjazdem znowu krótki postój i jazda w dół. W drugiej części znowu puściłem się odważniej i miałem problem z wyhamowaniem roweru przed skrzyżowaniem. Już wtedy musiałem podjąć decyzje o kolejnym podjeździe, miałem w planie Górę Żar i na dobicie Magurkę. Zaliczenie tych dwóch podjazdów pozwoliłoby mi na dokończenie Korony Beskidu Małego z wszystkimi ważniejszymi i trudniejszymi podjazdami regionu. Nie zastanawiałem się długo i zrezygnowałem z podjazdu na znany, niezbyt lubiany i zwykle meczący mnie podjazd na Żar i ruszyłem w kierunku Magurki. Jechało się ciężko, topornie, z ulgą zatrzymałem się na moment w Tresnej. Dojazd do Wilkowic to głównie walka z łańcuchem, niemocą a w końcówce także wiatrem, solidnie ujechany dotarłem do podnóża Magurki. Ruszyłem nieźle ale po chwili już wszystko wyglądało gorzej. Jechałem już na oparach, poprzednie podjazdy, warunki, niesprawny sprzęt i brak danych z mocy na których zwykle bazowałem rozkładając siły miały duży wpływ na moją dyspozycję. Poza walką z własnymi słabościami musiałem stawić czoła dużej liczbie pieszych, rowerzystów a nawet samochodów. Nie byłem zadowolony, zachowałem trochę sił na końcówkę i ostatnie 1300 metrów jechałem już na maksa. Nie pamiętałam jaki mam najlepszy czas, wiedziałem, że jest to około 17 minut i byłem zaskoczony, że pomimo względnie słabej jazdy przez sporą cześć podjazdu miałem szanse na podobny rezultat. Nie wiem czy dobrze zmierzyłem ale stoper zatrzymał się na 16:58. Na szczycie chwile dochodziłem do siebie i ruszyłem powoli w dół, zjechałem spokojnie, bezpiecznie, z umiejętnym hamowaniem. Podświadomie miałem ochotę na drugi wjazd ale nie miałem na to czasu i spokojnie ruszyłem w kierunku Bielska. Przez Bielsko z problemami, duży ruch, utrudnienia a także resztka picia w bidonach nie ułatwiały powrotu. Po wjechaniu na ostatni podjazd zauważyłem, że niewiele brakuje do 3000 metrów w pionie i postanowiłem dokręcić. Nadrobiłem tylko kilometr zaliczając krótki ale wymagający podjazd w Jaworzu. Nogi dostały nieźle w kość co w połączeniu z nie najlepszym samopoczuciem spowodowało duże uczucie zmęczenia.
Niby przejechałem tylko 120 kilometrów ale z przewyższeniem 3000 metrów. Mniej więcej do 70 kilometra utrzymywałem wartość 3 % w stosunku przewyższenie do dystansu, dopiero mniejsza liczba podjazdów na ostatnich 50 kilometrach zaniżyła tą wartość. Szkoda, że noga nie była tak dobra jak np. tydzień temu wtedy moja jazda pozwoliłaby na zaliczenie także Góry Żar i wtedy byłaby to najtrudniejsza trasa jaką przejechałem. Słaba jazda, wolne zjazdy, nienajlepsza dyspozycja na pagórkowatych odcinkach, problemy z rowerem a także duża liczba przerw spowodowała, że jechałem wolno i nie mogę być do końca zadowolony z treningu. Ciekawy jak wyglądały moje moce z poszczególnych podjazdów, wydaje mi się, że te trudniejsze przejechałem z podobną intensywnością. Muszę kupić nowe baterie do czujników mocy a po sezonie wymienić część osprzętu bo w tym tkwi problem który powtarza się już od dłuższego czasu.
Informacje o podjazdach:

Trening 88
Niedziela, 11 sierpnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019, w grupie
Km: | 132.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:43 | km/h: | 27.99 |
Pr. maks.: | 69.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 184184 ( 94%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 2147kcal | Podjazdy: | 1890m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po spokojnej sobocie chciałem zakończyć urlop a zarazem intensywny okres treningowy z przytupem. W ostatnim czasie mam nadmiar opcji do wyboru, tym razem była to czasówka na Łysą Górę, Pętla Dookoła Babiej Góry z Twomarkiem czy niedzielny trening z Jas-Kółkami. Na jazdę na czas miałem średnią ochotę, gdyby start był wcześniej to być może bym pojechał, trasę Dookoła Babiej mam w planach na ten rok ale zostawię ja sobie na jakiś wrześniowy weekend i zdecydowałem, ze pojadę na trening z Jas-Kółkami. Decyzje podjąłem rano przed wyjazdem i zdecydowałem się jechać prosto na Trzyniec gdzie miałem dołączyć do Jas-Kółek.
Wyjechałem po 7 w bardzo przyjemnej temperaturze. Jechałem spokojnie ale przed dołączeniem do grupy chciałem zrobić dwa krótkie mocniejsze akcenty. Pora do jazdy była idealna, zupełne pustki na drogach, ani jednego samochodu na odcinku kilkunastu kilometrów, dawno nie było takiego spokoju na drogach. Po dojeździe do Skoczowa musiałem chwile poczekać na zielone światło i myślałem, że zapali się dopiero gdy nadjedzie samochód ale po prostu czas czerwonego światła na tej drodze jest dłuższy niż na Wiślance i stąd musiałem dłużej poczekać. Za Skoczowem ruszyłem mocniej i krótki podjazd przed Międzyświeciem przepaliłem trochę nogę. Później jechałem dosyć mocnym tempem, na wypłaszczeniach i zjazdach odpuszczałem a na odcinkach w górę dawałem z siebie więcej. Przed Dzięgielowem się zatrzymałem na dłuższą chwile. Po wjeździe do Lesznej znowu przepaliłem nogę, tym razem nieco mocniej i dalej jechałem już spokojnie. Na zjeździe próba przybrania pozycji aerodynamicznej ale nie udana i przed przyjazdem Jas-Kółek byłem w Trzyńcu. Na moment się zatrzymałem, później trochę pokrążyłem po okolicy i po 5 minutach gdy nadjechał dosyć spory peleton dołączyłem na sam koniec i na początku trzymałem się z tyłu ale gdy wyjechaliśmy z Trzyńca to wyszedłem na czoło i dołączyłem do osób dyktujących tempo. Jazda była równa, dla większości osób spokojna, zmiany dobre, nikt nie przesadzał i zgranie współpracując dojechaliśmy do Jabłonkowa gdzie się porwało. Kilka osób wyrwało do przodu nie informując nikogo, że potrzebują się zatrzymać za potrzebą. Wszystko się rozerwało, słabsi nie wytrzymali tempa, jedna osoba pojechała inną drogą a grupa zjechała się w całość dopiero za rondem w Łomnej. Współpraca na czele nie układała się tak dobrze jak wcześniej ale w jako takim tempie i ładzie dojechaliśmy do Mostów gdzie zaczął się pierwszy trudniejszy odcinek tego dnia. Po kilku minutach postoju ruszyliśmy, kilka osób wyrwało do przodu, ja miałem plan na te ponad 9 kilometrów i zacząłem go realizować. Na trasie do Hyrczawy były 4 podjazdy i trzy wypłaszczenia/zjazdy, zamierzałem jechać mocno każdy podjazd i spokojnie łatwiejszy odcinek. Na każdym z podjazdów dokładałem 10 % w stosunku do poprzedniego. Moja jazda nie wyglądała tak jak innych, odjechało mi sporo osób, przy mocnej jeździe na podjazdach doganiałem po kilka osób ale na płaskim znów traciłem. Ten odcinek to był pokaz zespołowej siły, współpraca kilku Jas-Kółek nie pozwoliła na dogonienie zawodnika z Tomazi który odjechał i pierwszy był w Hyrczawie. Dając z siebie bardzo dużo na ostatnim podjeździe wyprzedziłem kolejne kilka osób i jako drugi byłem na szczycie wzniesienia. Później dużo luzu, najpierw postój, później spokojna jazda do Jaworzynki, trochę mocniejszy podjazd, walka z samochodami i postój w sklepie. Trochę się rozleniwiłem, noga ostygła i nie chciała kręcić tak jak powinna. W ogonie jechałem przez Jaworzynkę a podjazd do Istebnej zaczynałem jako jeden z ostatnich. Wjechałem bardzo spokojnie utrzymując jedną z ostatnich pozycji a na zjeździe jeszcze straciłem dystans do innych. Wszystko to było przymiarką do tego na co szykowałem się od rana. Mocna tempówka 10 minutowa w 5 strefie była jednym z założeń tego treningu. Ruszyłem mocno zaraz za stacją Orlen. Już na początku na bardzo trudnym fragmencie wyprzedziłem kilka osób ale jazda około 6 W/kg była za mocna i musiałem nieco zluzować. Po stromym fragmencie nastąpił prawie płaski na którym z kolei jechałem trochę za lekko. Po około 3 minutach wspinaczki wyprzedziłem sporą grupę która zaczynała podjazd około 30-40 sekund przede mną. To był dopiero początek, jeszcze czekało mnie 7 minut jazdy na mocy 350 Wat. Trzymałem właściwą moc, niezależnie od nachylenia i warunków panujących na drodze. Noga cały czas podawała bardzo dobrze, zbliżałem się do końca podjazdu, na koniec miałem już problem z utrzymaniem tempa, do tego doszedł spory korek który z trudem minąłem i 10 minut od początku tempówki minęło tuż przed skrzyżowaniem na Kubalonce. Byłem trochę ujechany, więcej chyba nie byłbym w stanie dać z siebie na tym podjeździe. Udało się przejechać cały odcinek z mocą około 5,5 W/kg, nie jest to wynik pozwalający na walkę z najlepszymi ale dobry poziom na który nie udało mi się wskoczyć w zeszłym roku a w tym coraz więcej podjazdów jestem w stanie jeździć na takiej mocy. Na szczycie dłuższy postój na uzupełnienie płynów i zjazd na którym nie czułem się całkiem pewnie. Przejazd przez Wisłę z dużymi utrudnieniami, udało się znaleźć optymalny tor jazdy i nie musiałem się zatrzymywać na czerwonym świetle i sprawnie dojechałem do ronda i spokojnie ruszyłem w kierunku Przełęczy Salmopolskiej. Przed podjazdem zatrzymałem się ma moment, było już nieźle ciepło i trochę się gotowałem. Gdy dojechałem do ostatnich 5 kilometrów podjazdu to ruszyłem mocniej. Starałem się trzymać moc zbliżoną do FTP ale nie bardzo wychodziło, czułem rezerwy ale nie potrafiłem dobrać odpowiedniego przełożenia i jechać z optymalną dla mnie kadencją. Mimo wszystko w dobrym tempie wjechałem na Przełęcz, na zjeździe skupiłem się na bezpieczeństwie. Minąłem kilka osób jadących w górę, w tym Alexeya swobodnie podjeżdżającego na przełęcz od strony Szczyrku. Przejazd przez Szczyrk był dosyć luźny ale pojawiło się kilka sytuacji w których musiałem hamować i zachowywać dużą ostrożność. Kilka osób sprawiało wrażenie jakby nie wiedziało jak poruszać się samochodem w obszarze zabudowanym, inni znowu jechali tak wolno, że nie było innego wyjścia jak wyprzedzenie ich. To nie było takie łatwe i przez pewien czas wlekłem się za takimi zawalidrogami. Na szczęście na zwężeniu w Buczkowicach nie koczowałem długo a szybka jazda do Bystrej i Bielska pomogła nadrobić stracony czas. W Bielsku dołożyłem jeszcze kilka podjazdów, tempo było już umiarkowane a na koniec całkiem rozjazdowe.
Solidny trening z dwoma dobrymi podjazdami, w czasie jazdy czułem już narastające zmęczenie. Po dwóch tygodniach długich, solidnych i mocnych treningów nogi są już strasznie zmęczone i myślę już tylko o odpoczynku a później podejmę decyzje na temat kolejnych tygodni i startów.


Informacje o podjazdach:

Wyjechałem po 7 w bardzo przyjemnej temperaturze. Jechałem spokojnie ale przed dołączeniem do grupy chciałem zrobić dwa krótkie mocniejsze akcenty. Pora do jazdy była idealna, zupełne pustki na drogach, ani jednego samochodu na odcinku kilkunastu kilometrów, dawno nie było takiego spokoju na drogach. Po dojeździe do Skoczowa musiałem chwile poczekać na zielone światło i myślałem, że zapali się dopiero gdy nadjedzie samochód ale po prostu czas czerwonego światła na tej drodze jest dłuższy niż na Wiślance i stąd musiałem dłużej poczekać. Za Skoczowem ruszyłem mocniej i krótki podjazd przed Międzyświeciem przepaliłem trochę nogę. Później jechałem dosyć mocnym tempem, na wypłaszczeniach i zjazdach odpuszczałem a na odcinkach w górę dawałem z siebie więcej. Przed Dzięgielowem się zatrzymałem na dłuższą chwile. Po wjeździe do Lesznej znowu przepaliłem nogę, tym razem nieco mocniej i dalej jechałem już spokojnie. Na zjeździe próba przybrania pozycji aerodynamicznej ale nie udana i przed przyjazdem Jas-Kółek byłem w Trzyńcu. Na moment się zatrzymałem, później trochę pokrążyłem po okolicy i po 5 minutach gdy nadjechał dosyć spory peleton dołączyłem na sam koniec i na początku trzymałem się z tyłu ale gdy wyjechaliśmy z Trzyńca to wyszedłem na czoło i dołączyłem do osób dyktujących tempo. Jazda była równa, dla większości osób spokojna, zmiany dobre, nikt nie przesadzał i zgranie współpracując dojechaliśmy do Jabłonkowa gdzie się porwało. Kilka osób wyrwało do przodu nie informując nikogo, że potrzebują się zatrzymać za potrzebą. Wszystko się rozerwało, słabsi nie wytrzymali tempa, jedna osoba pojechała inną drogą a grupa zjechała się w całość dopiero za rondem w Łomnej. Współpraca na czele nie układała się tak dobrze jak wcześniej ale w jako takim tempie i ładzie dojechaliśmy do Mostów gdzie zaczął się pierwszy trudniejszy odcinek tego dnia. Po kilku minutach postoju ruszyliśmy, kilka osób wyrwało do przodu, ja miałem plan na te ponad 9 kilometrów i zacząłem go realizować. Na trasie do Hyrczawy były 4 podjazdy i trzy wypłaszczenia/zjazdy, zamierzałem jechać mocno każdy podjazd i spokojnie łatwiejszy odcinek. Na każdym z podjazdów dokładałem 10 % w stosunku do poprzedniego. Moja jazda nie wyglądała tak jak innych, odjechało mi sporo osób, przy mocnej jeździe na podjazdach doganiałem po kilka osób ale na płaskim znów traciłem. Ten odcinek to był pokaz zespołowej siły, współpraca kilku Jas-Kółek nie pozwoliła na dogonienie zawodnika z Tomazi który odjechał i pierwszy był w Hyrczawie. Dając z siebie bardzo dużo na ostatnim podjeździe wyprzedziłem kolejne kilka osób i jako drugi byłem na szczycie wzniesienia. Później dużo luzu, najpierw postój, później spokojna jazda do Jaworzynki, trochę mocniejszy podjazd, walka z samochodami i postój w sklepie. Trochę się rozleniwiłem, noga ostygła i nie chciała kręcić tak jak powinna. W ogonie jechałem przez Jaworzynkę a podjazd do Istebnej zaczynałem jako jeden z ostatnich. Wjechałem bardzo spokojnie utrzymując jedną z ostatnich pozycji a na zjeździe jeszcze straciłem dystans do innych. Wszystko to było przymiarką do tego na co szykowałem się od rana. Mocna tempówka 10 minutowa w 5 strefie była jednym z założeń tego treningu. Ruszyłem mocno zaraz za stacją Orlen. Już na początku na bardzo trudnym fragmencie wyprzedziłem kilka osób ale jazda około 6 W/kg była za mocna i musiałem nieco zluzować. Po stromym fragmencie nastąpił prawie płaski na którym z kolei jechałem trochę za lekko. Po około 3 minutach wspinaczki wyprzedziłem sporą grupę która zaczynała podjazd około 30-40 sekund przede mną. To był dopiero początek, jeszcze czekało mnie 7 minut jazdy na mocy 350 Wat. Trzymałem właściwą moc, niezależnie od nachylenia i warunków panujących na drodze. Noga cały czas podawała bardzo dobrze, zbliżałem się do końca podjazdu, na koniec miałem już problem z utrzymaniem tempa, do tego doszedł spory korek który z trudem minąłem i 10 minut od początku tempówki minęło tuż przed skrzyżowaniem na Kubalonce. Byłem trochę ujechany, więcej chyba nie byłbym w stanie dać z siebie na tym podjeździe. Udało się przejechać cały odcinek z mocą około 5,5 W/kg, nie jest to wynik pozwalający na walkę z najlepszymi ale dobry poziom na który nie udało mi się wskoczyć w zeszłym roku a w tym coraz więcej podjazdów jestem w stanie jeździć na takiej mocy. Na szczycie dłuższy postój na uzupełnienie płynów i zjazd na którym nie czułem się całkiem pewnie. Przejazd przez Wisłę z dużymi utrudnieniami, udało się znaleźć optymalny tor jazdy i nie musiałem się zatrzymywać na czerwonym świetle i sprawnie dojechałem do ronda i spokojnie ruszyłem w kierunku Przełęczy Salmopolskiej. Przed podjazdem zatrzymałem się ma moment, było już nieźle ciepło i trochę się gotowałem. Gdy dojechałem do ostatnich 5 kilometrów podjazdu to ruszyłem mocniej. Starałem się trzymać moc zbliżoną do FTP ale nie bardzo wychodziło, czułem rezerwy ale nie potrafiłem dobrać odpowiedniego przełożenia i jechać z optymalną dla mnie kadencją. Mimo wszystko w dobrym tempie wjechałem na Przełęcz, na zjeździe skupiłem się na bezpieczeństwie. Minąłem kilka osób jadących w górę, w tym Alexeya swobodnie podjeżdżającego na przełęcz od strony Szczyrku. Przejazd przez Szczyrk był dosyć luźny ale pojawiło się kilka sytuacji w których musiałem hamować i zachowywać dużą ostrożność. Kilka osób sprawiało wrażenie jakby nie wiedziało jak poruszać się samochodem w obszarze zabudowanym, inni znowu jechali tak wolno, że nie było innego wyjścia jak wyprzedzenie ich. To nie było takie łatwe i przez pewien czas wlekłem się za takimi zawalidrogami. Na szczęście na zwężeniu w Buczkowicach nie koczowałem długo a szybka jazda do Bystrej i Bielska pomogła nadrobić stracony czas. W Bielsku dołożyłem jeszcze kilka podjazdów, tempo było już umiarkowane a na koniec całkiem rozjazdowe.
Solidny trening z dwoma dobrymi podjazdami, w czasie jazdy czułem już narastające zmęczenie. Po dwóch tygodniach długich, solidnych i mocnych treningów nogi są już strasznie zmęczone i myślę już tylko o odpoczynku a później podejmę decyzje na temat kolejnych tygodni i startów.


Informacje o podjazdach:

Trening 86
Czwartek, 8 sierpnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 120.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:46 | km/h: | 25.17 |
Pr. maks.: | 66.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 185185 ( 94%) | HRavg | 132( 67%) |
Kalorie: | 2110kcal | Podjazdy: | 2420m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny solidny trening zaliczony. Od dawna planowałem tą trasę, jak był czas to nie było pogody, itp. W końcu się udało i zaliczyłem ciekawą ale i bardzo wymagającą trasę.
Wyjechałem nieco później niż myślałem, wszystko przez nocne opady deszczu, mokre drogi i ogólnie niepewną aurę. Od początku jechało się bardzo ciężko, nie mogłem się rozkręcić, nawet mocna jazda na kilku hopkach nie pomogła. Nieco lepiej było po dojeździe do podjazdu na Przegibek. Podjechałem spokojnym tempem, zbliżając się do szczytu próbowałem wyciągnąć banana z kieszeni i wyciągając jednego drugi wypadł na drogę. Musiałem się zatrzymać, wrócić po zgubę i dopiero dokończyć podjazd. Na zjeździe tradycyjnie skupiłem się na technice i całkiem dobrze pokonałem pierwszą cześć zjazdu a gdy wyjechałem na łatwiejszy fragment to postanowiłem zjechać jak najlepszym tempem. Wiatr w plecy pomógł w bardzo szybkim pokonaniu dalszej części zjazdu. Powoli się rozkręcałem, odcinek wzdłuż jeziora wyglądał nieźle chociaż to także zasługa dobrego wiatru. Na pagórkach męczyłem się ale udzielała mi się atmosfera TDP i szło łatwiej. Pierwszy sprawdzian tego dnia to podjazd na Rychwałdek. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą do Sanktuarium w Rychwałdzie ruszyłem mocniej. Starałem się jechać równym tempem ale gdy tylko zrobiło się stromiej generowałem lepszą moc niż na samym początku. Momentami nachylenie przekraczało 10 % i było to odczuwalne. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i gdy zaczynałem zjazd to znowu miałem problem z łańcuchem i cały zjazd pokonałem bez kręcenia. Przez to nie był on ani dobry technicznie, ani szybki. Po zjeździe zatrzymałem się i chwile trwało zanim nałożyłem łańcuch i mogłem jechać dalej. Skierowałem się w stronę dawno nie odwiedzonej Pewli Ślemeńskiej, w górę jechałem tą drogą tylko raz, 13 lat temu. Zupełnie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. Już na początku utrudnienia drogowe i zwężenie. Szybko i sprawnie udało się minąć to wahadło a podjazd ciągnie się przez kilka kilometrów bez specjalnych trudności. Po prawie 5 kilometrach drogi lekko wznoszącej się do góry nachylenie gwałtownie wzrasta i na około 400 metrach średnie nachylenie wynosi ponad 10 % a maksymalne nawet 15 %. Wjechałem dosyć spokojnie, podjazd nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia a długi ciągnący się zjazd w stronę Ślemienia nie wyglądał lepiej. Później miałem drobne problemy nawigacyjne i dosyć długo szukałem właściwej drogi prowadzącej do Huciska przez Czeretnik. Gdy już trafiłem na właściwy podjazd to ruszyłem dosyć spokojnie ale szybko zrobiło się stromo i moc wzrosła. Podjazd jest trudny, nie ma jednostajnego nachylenia i trafił się nawet fragment na którym nachylenie przekroczyło 20 %. Próbując utrzymać się w siodle podnosiło mi koło do góry i musiałem stanąć w korby, na szczęście droga była w miarę czysta i przyczepność dobra. Na najtrudniejszych fragmentach dawałem z siebie prawie maksa. Noga już podawała całkiem dobrze i całkiem przyjemnie się podjeżdżało. Niestety po niecałych 2 kilometrach wspinaczki gdy nachylenie spadło pogorszył się znacznie stan nawierzchni. Ostatnie kilkaset metrów prowadziło nierówną, dziurawą i częściowo żwirową drogą, do tego doszło bardzo nierówne nachylenie i ciężko było złapać jakiś rytm, po dobrej pierwszej części podjazdu końcówka była słaba w moim wykonaniu. Ciężko mi było określić gdzie jest dokładnie szczyt i początek zjazdu. Zjazd do Huciska wyglądał lepiej, lepsza droga, kilka trudnych i technicznych sekcji i nieco krócej. Szybko znalazłem się na dole i zrobiłem krótka przerwę. Po kilku minutach ruszyłem w kierunku domu dokładnie tą samą drogą co jechałem. Na podjeździe dałem z siebie dużo, na trudnych sekcjach jechałem na prawie maksymalnej intensywności a na łatwiejszych też nie odpuszczałem. Dzięki temu mój wjazd wyglądał lepiej a na odcinkach o nachyleniu ponad 10 % czułem się bardzo dobrze. Nie zdecydowałem się na jazdę w siodle i najtrudniejsze fragmenty pokonałem na stojąco. Nie wiem co było bardziej meczące, podjazd czy zjazd do Ślemienia. Zjeżdżałem bardzo wolno, topornie ale na szczęście bezpiecznie a w drugiej części gdy droga wyglądała lepiej zdecydowałem się nawet na bardziej odważną jazdę. Nie miałem wiele czasu na regeneracje przed kolejnym podjazdem. Zaledwie kilometr od zakończenia zjazdu zacząłem wspinaczkę na Jasną Górkę. Bardzo wymagające 1200 metrów pokonałem mocnym tempem a kolejne bardzo łagodne 1500 metrów już dużo spokojniej. Na zjeździe do Pewli nie szalałem, na zwężeniu musiałem się zatrzymać a później przegapiłem skręt na Rychwałdek. Wracałem się ponad kilometr do skrzyżowania i skręciłem w właściwą drogę. Po chwili odbiłem z głównej drogi w prawo i zaliczyłem alternatywny podjazd przez Rychwałdek. Początek łatwy a ostatnie 600 metrów to ściana o nachyleniu ponad 10 %. Pomimo wysokiej temperatury, braku cienia i pustki w bidonach wjechałem dobrym tempem. Na zjeździe nie rozpędziłem się zbytnio ale sklep w Rychwałdzie minąłem i musiałem jechać aż do Okrajnika. Nawodniłem się, napełniłem bidony i ruszyłem pagórkowatą drogą w kierunku ostatniego tego dnia bardziej wymagającego podjazdu na Przegibek. Noga podawała całkiem dobrze i gdy dojechałem do Międzybrodzia to wpadłem na najgłupszy od dawna pomysł i skręciłem na Nowy Świat. Zacząłem dosyć spokojnie ale z czasem jechałem coraz mocniej. Gdy zbliżałem się do płyt to jechałem już na maksa. Na odcinku płyt musiałem ominąć dużą grupę pieszych, niewiele brakowało abym musiał się zatrzymać. Ostatkiem sił dotarłem do końca podjazdu i dłuższą chwile dochodziłem do siebie. Na zjeździe zbyt odważnie się puściłem i mało brakowało abym wypadł z drogi. Pulsacyjnie hamując bezpiecznie dotarłem do końca zjazdu. Obręcze cierpiały a okładzin w przednim hamulcu już prawie nie było. Na szczęście koła całe i mogłem jechać dalej. Po wypaleniu wszystkich zapałek na Nowym Świecie nie miałem już sił jechać, byłem ujechany i nie jechało mi się za dobrze. Tętno było już podwyższone ale jakoś przemęczyłem podjazd na Przegibek. Na zjeździe był zbyt duży ruch aby poćwiczyć technikę i zjechałem spokojnie do Straconki. Przejazd przez miasto w dosyć dużym ruchu nie był najlepszym rozwiązaniem. Jakoś dojechałem do domu czując w nogach ciężką trasę i duże obciążenia jakie sobie zadałem.


Informacje o podjazdach:

Zaliczyłem trzy nowe podjazdy a na 4 poprawiłem swoje najlepsze czasy, tylko jeden z nich był dosyć wyśrubowany a pozostałe trzy to była tylko formalność.
Wyjechałem nieco później niż myślałem, wszystko przez nocne opady deszczu, mokre drogi i ogólnie niepewną aurę. Od początku jechało się bardzo ciężko, nie mogłem się rozkręcić, nawet mocna jazda na kilku hopkach nie pomogła. Nieco lepiej było po dojeździe do podjazdu na Przegibek. Podjechałem spokojnym tempem, zbliżając się do szczytu próbowałem wyciągnąć banana z kieszeni i wyciągając jednego drugi wypadł na drogę. Musiałem się zatrzymać, wrócić po zgubę i dopiero dokończyć podjazd. Na zjeździe tradycyjnie skupiłem się na technice i całkiem dobrze pokonałem pierwszą cześć zjazdu a gdy wyjechałem na łatwiejszy fragment to postanowiłem zjechać jak najlepszym tempem. Wiatr w plecy pomógł w bardzo szybkim pokonaniu dalszej części zjazdu. Powoli się rozkręcałem, odcinek wzdłuż jeziora wyglądał nieźle chociaż to także zasługa dobrego wiatru. Na pagórkach męczyłem się ale udzielała mi się atmosfera TDP i szło łatwiej. Pierwszy sprawdzian tego dnia to podjazd na Rychwałdek. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą do Sanktuarium w Rychwałdzie ruszyłem mocniej. Starałem się jechać równym tempem ale gdy tylko zrobiło się stromiej generowałem lepszą moc niż na samym początku. Momentami nachylenie przekraczało 10 % i było to odczuwalne. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i gdy zaczynałem zjazd to znowu miałem problem z łańcuchem i cały zjazd pokonałem bez kręcenia. Przez to nie był on ani dobry technicznie, ani szybki. Po zjeździe zatrzymałem się i chwile trwało zanim nałożyłem łańcuch i mogłem jechać dalej. Skierowałem się w stronę dawno nie odwiedzonej Pewli Ślemeńskiej, w górę jechałem tą drogą tylko raz, 13 lat temu. Zupełnie zapomniałem jak wygląda ten odcinek. Już na początku utrudnienia drogowe i zwężenie. Szybko i sprawnie udało się minąć to wahadło a podjazd ciągnie się przez kilka kilometrów bez specjalnych trudności. Po prawie 5 kilometrach drogi lekko wznoszącej się do góry nachylenie gwałtownie wzrasta i na około 400 metrach średnie nachylenie wynosi ponad 10 % a maksymalne nawet 15 %. Wjechałem dosyć spokojnie, podjazd nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia a długi ciągnący się zjazd w stronę Ślemienia nie wyglądał lepiej. Później miałem drobne problemy nawigacyjne i dosyć długo szukałem właściwej drogi prowadzącej do Huciska przez Czeretnik. Gdy już trafiłem na właściwy podjazd to ruszyłem dosyć spokojnie ale szybko zrobiło się stromo i moc wzrosła. Podjazd jest trudny, nie ma jednostajnego nachylenia i trafił się nawet fragment na którym nachylenie przekroczyło 20 %. Próbując utrzymać się w siodle podnosiło mi koło do góry i musiałem stanąć w korby, na szczęście droga była w miarę czysta i przyczepność dobra. Na najtrudniejszych fragmentach dawałem z siebie prawie maksa. Noga już podawała całkiem dobrze i całkiem przyjemnie się podjeżdżało. Niestety po niecałych 2 kilometrach wspinaczki gdy nachylenie spadło pogorszył się znacznie stan nawierzchni. Ostatnie kilkaset metrów prowadziło nierówną, dziurawą i częściowo żwirową drogą, do tego doszło bardzo nierówne nachylenie i ciężko było złapać jakiś rytm, po dobrej pierwszej części podjazdu końcówka była słaba w moim wykonaniu. Ciężko mi było określić gdzie jest dokładnie szczyt i początek zjazdu. Zjazd do Huciska wyglądał lepiej, lepsza droga, kilka trudnych i technicznych sekcji i nieco krócej. Szybko znalazłem się na dole i zrobiłem krótka przerwę. Po kilku minutach ruszyłem w kierunku domu dokładnie tą samą drogą co jechałem. Na podjeździe dałem z siebie dużo, na trudnych sekcjach jechałem na prawie maksymalnej intensywności a na łatwiejszych też nie odpuszczałem. Dzięki temu mój wjazd wyglądał lepiej a na odcinkach o nachyleniu ponad 10 % czułem się bardzo dobrze. Nie zdecydowałem się na jazdę w siodle i najtrudniejsze fragmenty pokonałem na stojąco. Nie wiem co było bardziej meczące, podjazd czy zjazd do Ślemienia. Zjeżdżałem bardzo wolno, topornie ale na szczęście bezpiecznie a w drugiej części gdy droga wyglądała lepiej zdecydowałem się nawet na bardziej odważną jazdę. Nie miałem wiele czasu na regeneracje przed kolejnym podjazdem. Zaledwie kilometr od zakończenia zjazdu zacząłem wspinaczkę na Jasną Górkę. Bardzo wymagające 1200 metrów pokonałem mocnym tempem a kolejne bardzo łagodne 1500 metrów już dużo spokojniej. Na zjeździe do Pewli nie szalałem, na zwężeniu musiałem się zatrzymać a później przegapiłem skręt na Rychwałdek. Wracałem się ponad kilometr do skrzyżowania i skręciłem w właściwą drogę. Po chwili odbiłem z głównej drogi w prawo i zaliczyłem alternatywny podjazd przez Rychwałdek. Początek łatwy a ostatnie 600 metrów to ściana o nachyleniu ponad 10 %. Pomimo wysokiej temperatury, braku cienia i pustki w bidonach wjechałem dobrym tempem. Na zjeździe nie rozpędziłem się zbytnio ale sklep w Rychwałdzie minąłem i musiałem jechać aż do Okrajnika. Nawodniłem się, napełniłem bidony i ruszyłem pagórkowatą drogą w kierunku ostatniego tego dnia bardziej wymagającego podjazdu na Przegibek. Noga podawała całkiem dobrze i gdy dojechałem do Międzybrodzia to wpadłem na najgłupszy od dawna pomysł i skręciłem na Nowy Świat. Zacząłem dosyć spokojnie ale z czasem jechałem coraz mocniej. Gdy zbliżałem się do płyt to jechałem już na maksa. Na odcinku płyt musiałem ominąć dużą grupę pieszych, niewiele brakowało abym musiał się zatrzymać. Ostatkiem sił dotarłem do końca podjazdu i dłuższą chwile dochodziłem do siebie. Na zjeździe zbyt odważnie się puściłem i mało brakowało abym wypadł z drogi. Pulsacyjnie hamując bezpiecznie dotarłem do końca zjazdu. Obręcze cierpiały a okładzin w przednim hamulcu już prawie nie było. Na szczęście koła całe i mogłem jechać dalej. Po wypaleniu wszystkich zapałek na Nowym Świecie nie miałem już sił jechać, byłem ujechany i nie jechało mi się za dobrze. Tętno było już podwyższone ale jakoś przemęczyłem podjazd na Przegibek. Na zjeździe był zbyt duży ruch aby poćwiczyć technikę i zjechałem spokojnie do Straconki. Przejazd przez miasto w dosyć dużym ruchu nie był najlepszym rozwiązaniem. Jakoś dojechałem do domu czując w nogach ciężką trasę i duże obciążenia jakie sobie zadałem.


Informacje o podjazdach:

Zaliczyłem trzy nowe podjazdy a na 4 poprawiłem swoje najlepsze czasy, tylko jeden z nich był dosyć wyśrubowany a pozostałe trzy to była tylko formalność.
Trening 82
Piątek, 2 sierpnia 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 141.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:14 | km/h: | 26.94 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 175175 ( 89%) | HRavg | 135( 69%) |
Kalorie: | 2445kcal | Podjazdy: | 2490m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zdecydowanie najdłuższy i najbardziej wymagający trening w tym tygodniu. Pogoda zapowiadała się najlepiej od początku tygodnia i postanowiłem to wykorzystać i wybrać się na Śląski Dom, najtrudniejszy podjazd szosowy w Tatrach. Wyjechałem przed 9 i było bardzo przyjemnie, niezbyt ciepło ale słonecznie i dlatego jechało się całkiem fajnie. Pomimo okropnego bólu nóg jaki mi towarzyszył od rana noga podawała całkiem dobrze. Na początek czekał mnie przejazd przez Zakopane. Droga prowadziła cały czas pod górę i dlatego dobrze się rozgrzałem przed pierwszym dłuższym i bardziej wymagającym podjazdem do Cyrchli. Wiedziałem co mnie czeka i dlatego jechałem z dużą rezerwą sił. Pierwszy podjazd szybko zaliczyłem i już wiedziałem, że następne kilkanaście kilometrów będzie pod wiatr. Na zjeździe z Brzezin nie byłem w stanie jechać zbyt szybko, przyjąłem aerodynamiczną pozycje i od czasu do czasu dokręcając dotarłem do początku podjazdu w kierunku ronda pod Głodówką. Na podjeździe też nie narzuciłem mocnego tempa i jadąc bardzo równo znalazłem się w całkiem dobrym czasie na rondzie i skręciłem w prawo a tam zaczęły się problemy. Całe 3500 metrów jakie dzieliły mnie od Łysej Polany przejechałem w korku, na szczęście z przeciwka nie było dużego ruchu i udało się sprawnie minąć utrudnienia. Po wjeździe na Słowacje zaczął się kolejny, niezbyt trudny i krótki podjazd. Po raz kolejny wjechałem go równym, podobnym tempem jak poprzednie podjazdy. Na zjeździe odpuściłem techniczną i szybką jazdę a kolejny podjazd na Siodło pod Przysłopem chciałem pojechać mocniej. Dobrałem idealne przełożenie i starałem się trzymać około 300 Wat. Udało się to bez najmniejszych problemów i już wtedy wiedziałem, że jest to idealne tempo które w ten dzień pozwoli wjechać równo i bez kryzysów pod Śląski Dom. Po wjeździe na szczyt zaczął się długi zjazd przez Zdziar aż do Tatrzańskiej Kotliny. Niestety cały czas towarzyszył mi silny wiatr w twarz, wysiłek wynagrodził nowy asfalt na kilku kilometrach. Nie pamiętam jak wyglądała ta droga przed wymianą nawierzchni ale każdy odcinek równej drogi jest na miarę złota. W końcu dotarłem do skrętu w prawo w kierunku Smokowca. Zatrzymałem się na moment, przy okazji przelałem wodę z butelki do bidonu a przypadkowo napotkani turyści z Polski zabrali pustą butelkę do samochodu, żebym nie musiał jej wieść w kieszonce. Po długim zjeździe czekało na mnie 15 kilometrów drogi prowadzącej prawie cały czas w górę. Wiatr na tym odcinku był w miarę sprzyjający, nie wiał idealnie w plecy ale przynajmniej nie przeszkadzał. Wolnym tempem posuwałem się do przodu. Ruch na drogach był niewielki, więcej samochodów i pieszych było tylko przy wejściach do Dolin, parkingach czy miejscowościach mijanych po drodze. Na niebie zaczęły pojawiać się chmury, prognozy nic nie mówiły o deszczach wiec nie przejąłem się tym faktem i zbliżając się do pierwszego od wielu kilometrów bardziej wymagającego podjazdu przyjąłem większą dawkę energii i na moment zatrzymałem się by sprawdzić gdzie dokładnie mam skręcić. Gdy trafiłem na właściwą drogę i zacząłem podjazd na Hrebienok to na drodze pojawił się szlaban i Policjanci. Okazało się, że wjazd na górę rowerem jest możliwy tylko w godzinach miedzy 17 a 9 rano. Byłem tam przed 11 i wjechać nie mogłem, trudno, mam nadzieje, że niedługo nie stanie się tak jak w przypadku Morskiego Oka i pojawi się całkowity zakaz jazdy rowerem na tym odcinku. Byłem trochę zawiedziony, chciałem się delikatnie przepalić przed podjazdem na Śląski Dom ale się nie udało. Do początku podjazdu dnia musiałem jeszcze przejechać dwa kilometry. Nie miałem ochoty na mocną jazdę i spokojnie dotarłem do początku wzniesienia. Korciło aby zjechać do miejscowości Gerlachów i zaliczyć dodatkowe 3 kilometry podjazdu ale nie zdecydowałem się na ten ruch. Zacząłem podjazd dosyć spokojnie, po chwili przede mną pojawił się zamknięty szlaban. Musiałem zejść z roweru, przejść kawałek piechotą i dopiero wsiąść spowrotem na rower. Na całe szczęście na tym podjeździe żaden zakaz nie obowiązywał i spokojnie mogłem jechać. Nie wiem skąd dokładnie mierzyłem ostatnio czas. Za szlabanem miałem około 1:15 i nie zerowałem stopera. Ruszyłem mocniej ale już po chwili pojawiły się pierwsze przeszkody, bardzo dużo pieszych przemierzało ten odcinek, sporą cześć podjazdu jechałem slalomem lawirując miedzy ludźmi. Starałem się jechać równym tempem bez szarpania ale nie zawsze to wychodziło. Gdzieś w połowie podjazdu dojechałem do jakiegoś kolarza który od razu złapał moje koło, długo próbował się utrzymać ale w końcu został. Myślałem, że w końcówce będzie trochę więcej luzu, niestety do dużej liczby pieszych dołączyła bardzo zła nawierzchnia, na pewno gorsza niż rok temu, momentami nie było kawałka asfaltu na szerokości jezdni co w znacznym stopniu wpływało na moją motywację do jazdy. Wydawało mi się, że jadę dużo słabiej niż w zeszłym roku, czułem rezerwy ale nie chciałem jechać na maksa bo czekało mnie jeszcze ponad 60 kilometrów drogi do Zakopanego. Gdy w końcu zobaczyłem w niedalekiej odległości szczyt to postanowiłem trochę podkręcić tempo. Udało się dojechać na szczyt po 31 minutach podjazdu. Czas wyszedł na pewno lepszy niż w ubiegłym roku chociaż stać mnie było na więcej. Na szczycie również pełno ludzi, nie zabawiłem tam długo, po raz pierwszy zdecydowałem się na ubranie kurtki na zjazd. Zjazd po złej nawierzchni był drogą przez mękę, chciałem zjechać bezpiecznie, bez defektu i przegrzania obręczy. Gdy dotarłem do lepszej nawierzchni w drugiej części zjazdu to odetchnąłem z ulgą. Sama końcówka zjazdu była szybsza i prawie zapomniałem o szlabanie na dole ale na szczęście nie musiałem awaryjnie hamować. Zjazd głównie przez nawierzchnie a także pieszych nie należał do szybkich i udanych w moim wykonaniu. Na dole rozebrałem kurtkę i ruszyłem w kierunku Tatrzańskiej Kotliny. Droga prowadziła prawie cały czas w dół. Musiałem się zmagać z podmuchami wiatru które skutecznie udaremniały, równą, szybką i efektywną jazdę. W kilku miejscach wystąpiły utrudnienia drogowe, łatanie dziur, zamiatanie zanieczyszczonych żwirem dróg, wszystko dla zwiększenia bezpieczeństwa jazdy na tym odcinku. Gdy dotarłem do skrzyżowania z drogą w kierunku Polski to zatrzymałem się na moment a później wjechałem na ścieżkę rowerową która po około 2 kilometrach się skończyła. Droga cały czas pięła się do góry. Nie było zbyt stromo wiec jechałem dosyć szybko. Gdy wjechałem na odcinek z nową nawierzchnią to zauważyłem świeżo namalowane linie których kilka godzin wcześniej nie było. Pasy ruchu były dodatkowo oddzielone pachołkami po to aby nie najeżdżać na linie. Po dojechaniu do Zdziaru zaczął się bardziej wymagający podjazd. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i pomimo prawie 100 kilometrów w nogach noga podawała całkiem nieźle. Zjazd niestety musiałem odpuścić i spokojnie zjechać do skrzyżowania na którym pojechałem w lewo za główną drogą. Zaczął się kolejny, niezbyt trudny podjazd. Zorientowałem się, że nie mam już wody, do Polski było niedaleko i postanowiłem dojechać do granicy i tam spróbować kupić wodę. Sprawnie wjechałem na szczyt, na zjeździe znowu nie radziłem sobie najlepiej a gdy wjechałem do Polski to jedyną szansa na zakup wody był dojazd do Parkingu przy drodze prowadzącej do Morskiego Oka. Około kilometrowy odcinek dłużył mi się strasznie i w końcu dotarłem do wodopoju. Z dużej butelki wody połowę wypiłem na miejscu a drugą przelałem do bidonu. Do Zakopanego miałem jeszcze ponad 20 kilometrów z dwoma podjazdami. Postanowiłem pojechać oba mocno, podobnie jak Śląski Dom. Minąłem Łysą Polane i gdy tylko nachylenie wzrosło to podkręciłem znacznie tempo. Jechałem cały czas równo i mocno w tempie prawie wyścigowym. Po drodze minąłem kilka grupek kolarzy ale żaden nie zareagował i nawet nie próbował łapać mojego koła. Bardzo lubię ten podjazd ale jest krótki i szybko się skończył. Na rondzie odbiłem w kierunku Zakopanego, na zjeździe musiałem kilka razy hamować, ale przynajmniej krótkie odcinki przejechałem nieźle technicznie. Ostatnim wymagającym podjazdem były Brzeziny. Ruszyłem mocno i trzymałem założoną moc, pod koniec nogi się już buntowały ale nie poddałem się i w założonym tempie przejechałem cały podjazd. Później już zluzowałem, czułem w nogach cały tydzień wymagających treningów a także sporą ilość kilometrów pokonanych pieszo przez ostatnie dni. Po dobrym technicznie zjeździe do Zakopanego w jako takim tempie pokonałem ostatni odcinek prowadzący w górę i w bardzo rozjazdowym tempie zjechałem do Centrum Zakopanego.
Idealny trening na zakończenie ciężkiego cyklu treningowego. Najbardziej lubię takie treningi, kilkugodzinne z mocnymi akcentami na podjazdach. Bardzo dobrze podjazdy pomimo dużego i narastającego w trakcie jazdy zmęczenia a także próba zjazdów po nieznanych i zapomnianych szosach. Szkoda, że nie udało się wjechać na Hrebienok ale nie było to zależne ode mnie.


Informacje o podjazdach:

Wychodzi na to, że był to dzień rekordów czasowych na podjazdach. Z 9 zaliczonych segmentów, na 7 poprawiłem swoje najlepsze czasy. Wszystkie czasy poprawiłem o więcej niż 20 sekund a na żadnym nie jechałem na 100 % możliwości. To najlepsza wizytówka mojej obecnej formy.
Idealny trening na zakończenie ciężkiego cyklu treningowego. Najbardziej lubię takie treningi, kilkugodzinne z mocnymi akcentami na podjazdach. Bardzo dobrze podjazdy pomimo dużego i narastającego w trakcie jazdy zmęczenia a także próba zjazdów po nieznanych i zapomnianych szosach. Szkoda, że nie udało się wjechać na Hrebienok ale nie było to zależne ode mnie.


Informacje o podjazdach:

Wychodzi na to, że był to dzień rekordów czasowych na podjazdach. Z 9 zaliczonych segmentów, na 7 poprawiłem swoje najlepsze czasy. Wszystkie czasy poprawiłem o więcej niż 20 sekund a na żadnym nie jechałem na 100 % możliwości. To najlepsza wizytówka mojej obecnej formy.
Trening 79
Wtorek, 30 lipca 2019 Kategoria 100-200, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 104.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:56 | km/h: | 26.44 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 176176 ( 90%) | HRavg | 140( 71%) |
Kalorie: | 1950kcal | Podjazdy: | 2120m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Drugi dzień tygodnia zaczął się obiecująco, całkiem dobra pogoda i dosyć ciepło. Tak było do około 8, później się rozpadało i nie widać było jakiejś poprawy aury. Lepiej zrobiło się po 9 i gdy tylko trochę drogi obeschły wyjechałem na około 4 godzinny trening. Z planowanej trasy na Słowacje musiałem zrezygnować. Nie miałem na tyle czasu aby zaliczyć wszystkie planowane podjazdy, trasa jaką chciałem przejechać nie była trudna ale zapowiadała się ciekawie. Postanowiłem zaliczyć dwa nowe podjazdy na Słowacji w okolicy Spiskiej Magury. Wyjechałem w kierunku Centrum i w górę Zakopanego. Musiałem jechać objazdem przez Drogę do Olczy, pomimo dużego ruchu sprawnie wydostałem się z Zakopanego. Pierwszy podjazd przejechałem spokojnie, z drogi rozprzestrzeniał się fajny widok na Zakopane ale nie chciało mi się zatrzymywać aby zrobić zdjęcie. Po kilku minutach podjazdu zrobiło się prawie płasko ale do zjazdu było jeszcze ponad kilometr drogi prowadzącej raz lekko w dół, raz w górę. Sprawnie przejechałem ten odcinek a na zjeździe próbowałem przyjąć możliwie najlepszą pozycje aerodynamiczną i technicznie pokonać kilka zakrętów które były później. Ostatnie kilka miesięcy pracy nad zjazdami przyniosły efekty, na zjazdach złożonych z długich prostych połączonych z ciasnymi zakrętami radze sobie znacznie lepiej niż wcześniej. Po zjeździe zaczął się kolejny podjazd, dobrze mi znana Głodówka. Podobnie jak wcześniej starałem się jechać spokojnie a mimo to szybko znalazłem się na rondzie na którym skręciłem w prawo, po krótkim zjeździe i niedługim łagodnym podjeździe byłem na Głodówce. Na 20 kilometrach pokonałem już 500 metrów w pionie co rzadko zdarza mi się podczas treningów w okolicach domu. Zjazd po nie najlepszej nawierzchni z dużym ruchem samochodowym nie należał do najprzyjemniejszych, mało brakowało abym przegapił skręt w prawo na Brzegi. Tam nawierzchnia jeszcze gorsza, trzęsło strasznie a zjazd ciągnął się ponad 4 kilometry. Po zjeździe skorzystałem po raz pierwszy z mapy by upewnić się którą dróżką jechać aby trafić na podjazd pod Rzepiska. Lepiej było jechać główną i tak też zrobiłem. Po około dwóch kilometrach łatwej drogi skręciłem w prawo, już wtedy wiedziałem, że może braknąć mi picia w bidonach a czekało mnie ponad 20 kilometrów jazdy po słowackich szosach. Początek podjazdu pod Rzepiska jest łagodny, później robi się coraz trudniej i tak aż do rozwidlenia dróg. Po raz pierwszy wybrałem krótszy ale bardziej wymagający wariant. Nachylenie nie spada poniżej 10 %, podjazd jest krótszy i nieco łatwiejszy niż ściana Bukowina w Gliczarowie ale potrafi dać w kość. Jechałem takim tempem aby mieć komfortową dla mnie kadencję. Zapomniałem jak wygląda końcówka podjazdu w kierunku Łapszanki, po drodze jeszcze dwa trudniejsze fragmenty które dały mi w kość. Po wjeździe na Słowację miałem problem na zjeździe, najpierw prawie wyprostowałem jeden zakręt próbując minąć psa który szwendał się po drodze a kawałek dalej na nierównej szosie zgubiłem bidon. Musiałem się po niego wrócić ale nie straciłem dużo czasu na szukanie zguby. Po dojeździe do Ostruni skręciłem w lewo w zupełnie nieznaną mi drogę. Pierwsze kilka kilometrów prowadzi prawie cały czas w dół a po dojeździe do miejscowości Wielka Frankowa zaczyna się kilkukilometrowy podjazd. Zupełnie nie znałem tego odcinka a był bardzo ciekawy, na podjeździe dałem z siebie dużo więcej niż na wcześniejszych wzniesieniach. W dobrym tempie wjechałem na szczyt i zacząłem kilkukilometrowy zjazd do Spiskich Hanuszowic. Po dojeździe do skrzyżowania z drogą prowadzącą w kierunku przejścia Granicznego z Polską lub Magurskiego Siodła zawróciłem. Na południowym wschodzie zbierały się ciemne chmury, miałabym jeszcze czas aby zaliczyć podjazd na Magurskie Siodło od północnej strony ale aura spowodowała, że wolałem zawrócić. Podjazd w kierunku Frankowskiej Góry od wschodniej strony wygląda ciekawiej niż wersja zachodnia. Pojechałem odrobinę mocniej a na szczycie zatrzymałem się i zrobiłem kilka zdjęć. Na zjeździe znowu poćwiczyłem trochę technikę a później czekał mnie długi i łagodny podjazd do Ostruni. Jazda była dosyć męcząca a odcinek dłużył się niemiłosiernie. Później wpadłam na pomysł powrotu przez Przełęcz Zdziarską, w jej kierunku prowadzi długi, ciekawy i widokowy podjazd. Dzisiaj widoków nie było a na podjeździe zacząłem walczyć z początkami kryzysu. Picia już prawie nie miałem, najbliższy sklep kilka kilometrów dalej i żeby tam dojechać trzeba było najpierw wjechać pod górę a później zjechać bardzo zniszczoną drogą w kierunku głównej szosy łączącej Polskę ze Spiszem. Bezpiecznie dotarłem na główną szosę a na zjeździe próbowałem po raz kolejny skupić się na technice, niestety był tak duży ruch, że przed każdym zakrętem musiałem hamować. Po skręcie w kierunku Jurgowa zaczynało kropić, w lekkim deszczu dojechałem do Polski i zacząłem szukać sklepu. Znalazłem go w Jurgowie. W międzyczasie zaczęło padać mocniej i wychodząc ze sklepu musiałem odczekać na chwilę a później zrobiło się lepiej. Na podjeździe przez Brzegi dałem z siebie dużo, w końcówce wyczerpała się bateria w mierniku mocy. Od poniedziałku pojawiał się komunikat o słabej baterii ale go zlekceważyłem. Po dojeździe do Bukowiny obserwowałem niebo by wybrać taki kierunek aby nie zmoknąć. Lepiej wyglądało niebo na południu niż na zachodzie i nie chcąc znów jechać przez Głodówkę zjechałem do Poronina i skręciłem w nieznaną mi drogę przez Murzasichle. Niebo robiło się coraz ciemniejsze, szansa na dojechani suchym malała z każdą minutą. Podjazd jechałem dosyć mocno z kilkoma spowolnieniami spowodowanymi przez pieszych czy samochody zatrzymujące się na środku drogi. Dosyć ciekawy odcinek prowadzi aż do drogi prowadzącej od Głodówki do Zakopanego. Po wjechaniu na tą drogę było już mokro a gdy tylko wjechałem do Zakopanego to zaczęło padać. Na drodze coraz więcej wody, samochodów sporo i jeszcze ten objazd który wydłużył dojazd do kwatery o kilka minut. W Zakopanem padało jakby mniej ale rower był w bardzo złym stanie, drugi komplet ciuchów całkiem mokry i brudny a w butach basen.
Drugi raz dojechałem w podobnych warunkach i znowu musiałem poświecić czas na doprowadzenie roweru do porządku a buty suszyły się dłużej niż dzień wcześniej. W sumie całkiem dobry trening, były wyraźne oznaki kryzysu, chyba niezbyt dobrze się zaaklimatyzowałem w otoczeniu bo nogi nie pracują na tyle dobrze abym czuł 100 % satysfakcję z jazdy.


Informacje o podjazdach:

Zaliczyłem aż cztery nowe dla mnie podjazdy a dodatkowo poprawiłem najlepsze czasy na dwóch podjazdach. Nie byłem zbytnio zadowolony ze swojej jazdy. Czułem, że nie jest najlepiej ale nie było tak źle o czym świadczą wyniki.
Drugi raz dojechałem w podobnych warunkach i znowu musiałem poświecić czas na doprowadzenie roweru do porządku a buty suszyły się dłużej niż dzień wcześniej. W sumie całkiem dobry trening, były wyraźne oznaki kryzysu, chyba niezbyt dobrze się zaaklimatyzowałem w otoczeniu bo nogi nie pracują na tyle dobrze abym czuł 100 % satysfakcję z jazdy.


Informacje o podjazdach:

Zaliczyłem aż cztery nowe dla mnie podjazdy a dodatkowo poprawiłem najlepsze czasy na dwóch podjazdach. Nie byłem zbytnio zadowolony ze swojej jazdy. Czułem, że nie jest najlepiej ale nie było tak źle o czym świadczą wyniki.
Trening 76
Sobota, 27 lipca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019
Km: | 105.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:28 | km/h: | 30.29 |
Pr. maks.: | 62.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 143143 ( 72%) | HRavg | 124( 63%) |
Kalorie: | 1338kcal | Podjazdy: | 590m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wreszcie przyszedł moment na który czekałem długo – urlop. Aby zrobić jakiś dłuższy trening musiałem wyjechać po 6 rano a i tak skróciłem jazdę o godzinę. Wybrałem stosunkowo łatwą trasę która w wietrznych warunkach była trudniejsza niż na papierze. Początek był ciężki, nigdy dobrze nie jeździłem o tak wczesnej porze ale po kilkunastu minutach jazdy było już dobrze. Na trasie tradycyjnie trochę utrudnień wymagających większej uwagi ale nie stanowiących większych problemów
Po około godzinie jazdy złapałem dobry rytm i od tego momentu jechałem równym i dobrym tempem. Nie było za ciepło i nie musiałem zatrzymywać się w sklepie. W Bielsku pojawiły się problemy, najpierw przedzieranie się przez zatłoczone ulice a później strzeliła linka od tylnej przerzutki. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że dzień wcześniej wymieniłem wszystkie linki. Podregulowałem przerzutkę tak aby łańcuch znajdował się na możliwie dużej koronce kasety i wróciłem wolnym i szarpanym tempem do domu.
Pierwszy poważniejszy defekt w tym roku na szczęście trafił się podczas treningu, ta linka chyba była felerna, strzeliła zaraz przy mocowaniu. Po wcześniejszych problemach z linkami dokładnie sprawdziłem prowadnice w klamkach. Są już zużyte i niedługo powinny zostać wymienione na nowe ale przyczyna ostatniego uszkodzenia linki została już wyeliminowana.


Po około godzinie jazdy złapałem dobry rytm i od tego momentu jechałem równym i dobrym tempem. Nie było za ciepło i nie musiałem zatrzymywać się w sklepie. W Bielsku pojawiły się problemy, najpierw przedzieranie się przez zatłoczone ulice a później strzeliła linka od tylnej przerzutki. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że dzień wcześniej wymieniłem wszystkie linki. Podregulowałem przerzutkę tak aby łańcuch znajdował się na możliwie dużej koronce kasety i wróciłem wolnym i szarpanym tempem do domu.
Pierwszy poważniejszy defekt w tym roku na szczęście trafił się podczas treningu, ta linka chyba była felerna, strzeliła zaraz przy mocowaniu. Po wcześniejszych problemach z linkami dokładnie sprawdziłem prowadnice w klamkach. Są już zużyte i niedługo powinny zostać wymienione na nowe ale przyczyna ostatniego uszkodzenia linki została już wyeliminowana.


Trening 73
Niedziela, 21 lipca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, Samotnie, Szosa, Trening 2019, w grupie
Km: | 101.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:40 | km/h: | 27.55 |
Pr. maks.: | 71.00 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | 178178 ( 91%) | HRavg | 133( 68%) |
Kalorie: | 1660kcal | Podjazdy: | 1690m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po sobotniej czasówce przyszła kolej na mocny trening w niedziele. Miałem do wyboru kilka opcji: Lysa Hora, Kamenna Chata czy Beskid Mały w większej grupie. Po analizie prognoz pogody zdecydowałem się na pierwszy od prawie dwóch lat niedzielny trening z TwomarkSport. Wstałem o odpowiedniej porze, przygotowałem wszystko i dzięki temu o idealnej porze wyjechałem z domu. Stwierdziłem, że lepiej będzie dołączyć do grupy w Straconce gdzie mam dogodniejszy dojazd niż pod Twomark i bez objazdów na ul. Cieszyńskiej. Spokojnie dojechałem pod sklep Biegacza a tam już większość osób czekała, dojechały tylko dwie osoby spod sklepu Twomark i w ponad 10 osobowym gronie ruszyliśmy w kierunku Przegibka. Trzymałem się w środku grupy ale gdy tylko zaczął się podjazd to wszystko się podzieliło. Kilka osób swobodnie odjechało a ja postanowiłem wjechać swoim tempem. Pierwszy podjazd bez odpowiedniej rozgrzewki nigdy mi nie wychodzi i jak się okazało dla mnie był to najsłabszy podjazd dla części grupy najlepszy. Wjechałem gdzieś w środku stawki a na zjeździe pomimo całkiem niezłej technicznie jazdy zostałem nieco z tyłu. Im bliżej Międzybrodzia tym gorzej mi się jechało. Nie wiedziałem o co chodzi i zacząłem jechać coraz bardziej asekuracyjnie. Z czasem zorientowałem się w czym problem a całkowite wyeliminowanie problemu wymagało zatrzymania się. W pewnym momencie zostałem za grupą i wtedy zatrzymałem się. Przy szybkiej zmianie kół źle zamocowałem zacisk, nie dość, że był założony na odwrót to jeszcze nie trzymał odpowiednio i na wybojach popuścił na tyle, że koło się przesunęło i powodowało duży dyskomfort. Po około 30 sekundowym postoju ruszyłem dalej, grupa była za daleko aby szybko dogonić i jechałem swoim tempem. Cały czas widziałem peletonik z przodu a po drodze nie działo się nic co miałoby wpływ na powiększenie starty i podjazd na Kocierz zaczynałem około minutę za resztą. Już na samym początku bardzo miła niespodzianka w postaci nowiutkiej nawierzchni. Jadąc po takiej drodze zapomina się chociaż na moment o nachyleniu które nie spada poniżej 15 % na odcinku 800 metrów. Postanowiłem wjechać ten odcinek na maksa i szybko dojechałem do innych, z wyprzedzeniem był mały problem ale udało się bez przeszkód znaleźć odpowiedni tor jazdy. Gdy nachylenie spadło do przyjemniejszych 10 ?lej dawałem z siebie wszystko. Przy wjeździe na główną drogę widziałem przed sobą dwójkę z Jafi Sport a z przodu było trzech najlepszych zawodników. Do szczytu jechałem już nieco lżej ale wciąż z mocą wyższą niż FTP. Zjazd był niezły chociaż nie najszybszy, w kilku miejscach pojawił się żwir a ruch na drodze był już spory i to trochę utrudniało jazdę w dół. Kolejne podjazdy również pojechałem mocno. Po zjeździe z Kocierzy i skręcie na Porąbkę przesuwałem się do przodu. Gdy zrobiło się stromo to ruszyłem mocno i w dobrym tempie wjechałem krótki ale wymagający podjazd. Przed podjazdem miałem dużą stratę do najlepszych i dlatego wjechałem za nimi. Na zjeździe nieco odpuściłem i zostałem z tyłu, peletonik podzielił się na kilka grupek, jedna pojechała nieco inną drogą i zjechaliśmy się dopiero przed Przegibkiem. Od początku podjazdu tempo było mocne. W pewnym momencie zostało nas 7 osób, później 6, ja nie umiałem jechać tempem kolegów i odpuściłem. Gdy zrobiło się trudniej to zacząłem nadrabiać i ostatecznie wyprzedziłem jeszcze 3 osoby i wjechałem na szczyt za Aleksem i Michałem którzy tego dnia wiedli prym na podjazdach. Na zjeździe znowu starałem się jechać jak najlepiej technicznie i wyszło całkiem nieźle. Miałem jeszcze trochę czasu i postanowiłem objechać rundę którą przemierza TDP podczas etapu z metą w Bielsku. Spokojne pokonanie pętelki zajęło mi 15 minut. Później podjechałem jeszcze pod Szyndzielnie i gdy zorientowałem się, że niewiele brakuje mi do 100 kilometrów postanowiłem dokręcić. Wjechałem w Dolinę Wapienicy i przed podjazdem pod Krzywą Chatę zawróciłem. Zjazd w dół sprzyjał ćwiczeniu techniki i wykorzystałem to. Wróciłem do domu w momencie gdy było już dosyć ciepło.






Tatra Road Race 2019
Sobota, 13 lipca 2019 Kategoria 100-200, Cube 2019, No Limited 2019, Samotnie, Szosa, w grupie, Wyścig, Zawody 2019
Km: | 122.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:23 | km/h: | 27.83 |
Pr. maks.: | 78.00 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 180180 ( 92%) | HRavg | 162( 83%) |
Kalorie: | 2430kcal | Podjazdy: | 3200m | Sprzęt: Agree GTC SL | Aktywność: Jazda na rowerze |
Najważniejszy start a zarazem jeden z głównych celów na ten rok mam już za sobą. Przygotowywałem się do tego wyścigu bardzo starannie i przy moim zdrowiu, ilości czasu jaki mogłem poświęcić na trening oraz możliwościach mojego organizmu zrobiłem wszystko aby się do tego wyścigu jak najlepiej przygotować i szczyt formy przypadł właśnie na ten wyścig. W ostatnim tygodniu walczyłem z silnym przeziębieniem a także przez trzy dni nie miałem możliwości jeździć na rowerze. Przy moim zdrowiu jazda w deszczu nie jest wskazana i dlatego długo wahałem się czy w ogóle jechać. Dopiero po 18 w piątek wyjechałem w towarzystwie znajomych w kierunku Zakopanego. Po dojeździe wykorzystałem moment i sprawdziłem sprzęt. Po dobrej kolacji długo nie mogłem zasnąć, poziom adrenaliny był tak wysoki, że nie byłem zmęczony przed startem. Rano pojechałem odebrać bogaty pakiet startowy i wróciłem na śniadanie. Czas szybko zleciał i musiałem jechać na rozgrzewkę. Ubrałem się zachowawczo, potówka, ochraniacze na buty oraz rękawki przydały się dopiero w końcowej fazie wyścigu. Rozgrzewka była odpowiednio długa i intensywna, zabrakło tylko dłuższego odcinka na FTP. Przed startem postawiłem przed sobą cele które w całości udało się zrealizować. Pierwszym z nich było pojawienie się na starcie i pomimo startu z ostatniego sektora w którym nie miałem dobrej pozycji, wolałem dobrze się rozgrzać i nadrabiać pozycje na trasie niż wystartować z lepszej pozycji i nie potrafić jechać odpowiednio mocno aby tą pozycję utrzymać.
Gdy nadeszła pora startu i sygnał to ponad minuta minęła zanim ruszyłem. Od startu jechałem mocno, przesuwałem się do przodu i gdy w peletonie zrobiły się dziury to nie musiałem spawać i dzięki temu oszczędziłem trochę sił. Przed podjazdem pod Salamandrę będącym pierwszą wspinaczką dnia byłem w dobrym miejscu, przede mną spora liczba osób a z tyłu nikogo. Odcinek dojazdowy do pierwszego podjazdu był jednym z najlepszych początków wyścigów w jakich brałem udział, zwykle popełniałem tam masę błędów a tym razem pomijając pozycję startową nie ma nic co mógłbym zrobić lepiej. Przy tym elemencie stawiam plusa, już drugiego tego dnia. Nie chcąc powtórzyć sytuacji z Pętli Beskidzkiej gdy pierwszy podjazd pojechałem za mocno a później długo cierpiałem i dochodziłem do siebie zacząłem podjazd na mocy progowej i cały czas się jej trzymałem. Wyprzedziłem sporo osób, w tym kilku startujących z pierwszego sektora a strata do najlepszych po 5 kilometrach wynosiła już ponad 2 minuty. Zaczął się zjazd a także pierwsze tego dnia problemy. Wróciły stare czasy gdy wszyscy zostawiali mnie na zjeździe jak chcieli, aby było jeszcze ciekawiej to na bardzo nierównej nawierzchni przy zmianie przełożenia spadł mi łańcuch, nałożenie go nie było łatwą sprawą i dobre 2 kilometry jechałem bez kręcenia. Dopiero gdy droga stała się równiejsza to udało się naprawić usterkę. Straciłem na tym trochę czasu a także sił na późniejszą gonitwę. Pogoń zakończyłem dopiero na podjeździe pod Ostrysz. O odpoczynku nie było mowy bo zaczął się zjazd na którym znowu prawie zostałem odczepiony. Na trzecim podjeździe dnia starałem się przesunąć do przodu ale nie bardzo mi to wyszło. Wjechaliśmy na dobrze znaną mi drogę w kierunku Ratułowa, moja jazda wyglądała już lepiej i mogłem chwilę odpocząć. Nie przeczuwałem, że już niedługo będę skazany na samotną jazdę. Podjazd w Czerwiennem przejechałem w środku grupy a gdy skręciliśmy w boczną drogę i zrobiło się stromiej to wyszedłem na czoło i nawet zrobiłem niewielką przewagę. Nie trwało długo jak zostałem złapany i znowu znalazłem się na tyle. Kolejny podjazd był krótki i stromy. Na takich sobie nie radzę najlepiej i wjechałem z tyłu a po minięciu premii górskiej popełniłem największy błąd. Odpuściłem na moment i zrobiła się różnica którą powiększył zjazd. Od tego momentu już jechałem głównie solo. Oczywiście próbowałem gonić, złapałem najpierw jednego a następnie drugiego zawodnika ale pogoń nie mogła się udać bo czekał nas trudny technicznie zjazd do Skrzypnego. Po zjeździe na moment zostałem zmieniony na czele i to był koniec współpracy w tej grupce. Na podjeździe pod Pitoniówkę chciałem wykrzesać z siebie więcej i gdy tylko nachylenie wzrosło to swobodnie odjechałem i dokładając do pieca zbliżyłem się do grupy której dałem wcześniej odjechać na około 15 metrów. Ta różnica była za duża do zniwelowania na zjeździe i byłem skazany na dalszą solową jazdę. Zjazdy mi tego dnia potwornie nie wychodziły i szybko straciłem grupę z pola widzenia. Przewaga jaką udało się im wypracować była tak duża, że pomimo mocnej jazdy i łapania pojedynczych zawodników większe skupisko kolarzy zobaczyłem dopiero na podjeździe pod Czerwienne. Gdy zaczynałem ten podjazd to grupka była już w połowie wzniesienia. Jechałem cały czas swoje, noga pracowała jakby lepiej niż wcześniej i dzięki temu dystans szybko leciał. Na bufecie wymieniłem bidon, zjazdem arbuza i jechałem dalej. Starałem się jechać cały czas równie mocno jak wcześniej i nawet to wychodziło. Zjazdy o ile to możliwe były jeszcze gorsze niż wcześniej co nie wpłynęło zupełnie na moją motywację a tylko powiększyło moją stratę do najlepszych. Z ulgą dojechałem do początku podjazdu na Pitoniówkę gdzie znowu mogłem nadrobić trochę czasu. Wjechałem równie mocno jak za poprzednim razem i zbliżyłem się po raz kolejny do grupy ale jej nie złapałem. Zjazd jakby poszedł odrobinę lepiej. Zbliżyłem się do kilku zawodników a na kolejnym podjeździe już ich miałem. Po trzech godzinach jazdy zaczęło padać. Byłem na to przygotowany i dlatego moja wydajność nie spadła. Przed Czerwiennem zbliżyłem się do grupy, na podjeździe wyprzedziłem i na ostatni bufet wjechałem samotnie Ponowna zmiana bidonu, banan i kierunek meta. Na rozjeździe miałem około 25 minut straty do najlepszego zawodnika. Pomimo deszczu sprawnie dostałem się do Zębu i zacząłem zjazd do Nowego Bystrego. Wyprzedziłem kilka osób, o dziwo w deszczu nie zjechałem gorzej niż w suchych warunkach. Do mety zostało około 20 kilometrów z kilkoma podjazdami. Pierwszy z nich to znany mi odcinek w kierunku Butorowego z inną, dosyć trudną końcówką. Wjechałem całkiem sprawnie i znowu wyprzedziłem kilka osób a czułem się cały czas dobrze. W międzyczasie przestało już padać ale ciężkie chmury wciąż wisiały w powietrzu. Odcinka do Butorowego nie znałem zupełnie, dwa kolejne podjazdy były ciekawe. Dokładnie takie jak lubię i na jakich tego dnia czułem się najlepiej. Jechałem swoje i wyprzedzałem kolejnych zawodników. Na szczycie ostatniej tego dnia premii górskiej znowu zaczęło padać i droga w dół przypominała rzekę. Dosyć szybko i bezpiecznie zjechałem do Dzianisza. Ostatni podjazd zupełnie mi nie podszedł. Nie umiałem jechać odpowiednio mocno a rezerwy sił były. Puściłem tylko jednego zawodnika, sam dogoniłem kilku, ktoś dojechał z tyłu i ostatni zjazd zaczynaliśmy w 7 osób. Puściłem się bardzo odważnie w dół i w Kościelisku było nas dwóch. Na finiszu nie miałem najmniejszych szans więcej postanowiłem dać mocną zmianę przed wjazdem na metę. Droga cały czas biegła w dół, utrudnienia na drodze spowodowały, że dwukrotnie musiałem hamować. Po skręcie na ostatnie 400 metrów zacząłem tracić. Na długim finiszu byłem w stanie wygenerować ponad 450 Wat co okazało się za mało i straciłem 5 sekund.
Na mecie byłem zadowolony ale i zmęczony. Zrobiłem swoje, popełniłem trochę błędów przez które straciłem trochę czasu, pod wieloma względami moja jazda nie była wzorowa ale byłem na tyle skuteczny aby pojechać na miarę ambicji, możliwości i oczekiwań. Mijając metę zrealizowałem kolejny cel, ukończyłem ten piekielnie trudny wyścig. W nagrodę dostałem piękny medal. Niestety szybko się wychłodziłem i nie czułem się za dobrze. Szybko oddałem numer z pleców, zjadłem kilka kawałków arbuza i zdecydowałem, że najpierw pójdę na posiłek a później pojadę na ciepły prysznic. Trochę czasu zajęło oddanie roweru do depozytu i zejście w miejsce gdzie dostępny był posiłek. Tutaj kolejne zaskoczenie, samoobsługa, można sobie było nabrać tyle makaronu i sosu z mięsem ile się chciało a i dokładka była możliwa. Ja wsunąłem jedną dużą porcję. Gdy chciałem sobie sprawdzić dane w liczniku to okazało się, że po raz kolejny licznik nie zapisał mi dobrze aktywności. Jest to już kolejny wyścig z którego nie mam pełnych danych a co za tym idzie, nie mogę dokładnie przeanalizować jazdy i wyszukać rzeczy które musze poprawić. Dużo lepiej mi się zrobiło gdy zobaczyłem wyniki. W kategorii zameldowałem się na 6 miejscu, tym samym co tydzień temu na Pętli Beskidzkiej z mniejszą stratą do podium. Trochę gorzej wyglądało to w OPEN gdzie sklasyfikowano mnie jako 40 zawodnika. Przed sezonem postawiłem sobie za cel miejsce w najlepszej 10 kategorii wiekowej na tym wyścigu i to się udało zrealizować. Na dzień dzisiejszy mam też zapewniony pierwszy sektor startowy na następny rok. Aby go utrzymać będę musiał zanotować solidne wyniki na początku przyszłego sezonu co przy odpowiednim treningu jest całkiem możliwe. Własne cele zrealizowałem, pojechałem całkiem dobry wyścig i jestem bardzo zadowolony. Wyciągnąłem też masę wniosków które myślę, że pomogą wyeliminować mi błędy i skuteczniej walczyć w następnym sezonie. Po posiłku szybko odebrałem rower i w luźnym tempie dojechałem na kwaterę pod ciepły prysznic. Buty i ciuchy do suszenia, w rowerze szybko przeczyściłem napęd i nasmarowałem aby nie zardzewiał i powoli piechotą ruszyłem w kierunku hotelu Merkury na dekoracje. Zdążyłem w odpowiednim momencie gdy zaczynali dekorować dystans HARD. Dla Jas-Kółek indywidualne podium wywalczyła tylko Angelika, poza tym trzy miejsca w 6 kategorii wiekowej i start 9 innych zawodników głownie na dystansie HELL pozwolił naszej drużynie stanąć na 3 miejscu podium. Było to pewne zaskoczenie bo sporo drużyn było liczniejszych a o ostatecznym układzie zdecydował wynik naszego najwytrwalszego zawodnika który pomimo bardzo małej ilości treningów zdecydował się na start na dystansie HELL i ukończył go zaledwie 10 minut przed regulaminowym czasem. Gdyby zdecydował się na HARD i go przejechał to także byłoby podium ale różnica byłaby zaledwie kilkukilometrowa. Wyniki drużynówki sprawdziłem tylko z ciekawości. Gdyby nikt ich nie sprawdził to byłoby zaskoczenie i brak czasu na przygotowanie do wejścia na pudło. Liczba dekoracji była tak ogromna, że na Drużynówkę czekać było trzeba ponad godzinę. Po wejściu na scenę byliśmy najmniej liczną drużyną ale te dwie pierwsze wyraźnie z nami wygrały i nie było szans na nic więcej. Był to bardzo przyjemny moment bo po kilku wyścigach z cyklu Road Maraton w których Jas-Kółka zdobywała najwięcej punktów nie było dekoracji Drużyn a dla niektórych była to pierwsza okazja do stanięcia na podium w tym sezonie a dla innych także pierwsza wśród Jas-Kółek. Na koniec czekały jeszcze nagrody przekazane przez sporą ilość sponsorów. Opłacało się zostać do końca bo ostatnim numerem jaki został wybrany był mój numer. Byłem trochę oszołomiony a zarazem zmęczony po całym dniu i nie byłem w stanie okazać zadowolenia tym faktem. Na scenę dotarłem z dużymi problemami a pytanie jakie dostałem było dosyć podchwytliwe ale udało się na nie odpowiedzieć. Nagroda jaką dostałem jest idealną rekompensatą za te wszystkie niepowodzenia jakie mnie spotkały w ostatnich latach. Jedynym problemem był rozmiar tej nagrody, maszerując z dużym Voucherem przez Zakopane wyglądałem co najmniej dziwnie. Pomimo wielu obaw i zwątpień zaliczam ten weekend do udanych.
Organizacja tego wyścigu stała na bardzo wysokim poziomie, najwyższym w Polsce. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Obsługa wszystkich stoisk, od biura zawodów, przez stoisko z pamiątkami, bufety czy osoby zabezpieczające miejsce depozytu rowerów byli bardzo mili i pozytywnie nastawieni w odniesieniu do wszystkich zawodników. Służby porządkowe, zabezpieczające trasę spisały się na medal a Organizatorzy wykonali kawał dobrej roboty za którą należą się duże brawa i podziękowania. Nie sądziłem, że w naszym kraju da się zorganizować wyścig na takim poziomie przewyższającym organizacje chwalonych przeze mnie wyścigów w Czechach. Dodając do tego trudną trasę jestem pełen podziwu i z wielką przyjemnością stanę na starcie za rok.
Podsumowując swój start dopatrzyłem się zarówno plusów jak i minusów:
Zacznę może od plusów:
Na duży plus rozgrzewka która była dla mnie idealna i od startu mogłem jechać mocno i przesuwać się do przodu.
Dobrze pojechałem pierwsze trzy kilometry do początku podjazdu na Salamandrę. Jakby tak wyglądały początki każdego wyścigu w moim wykonaniu to mógłbym mówić o dużym progresie w tym zakresie.
Dobra i równa jazda na podjazdach. Szczególnie dobrze czułem się na odcinkach o nachyleniu 7-12 %, trudniejsze sekcje były także niezłe a niezadowolony mogę być jedynie z ostatniego podjazdu pod Butorowy gdzie po prostu nie byłem sobą i nie potwierdziłem poziomu jaki prezentowałem na wcześniejszych podjazdach.
Bardzo dobra jazda w deszczu. Zwykle gdy było mokro to nie istniałem, traciłem sporo czasu, szybko się wychładzałem a zdarzyło się nawet, że wycofałem się z dalszej rywalizacji. Najwięcej zyskałem właśnie wtedy gdy padało, na podjazdach jechałem swoje a na zjazdach szytki Vredestein Fortezza Senso spisały się na medal i nie zjeżdżałem wcale wolniej jak w suchych warunkach.
Bardzo duża motywacja i walka do samego końca. Często jak miałem trudne początki to odpuszczałem. Pomimo problemów i słabej jazdy na początku wyścigu w dalszej części złapałem wiatr w żagle i jechałem swoim tempem. Znalazło się może kilka osób które potrafiło się ze mną utrzymać dłużej i dwie osoby które mnie dogoniły były przede mną na mecie. Wytrzymałościowo jestem bardzo dobrze przygotowany a umiejętne przyjmowanie kolejnych dawek jedzenia i picia nie spowodowało najmniejszego kryzysu.
W pewnym stopniu udało się przełożyć dyspozycję z treningów na wyścig, często się to nie udawało. Muszę jeszcze popracować nad tym elementem a efekty będą jeszcze większe.
Sprzęt po raz kolejny spisał się perfekcyjnie. Problemy z łańcuchem powtarzają się często i już wiem gdzie jest problem i dlatego tej usterki nie biorę pod uwagę przy ocenie.
Ostatni plus jest taki, że zaczynam się cieszyć z tych małych sukcesów. Wyniki może nie powalają na kolana, wiem, że stać mnie na więcej ale będąc niezadowolonym z osiąganych wyników mogę tylko pogorszyć sprawę. W ostatnich latach rzadko się cieszyłem z rezultatów i to było także przyczyną wielu błędów i porażek jakich doświadczyłem.
Z minusów na tym wyścigu mogę wymienić:
Słabą pozycje startową wynikającą z braku wyników wartych odnotowania w pierwszej części sezonu, debiutu na tym wyścigu który z automatu przypisywał mi miejsce w 4 sektorze startowym a także rozgrzewki którą skończyłem na tyle późno, że większość uczestników była już ustawiona w sektorze.
Bardzo słabe zjazdy, traciłem na tym sporo, szczególnie źle czułem się na wąskich, krętych i szybkich, stromych zjazdach. O dziwo lepiej było w końcówce gdzie na mokrych szosach nie traciłem prawie wcale.
Złą taktykę na pierwszy podjazd gdzie startując z dalekiej pozycji nie jadąc na maksa nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie.
Błędy techniczne powodujące, że kilka razy musiałem gonić grupę. W jednym momencie błąd był tak poważny, ze grupa odjechała na dobre i przez wiele kilometrów walczyłem samotnie. Pomijam problem z łańcuchem na pierwszym zjeździe bo tutaj problem leży zarówno po mojej stronie jak i złej nawierzchni .
Problemy z licznikiem który nie wiem czemu nie zapisał całości trasy. Miałem cały czas podgląd na licznik ale danych z drugiej połowy trasy nie mam. Kolejny wyścig z którego nie bardzo mam co analizować a na samych odczuciach z jazdy dużych postępów nie zrobię.
Podsumowując, był to zdecydowanie najtrudniejszy wyścig w jakim brałem udział. Dałem z siebie wszystko, walczyłem dzielnie i przy tych wszystkich okolicznościach jakie pojawiły się na trasie wiele lepiej być nie mogło. Poziom wyścigu dosyć wysoki, zawodnicy z którymi walczyłem na równi podczas Pętli tym razem okazali się lepsi. Musze być zadowolony z wyścigu bo wszystkie cele zrealizowałem, dojechałem cały i zdrowy, bez poważnego defektu sprzętu. Jedynie po raz kolejny zawiódł licznik który zapisał zaledwie połowę trasy pomimo tego, że podgląd na dane miałem cały czas, jedynie w deszczu wysokościomierz nie działał i dlatego nie miałem danych o nachyleniu i przewyższeniu w końcówce trasy. Mimo wszystko był to jeden z lepszych wyścigów jakie przejechałem. Aby prezentować lepszy poziom sportowy musze więcej i mocniej trenować aby w przyszłości spróbować nawiązać walkę z czołówką.

Informacje o podjazdach:

Nie mam wszystkich danych.
Gdy nadeszła pora startu i sygnał to ponad minuta minęła zanim ruszyłem. Od startu jechałem mocno, przesuwałem się do przodu i gdy w peletonie zrobiły się dziury to nie musiałem spawać i dzięki temu oszczędziłem trochę sił. Przed podjazdem pod Salamandrę będącym pierwszą wspinaczką dnia byłem w dobrym miejscu, przede mną spora liczba osób a z tyłu nikogo. Odcinek dojazdowy do pierwszego podjazdu był jednym z najlepszych początków wyścigów w jakich brałem udział, zwykle popełniałem tam masę błędów a tym razem pomijając pozycję startową nie ma nic co mógłbym zrobić lepiej. Przy tym elemencie stawiam plusa, już drugiego tego dnia. Nie chcąc powtórzyć sytuacji z Pętli Beskidzkiej gdy pierwszy podjazd pojechałem za mocno a później długo cierpiałem i dochodziłem do siebie zacząłem podjazd na mocy progowej i cały czas się jej trzymałem. Wyprzedziłem sporo osób, w tym kilku startujących z pierwszego sektora a strata do najlepszych po 5 kilometrach wynosiła już ponad 2 minuty. Zaczął się zjazd a także pierwsze tego dnia problemy. Wróciły stare czasy gdy wszyscy zostawiali mnie na zjeździe jak chcieli, aby było jeszcze ciekawiej to na bardzo nierównej nawierzchni przy zmianie przełożenia spadł mi łańcuch, nałożenie go nie było łatwą sprawą i dobre 2 kilometry jechałem bez kręcenia. Dopiero gdy droga stała się równiejsza to udało się naprawić usterkę. Straciłem na tym trochę czasu a także sił na późniejszą gonitwę. Pogoń zakończyłem dopiero na podjeździe pod Ostrysz. O odpoczynku nie było mowy bo zaczął się zjazd na którym znowu prawie zostałem odczepiony. Na trzecim podjeździe dnia starałem się przesunąć do przodu ale nie bardzo mi to wyszło. Wjechaliśmy na dobrze znaną mi drogę w kierunku Ratułowa, moja jazda wyglądała już lepiej i mogłem chwilę odpocząć. Nie przeczuwałem, że już niedługo będę skazany na samotną jazdę. Podjazd w Czerwiennem przejechałem w środku grupy a gdy skręciliśmy w boczną drogę i zrobiło się stromiej to wyszedłem na czoło i nawet zrobiłem niewielką przewagę. Nie trwało długo jak zostałem złapany i znowu znalazłem się na tyle. Kolejny podjazd był krótki i stromy. Na takich sobie nie radzę najlepiej i wjechałem z tyłu a po minięciu premii górskiej popełniłem największy błąd. Odpuściłem na moment i zrobiła się różnica którą powiększył zjazd. Od tego momentu już jechałem głównie solo. Oczywiście próbowałem gonić, złapałem najpierw jednego a następnie drugiego zawodnika ale pogoń nie mogła się udać bo czekał nas trudny technicznie zjazd do Skrzypnego. Po zjeździe na moment zostałem zmieniony na czele i to był koniec współpracy w tej grupce. Na podjeździe pod Pitoniówkę chciałem wykrzesać z siebie więcej i gdy tylko nachylenie wzrosło to swobodnie odjechałem i dokładając do pieca zbliżyłem się do grupy której dałem wcześniej odjechać na około 15 metrów. Ta różnica była za duża do zniwelowania na zjeździe i byłem skazany na dalszą solową jazdę. Zjazdy mi tego dnia potwornie nie wychodziły i szybko straciłem grupę z pola widzenia. Przewaga jaką udało się im wypracować była tak duża, że pomimo mocnej jazdy i łapania pojedynczych zawodników większe skupisko kolarzy zobaczyłem dopiero na podjeździe pod Czerwienne. Gdy zaczynałem ten podjazd to grupka była już w połowie wzniesienia. Jechałem cały czas swoje, noga pracowała jakby lepiej niż wcześniej i dzięki temu dystans szybko leciał. Na bufecie wymieniłem bidon, zjazdem arbuza i jechałem dalej. Starałem się jechać cały czas równie mocno jak wcześniej i nawet to wychodziło. Zjazdy o ile to możliwe były jeszcze gorsze niż wcześniej co nie wpłynęło zupełnie na moją motywację a tylko powiększyło moją stratę do najlepszych. Z ulgą dojechałem do początku podjazdu na Pitoniówkę gdzie znowu mogłem nadrobić trochę czasu. Wjechałem równie mocno jak za poprzednim razem i zbliżyłem się po raz kolejny do grupy ale jej nie złapałem. Zjazd jakby poszedł odrobinę lepiej. Zbliżyłem się do kilku zawodników a na kolejnym podjeździe już ich miałem. Po trzech godzinach jazdy zaczęło padać. Byłem na to przygotowany i dlatego moja wydajność nie spadła. Przed Czerwiennem zbliżyłem się do grupy, na podjeździe wyprzedziłem i na ostatni bufet wjechałem samotnie Ponowna zmiana bidonu, banan i kierunek meta. Na rozjeździe miałem około 25 minut straty do najlepszego zawodnika. Pomimo deszczu sprawnie dostałem się do Zębu i zacząłem zjazd do Nowego Bystrego. Wyprzedziłem kilka osób, o dziwo w deszczu nie zjechałem gorzej niż w suchych warunkach. Do mety zostało około 20 kilometrów z kilkoma podjazdami. Pierwszy z nich to znany mi odcinek w kierunku Butorowego z inną, dosyć trudną końcówką. Wjechałem całkiem sprawnie i znowu wyprzedziłem kilka osób a czułem się cały czas dobrze. W międzyczasie przestało już padać ale ciężkie chmury wciąż wisiały w powietrzu. Odcinka do Butorowego nie znałem zupełnie, dwa kolejne podjazdy były ciekawe. Dokładnie takie jak lubię i na jakich tego dnia czułem się najlepiej. Jechałem swoje i wyprzedzałem kolejnych zawodników. Na szczycie ostatniej tego dnia premii górskiej znowu zaczęło padać i droga w dół przypominała rzekę. Dosyć szybko i bezpiecznie zjechałem do Dzianisza. Ostatni podjazd zupełnie mi nie podszedł. Nie umiałem jechać odpowiednio mocno a rezerwy sił były. Puściłem tylko jednego zawodnika, sam dogoniłem kilku, ktoś dojechał z tyłu i ostatni zjazd zaczynaliśmy w 7 osób. Puściłem się bardzo odważnie w dół i w Kościelisku było nas dwóch. Na finiszu nie miałem najmniejszych szans więcej postanowiłem dać mocną zmianę przed wjazdem na metę. Droga cały czas biegła w dół, utrudnienia na drodze spowodowały, że dwukrotnie musiałem hamować. Po skręcie na ostatnie 400 metrów zacząłem tracić. Na długim finiszu byłem w stanie wygenerować ponad 450 Wat co okazało się za mało i straciłem 5 sekund.
Na mecie byłem zadowolony ale i zmęczony. Zrobiłem swoje, popełniłem trochę błędów przez które straciłem trochę czasu, pod wieloma względami moja jazda nie była wzorowa ale byłem na tyle skuteczny aby pojechać na miarę ambicji, możliwości i oczekiwań. Mijając metę zrealizowałem kolejny cel, ukończyłem ten piekielnie trudny wyścig. W nagrodę dostałem piękny medal. Niestety szybko się wychłodziłem i nie czułem się za dobrze. Szybko oddałem numer z pleców, zjadłem kilka kawałków arbuza i zdecydowałem, że najpierw pójdę na posiłek a później pojadę na ciepły prysznic. Trochę czasu zajęło oddanie roweru do depozytu i zejście w miejsce gdzie dostępny był posiłek. Tutaj kolejne zaskoczenie, samoobsługa, można sobie było nabrać tyle makaronu i sosu z mięsem ile się chciało a i dokładka była możliwa. Ja wsunąłem jedną dużą porcję. Gdy chciałem sobie sprawdzić dane w liczniku to okazało się, że po raz kolejny licznik nie zapisał mi dobrze aktywności. Jest to już kolejny wyścig z którego nie mam pełnych danych a co za tym idzie, nie mogę dokładnie przeanalizować jazdy i wyszukać rzeczy które musze poprawić. Dużo lepiej mi się zrobiło gdy zobaczyłem wyniki. W kategorii zameldowałem się na 6 miejscu, tym samym co tydzień temu na Pętli Beskidzkiej z mniejszą stratą do podium. Trochę gorzej wyglądało to w OPEN gdzie sklasyfikowano mnie jako 40 zawodnika. Przed sezonem postawiłem sobie za cel miejsce w najlepszej 10 kategorii wiekowej na tym wyścigu i to się udało zrealizować. Na dzień dzisiejszy mam też zapewniony pierwszy sektor startowy na następny rok. Aby go utrzymać będę musiał zanotować solidne wyniki na początku przyszłego sezonu co przy odpowiednim treningu jest całkiem możliwe. Własne cele zrealizowałem, pojechałem całkiem dobry wyścig i jestem bardzo zadowolony. Wyciągnąłem też masę wniosków które myślę, że pomogą wyeliminować mi błędy i skuteczniej walczyć w następnym sezonie. Po posiłku szybko odebrałem rower i w luźnym tempie dojechałem na kwaterę pod ciepły prysznic. Buty i ciuchy do suszenia, w rowerze szybko przeczyściłem napęd i nasmarowałem aby nie zardzewiał i powoli piechotą ruszyłem w kierunku hotelu Merkury na dekoracje. Zdążyłem w odpowiednim momencie gdy zaczynali dekorować dystans HARD. Dla Jas-Kółek indywidualne podium wywalczyła tylko Angelika, poza tym trzy miejsca w 6 kategorii wiekowej i start 9 innych zawodników głownie na dystansie HELL pozwolił naszej drużynie stanąć na 3 miejscu podium. Było to pewne zaskoczenie bo sporo drużyn było liczniejszych a o ostatecznym układzie zdecydował wynik naszego najwytrwalszego zawodnika który pomimo bardzo małej ilości treningów zdecydował się na start na dystansie HELL i ukończył go zaledwie 10 minut przed regulaminowym czasem. Gdyby zdecydował się na HARD i go przejechał to także byłoby podium ale różnica byłaby zaledwie kilkukilometrowa. Wyniki drużynówki sprawdziłem tylko z ciekawości. Gdyby nikt ich nie sprawdził to byłoby zaskoczenie i brak czasu na przygotowanie do wejścia na pudło. Liczba dekoracji była tak ogromna, że na Drużynówkę czekać było trzeba ponad godzinę. Po wejściu na scenę byliśmy najmniej liczną drużyną ale te dwie pierwsze wyraźnie z nami wygrały i nie było szans na nic więcej. Był to bardzo przyjemny moment bo po kilku wyścigach z cyklu Road Maraton w których Jas-Kółka zdobywała najwięcej punktów nie było dekoracji Drużyn a dla niektórych była to pierwsza okazja do stanięcia na podium w tym sezonie a dla innych także pierwsza wśród Jas-Kółek. Na koniec czekały jeszcze nagrody przekazane przez sporą ilość sponsorów. Opłacało się zostać do końca bo ostatnim numerem jaki został wybrany był mój numer. Byłem trochę oszołomiony a zarazem zmęczony po całym dniu i nie byłem w stanie okazać zadowolenia tym faktem. Na scenę dotarłem z dużymi problemami a pytanie jakie dostałem było dosyć podchwytliwe ale udało się na nie odpowiedzieć. Nagroda jaką dostałem jest idealną rekompensatą za te wszystkie niepowodzenia jakie mnie spotkały w ostatnich latach. Jedynym problemem był rozmiar tej nagrody, maszerując z dużym Voucherem przez Zakopane wyglądałem co najmniej dziwnie. Pomimo wielu obaw i zwątpień zaliczam ten weekend do udanych.
Organizacja tego wyścigu stała na bardzo wysokim poziomie, najwyższym w Polsce. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Obsługa wszystkich stoisk, od biura zawodów, przez stoisko z pamiątkami, bufety czy osoby zabezpieczające miejsce depozytu rowerów byli bardzo mili i pozytywnie nastawieni w odniesieniu do wszystkich zawodników. Służby porządkowe, zabezpieczające trasę spisały się na medal a Organizatorzy wykonali kawał dobrej roboty za którą należą się duże brawa i podziękowania. Nie sądziłem, że w naszym kraju da się zorganizować wyścig na takim poziomie przewyższającym organizacje chwalonych przeze mnie wyścigów w Czechach. Dodając do tego trudną trasę jestem pełen podziwu i z wielką przyjemnością stanę na starcie za rok.
Podsumowując swój start dopatrzyłem się zarówno plusów jak i minusów:
Zacznę może od plusów:
Na duży plus rozgrzewka która była dla mnie idealna i od startu mogłem jechać mocno i przesuwać się do przodu.
Dobrze pojechałem pierwsze trzy kilometry do początku podjazdu na Salamandrę. Jakby tak wyglądały początki każdego wyścigu w moim wykonaniu to mógłbym mówić o dużym progresie w tym zakresie.
Dobra i równa jazda na podjazdach. Szczególnie dobrze czułem się na odcinkach o nachyleniu 7-12 %, trudniejsze sekcje były także niezłe a niezadowolony mogę być jedynie z ostatniego podjazdu pod Butorowy gdzie po prostu nie byłem sobą i nie potwierdziłem poziomu jaki prezentowałem na wcześniejszych podjazdach.
Bardzo dobra jazda w deszczu. Zwykle gdy było mokro to nie istniałem, traciłem sporo czasu, szybko się wychładzałem a zdarzyło się nawet, że wycofałem się z dalszej rywalizacji. Najwięcej zyskałem właśnie wtedy gdy padało, na podjazdach jechałem swoje a na zjazdach szytki Vredestein Fortezza Senso spisały się na medal i nie zjeżdżałem wcale wolniej jak w suchych warunkach.
Bardzo duża motywacja i walka do samego końca. Często jak miałem trudne początki to odpuszczałem. Pomimo problemów i słabej jazdy na początku wyścigu w dalszej części złapałem wiatr w żagle i jechałem swoim tempem. Znalazło się może kilka osób które potrafiło się ze mną utrzymać dłużej i dwie osoby które mnie dogoniły były przede mną na mecie. Wytrzymałościowo jestem bardzo dobrze przygotowany a umiejętne przyjmowanie kolejnych dawek jedzenia i picia nie spowodowało najmniejszego kryzysu.
W pewnym stopniu udało się przełożyć dyspozycję z treningów na wyścig, często się to nie udawało. Muszę jeszcze popracować nad tym elementem a efekty będą jeszcze większe.
Sprzęt po raz kolejny spisał się perfekcyjnie. Problemy z łańcuchem powtarzają się często i już wiem gdzie jest problem i dlatego tej usterki nie biorę pod uwagę przy ocenie.
Ostatni plus jest taki, że zaczynam się cieszyć z tych małych sukcesów. Wyniki może nie powalają na kolana, wiem, że stać mnie na więcej ale będąc niezadowolonym z osiąganych wyników mogę tylko pogorszyć sprawę. W ostatnich latach rzadko się cieszyłem z rezultatów i to było także przyczyną wielu błędów i porażek jakich doświadczyłem.
Z minusów na tym wyścigu mogę wymienić:
Słabą pozycje startową wynikającą z braku wyników wartych odnotowania w pierwszej części sezonu, debiutu na tym wyścigu który z automatu przypisywał mi miejsce w 4 sektorze startowym a także rozgrzewki którą skończyłem na tyle późno, że większość uczestników była już ustawiona w sektorze.
Bardzo słabe zjazdy, traciłem na tym sporo, szczególnie źle czułem się na wąskich, krętych i szybkich, stromych zjazdach. O dziwo lepiej było w końcówce gdzie na mokrych szosach nie traciłem prawie wcale.
Złą taktykę na pierwszy podjazd gdzie startując z dalekiej pozycji nie jadąc na maksa nie nadrobiłem tyle ile byłem w stanie.
Błędy techniczne powodujące, że kilka razy musiałem gonić grupę. W jednym momencie błąd był tak poważny, ze grupa odjechała na dobre i przez wiele kilometrów walczyłem samotnie. Pomijam problem z łańcuchem na pierwszym zjeździe bo tutaj problem leży zarówno po mojej stronie jak i złej nawierzchni .
Problemy z licznikiem który nie wiem czemu nie zapisał całości trasy. Miałem cały czas podgląd na licznik ale danych z drugiej połowy trasy nie mam. Kolejny wyścig z którego nie bardzo mam co analizować a na samych odczuciach z jazdy dużych postępów nie zrobię.
Podsumowując, był to zdecydowanie najtrudniejszy wyścig w jakim brałem udział. Dałem z siebie wszystko, walczyłem dzielnie i przy tych wszystkich okolicznościach jakie pojawiły się na trasie wiele lepiej być nie mogło. Poziom wyścigu dosyć wysoki, zawodnicy z którymi walczyłem na równi podczas Pętli tym razem okazali się lepsi. Musze być zadowolony z wyścigu bo wszystkie cele zrealizowałem, dojechałem cały i zdrowy, bez poważnego defektu sprzętu. Jedynie po raz kolejny zawiódł licznik który zapisał zaledwie połowę trasy pomimo tego, że podgląd na dane miałem cały czas, jedynie w deszczu wysokościomierz nie działał i dlatego nie miałem danych o nachyleniu i przewyższeniu w końcówce trasy. Mimo wszystko był to jeden z lepszych wyścigów jakie przejechałem. Aby prezentować lepszy poziom sportowy musze więcej i mocniej trenować aby w przyszłości spróbować nawiązać walkę z czołówką.

Informacje o podjazdach:

Nie mam wszystkich danych.